Czytam wypowiedź pani dziekan ważnego wydziału na słynnym bostońskim MIT. Zamiast spodziewanych przeze mnie pochwał pod adresem jednej z najlepszych uczelni świata, profesor informuje o rezygnacji z pracy na rzecz zaangażowania się w budowę nowatorskiego uniwersytetu, bazującego na kompletnie nowych zasadach. Idea przedstawia się następująco: przebywający w wielkiej, otwartej przestrzeni studenci koncentrują się na rozwiązywaniu trudnych problemów dyktowanych przez życiową praktykę. A merytoryczną pomoc uzyskują nie od profesorów, ale z internetu.
Pomysł może wyglądać na zupełnie nowy, ale jego elementy bynajmniej takie nie są. W ostatnich latach na świecie powstało kilkanaście uczelni odwołujących się do idei zdobywania wiedzy na drodze studiowania rzeczywistych problemów i wyzwań (challenge-driven university). I to zarówno w krajach o tradycyjnie wysokim poziomie kształcenia, jak USA, RFN czy Singapur, ale i w krajach na edukacyjnym dorobku, jak Chiny, Chile czy Indie. Europejskimi przykładami są stworzony w 2003 r. w Niemczech Zeppelin Universität czy wyodrębniona część uniwersytetu Aalto w Finlandii, nosząca nazwę Design Factory.
Liczne doświadczenia zdążyła już zebrać stworzona 14 lat temu inżynierska szkoła wyższa w Needham w stanie Massachusetts w USA. W trakcie czteroletnich studiów studenci podzieleni na zespoły pracują prawie wyłącznie nad około 25 projektami o silnie interdyscyplinarnym charakterze. Przykładem szerokości oferowanego programu może być projekt „Sześć mikrobów, które zmieniły świat”, łączący elementy biologii i historii (na studiach inżynierskich!). W przeciwieństwie do nowego, wspomnianego na wstępie bostońskiego pomysłu na już istniejących uczelniach wykładowcy, opiekunowie zespołów badawczych, ciągle odgrywają kluczową rolę, choć często są zatrudniani na podstawie kryteriów odmiennych od tradycyjnych (walory dydaktyczne przeważają nad czysto badawczymi). Inną cechą charakteryzującą niektóre ze szkół tego typu jest oferowanie wstępnych kursów w trybie online i przechodzenie do systemu stacjonarnego dopiero po ukończeniu etapu przygotowawczego.
Naturalnym pierwowzorem całego pomysłu są istniejące od dawna wydziały szeroko uwzględniające w programach ideę kształcenia poprzez rozpatrywanie konkretnych przypadków (case studies). Traktowane jest to tam jednak jako uzupełnienie tradycyjnych metod kształcenia, bazujących na wykładach, skryptach, egzaminach czy przesiadywaniu w bibliotekach. W ramach proponowanego nowego podejścia jedyna forma kształcenia to praca w zespołach nad problemami, które nie mają jeszcze jasnych, ostatecznych rozwiązań. Problemy są z zasady interdyscyplinarne, łączą różne dziedziny nauki i sztuki. Tak się walczy z powszechną na uczelniach wąską specjalizacją i poszukuje właściwszych odpowiedzi na coraz bardziej splecione problemy współczesnego świata. W imię słów A.D. Lindsaya z Oksfordu, który już przeszło pół wieku temu zauważył, że „człowiek, który wie coraz więcej na coraz bardziej szczegółowy temat, staje się publicznym zagrożeniem”.
Krytykę tradycyjnych metod kształcenia uniwersyteckiego potwierdzają badania. W Stanach Zjednoczonych wielokrotnie wskazywano (np. w książce Tony’ego Wagnera „Creating Innovators”), że dzisiejsze uczelnie nie rozbudzają ciekawości poznawczej, obniżają zdolność do krytycznego myślenia, niszczą kreatywność. A wszystkie te negatywne objawy ukrywane są tylko przez rosnące wskaźniki IQ, zupełnie oderwane od realnych życiowych wyzwań. Radykalne zmiany w systemie kształcenia nie są bynajmniej tylko wymysłem innowacyjnych naukowców.
Powszechna świadomość złożoności wyzwań lokalnych i globalnych oraz rosnące koszty edukacji uczelnianej (obciążające absolwentów w wielu krajach trudnymi do spłacenia długami) skutkują coraz silniejszym oczekiwaniem studentów na edukację lepiej przygotowującą ich do szybkiego osiągania sukcesów zawodowych. Istotną rolę w nawoływaniu do zmian odgrywa też biznes, narzekający na niedostateczny poziom praktycznej wiedzy czy zdolności komunikacyjnych absolwentów. Korporacje są skłonne wspomagać finansowo działania odmienionych uczelni. Na bazie takich osiągnięć częste staje się kreowanie start-upów. Niektóre mają już za sobą prawdziwe sukcesy. Jeszcze innym partnerem szkół omawianego typu są samorządy, zainteresowane rozwiązywaniem lokalnych problemów przez studentów.
Uznając korzyści generowane przez proponowany model edukacji, nie należy jednak przeceniać realnego zakresu tej skuteczności. Mimo z zasady tylko licencjackiego charakteru tych szkół widać, że nieuniknione w tym podejściu braki w wykształceniu podstawowym absolwentów będą w przyszłości przeszkodą w wykonywaniu wielu zawodowych czynności wymagających pogłębionej wiedzy, np. fizyki w przypadku studiów inżynierskich. Zupełnie niekonkurencyjne wydają się zaś być te szkoły dla coraz powszechniejszych uczelni badawczych (aktywnie przymierzamy się do ich powołania także w Polsce). Rozwijających talenty i kreatywność studentów poprzez ich udział w zaawansowanych badaniach poznawczych, niestawiających sobie bezpośrednich celów utylitarnych. Nowe idee w kształceniu uniwersyteckim są jak najbardziej wskazane. Pod warunkiem istnienia różnych typów uczelni wypełniających odmienne misje publiczne.