Przekleństwa zamiast wykładu i seksfilmiki w miejsce wzorów. Włamania do wirtualnych klas to coraz większy problem.
Lekcja matematyki w VII klasie stołecznej podstawówki. Uczniowie zalogowani do aplikacji Zoom, nauczycielka prowadzi wykład. Nagle do konwersacji dołączają kolejne osoby. Matematyczka słyszy wrzaski, a potem wyzwiska pod swoim adresem. Później wszystkim uczestnikom lekcji wyświetla się ostry film pornograficzny. Uczniowie i nauczycielka kończą spotkanie zszokowani. Takie lekcje to nieodosobniony przypadek. W dobie globalnego e-nauczania wirtualne klasy stają się celem ataków hakerów lub znudzonych nastolatków.
– Nauczyciele są na straconej pozycji, bo muszą pracować w środowisku, gdzie dużo mocniejsi są ich uczniowie. Kiedy e-lekcje zaczęły być obowiązkowe, ze strony Ministerstwa Edukacji padła komenda, że pedagodzy muszą sobie poradzić. Nie zadbano jednak o to, by ich przeszkolić z obsługi narzędzi, których będą używać – mówi Maciej Jan Broniarz, ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa IT.
W części szkół o oprogramowanie do zdalnego nauczania zadbała szkoła – każdy pedagog i uczeń dostał swój login i hasło, a wideokonferencje są zabezpieczone. Wtedy ryzyko najazdu jest niewielkie. Częściej jednak to nauczyciele musieli na szybko zorganizować sobie e-nauczanie. To takie osoby padają ofiarami żartów.
Specjaliści od bezpieczeństwa przekonują, że zachowanie podstawowych zasad przy organizowaniu konferencji eliminuje ryzyko hakerskiej napaści. To znaczy? Z poradnika jednej z platform: „Kontroluj dostęp do klasy wirtualnej – żądaj podpisywania się uczniów imieniem i nazwiskiem, proś o włączenie wideo i pokazanie twarzy, usuwaj ze spotkania nieznane ci osoby. Kontroluj przebieg zajęć według twoich zasad – zablokuj uczniom możliwość włączania przez nich głosu w czasie zajęć. Zablokuj uczniom możliwość współdzielenia ekranu. Zablokuj uczniom możliwość czatowania między sobą. Wprowadź zasadę, że osoby, które chcą zadać pytanie, mogą to zrobić za pomocą przycisku „podnieś rękę”. Nagrywaj zajęcia”. Jak przekonują eksperci, podobne poradniki powinno teraz przygotować Ministerstwo Edukacji i zadbać o to, by trafiły do wszystkich nauczycieli.
Rozbijanie e-lekcji to jednak też część szerszego problemu – nawet w czasach tradycyjnych lekcji nauczyciele coraz częściej stają się ofiarami cyberprzemocy. Jak pokazał raport „Młodzież 2018” przygotowany wspólnie przez CBOS i Krajowe Biuro do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii, o ile skala e-przemocy między uczniami na przestrzeni lat wzrasta jedynie nieznacznie, o tyle wobec pedagogów rośnie skokowo.
W 2016 r. 28 proc. badanych przyznało, że w ich szkole zdarzyło się, że uczniowie zamieścili w internecie zdjęcia lub filmy kompromitujące nauczycieli. W 2018 r. ten odsetek sięga już 34 proc. Wzrost cyberprzemocy widoczny jest we wszystkich typach szkół. Co ciekawe, równocześnie rośnie odsetek uczniów, którzy twierdzą, że w ciągu ubiegłego roku nie mieli żadnego konfliktu czy nieporozumienia z nauczycielem w szkole. – Warto pamiętać, że trudniej jest wykryć i ukarać sprawcę takiego zachowania, dodatkowo zdjęcia i nagrania publikowane w internecie rozprzestrzeniają się bez trudu i mogą wyrządzić znacznie poważniejsze szkody niż bezpośredni konflikt nauczyciela z uczniem – zwracają uwagę autorzy raportu.
Cyberprzemoc to na przykład nagrywanie filmików z lekcji ukrytą kamerą, by następnie wrzucić je do internetu. Albo produkcja kolaży zdjęć pornograficznych i twarzy nauczycieli. Tak przygotowane zdjęcia rozsyłali sobie na zamkniętych grupach na przykład uczniowie szkoły w podwarszawskim Otwocku. Sprawa się wydała, bo do telefonu jednego z dzieci zajrzeli rodzice i to oni poinformowali o fotomontażach dyrekcję.