W przyszłym roku pierwszaki nie będą się już uczyły z darmowego podręcznika opracowanego przez MEN. Resort zamierza zapłacić za różne książki wydawcom.
Koniec eksperymentu z opracowywanym przez resort edukacji elementarzem. Minister Anna Zalewska zapowiada, że w przyszłym roku zniknie z ławek w pierwszych klasach, a od 2019 r. już z całego nauczania wczesnoszkolnego. Opracowanie i druk książek kosztowały według szacunków resortu ponad 60 mln zł.
– Nie będziemy inwestować w opracowanie kolejnej wersji – zapowiada minister edukacji Anna Zalewska. – Przywracamy w ten sposób także wolność nauczycielom, którzy będą mieli wybór, z jakiego podręcznika korzystać.
Przygotowywany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej „Nasz elementarz” i jego kontynuacja dla klas II i III zostaną zastąpione przez podręczniki opracowane przez wydawców. Z punktu widzenia rodzica nadal jednak będą bezpłatne. Zamiast wysyłać do szkół gotową książkę, MEN przekaże dyrektorom pieniądze, podobnie jak robi to dziś dla starszych klas podstawówki i w gimnazjum. Dyrektor będzie odpowiedzialny za to, by – po konsultacji z nauczycielami – zamówić dla uczniów podręczniki, których koszt zmieści się w kwocie resortowej dotacji. Tak jak obecnie rodziców nie będzie można prosić o dodatkowe składki na inne materiały edukacyjne.
Z rozwiązań zadowoleni są wydawcy edukacyjni. – To wariant, o jaki zabiegaliśmy w MEN od początku projektu darmowych podręczników – przyznaje Jarosław Matuszewski, rzecznik WSiP. – Nauczyciele klas I–III zostaną zrównani w prawach z ich kolegami uczącymi w starszych klasach. Oni także będą mogli wybierać podręczniki, a nie będą przymuszani do pracy z jednym, przygotowanym przez rząd – przekonuje Matuszewski.
Do tej pory szkoły publiczne miały alternatywę: albo zgadzają się na pracę z „Naszym elementarzem”, albo kupują inne podręczniki z własnego budżetu. To prowadziło do patologii, które nieraz opisywaliśmy na łamach DGP – część nauczycieli oficjalnie korzystała z rządowych materiałów, a nieoficjalnie nakłaniała rodziców do kupowania innych książek, i to z ich pomocą prowadzono zajęcia.
Co stanie się z wycofywanym elementarzem? Prawdopodobnie po prostu zostanie w szkolnych bibliotekach, bo według zamierzenia MEN był on własnością placówek. Jedna książka miała służyć uczniom z trzech kolejnych roczników. Po zakończeniu roku szkolnego dziecko oddawało podręcznik do biblioteki.
Jak przypomniało radio RMF FM, jeszcze w maju minister Anna Zalewska miała inną koncepcję wykorzystania książek – rządowy elementarz miał być jednym z trzech podręczników do wyboru w pierwszej klasie. Co się zmieniło?
– W ramach prowadzonej przez nas reformy systemu oświaty zmieniły się podstawy programowe dla klas I–III, opracowana przez resort książka już do niej nie przystaje. Poza tym MEN nie może być wydawnictwem. Prace nad książką angażowały ponad 30 osób – przekonuje pani minister. Dodaje, że pieniądze wydane na podręcznik nie zostały wyrzucone w błoto, bo zgodnie z zamierzeniem z każdej części będą się uczyć trzy roczniki uczniów.
Wydawcy chcą, by nauczyciele mogli wybrać podręczniki do I klasy jeszcze w czerwcu tego roku. Jak zapowiada Jarosław Matuszewski, książki do nowych, zreformowanych programów nauczania mają być napisane już w kwietniu. – Zdążymy, jeśli w tym roku MEN skróci do miesiąca procedurę zatwierdzania podręczników do użytku. W takim układzie otrzymamy je do poprawek w maju, a w czerwcu zbierzemy zamówienia ze szkół – wyjaśnia. Wydawnictwa zapowiadają, że nie będą drukować większej liczby książek niż te, na które szkoły się zapiszą. Z powodu wprowadzenia rządowego elementarza większość z nich musiała bowiem oddawać za darmo lub na makulaturę wydrukowane na zapas podręczniki. Podobny harmonogram będzie obowiązywać nie tylko w przypadku podręcznika dla pierwszaków, ale także dla czwarto- i siódmoklasistów. W tych klasach od września dzieci zaczną się uczyć według nowego, zreformowanego programu nauczania.
Rządowy elementarz był jednym z flagowych projektów edukacyjnych drugiego rządu Donalda Tuska. Wprowadzono go w roku szkolnym 2014/2015, kiedy do podstawówek po raz pierwszy obowiązkowo szły sześciolatki. Darmowe książki miały wynagrodzić tłok w szkołach (w I klasach znalazło się 515 tys. zamiast 340 tys. dzieci) oraz edukacyjny przymus dla najmłodszych. W kieszeniach rodziców w pierwszym roku po wprowadzeniu rządowego elementarza miało zostać 320 mln zł.
Książka wydana przez MEN wzbudzała jednak kontrowersje wśród nauczycieli. Związek Nauczycielstwa Polskiego zebrał 3 tys. ankiet na temat podręcznika. Ponad połowa wypowiadających się w nich pedagogów uważała, że z „Naszym elementarzem” pracuje im się gorzej niż z poprzednimi. Jednym z jego głównych grzechów miał być niski poziom nauczania matematyki. Inne wskazywane wady: zbyt jaskrawa, rozpraszająca dzieci szata graficzna, polecenia napisane trudnym językiem, powrót do metody sylabowej w czytaniu.
Zdaniem pedagogów błędy wynikały z tempa, w jakim książkę przygotowywano. MEN dostało na jej opracowanie pół roku. Żeby zyskać na czasie, podręcznik wydano nie w jednym tomie, ale w kolejnych zeszytach – nauczyciele rozpoczynając z nim pracę, nie wiedzieli, co będzie na końcu. We wrześniu brakowało też adaptacji dla dzieci z niepełnosprawnościami.