Spadek drużyny piłkarskiej z Ekstraklasy po zamieszaniu prawnym może stanowić szkodę miasta będącego głównym udziałowcem. Tak uważa bielski samorząd, któremu kibicują parlamentarzyści.
Podbeskidzie Bielsko-Biała właśnie spadło z piłkarskiego Olimpu. Zdaniem władz miasta winę za to ponoszą jednak nie piłkarze, a przedstawiciele Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz Ekstraklasy. O co chodzi?
Otóż rozgrywki polskiej najwyższej klasy rozgrywkowej są tak skonstruowane, że w pewnym momencie sezonu kluby dzieli się na dwie grupy: mistrzowską i spadkową. Jednak w obecnych rozgrywkach w chwili, w której dokonywany był podział, nie było wiadomo, do której grupy trafi Podbeskidzie. Powód?
Trybunał Arbitrażowy przy Polskim Komitecie Olimpijskim zawiesił wykonanie kary dla Lechii Gdańsk w postaci odebrania jednego punktu za nieprawidłowości finansowe. Zyskiwał na tym inny klub, który spychał Podbeskidzie do grupy spadkowej. W efekcie pierwsza faza rozgrywek dobiegła końca, a zarówno władze Podbeskidzia, jak i sami piłkarze nie wiedzieli, czy będą grali w końcu o tytuł mistrza Polski, czy też o utrzymanie się w lidze.
Ostatecznie Lechia – dla której sporny punkt, jak się okazało, nie miał znaczenia – wycofała swoje odwołanie.
Kolejne tygodnie dla bielszczan były już fatalne. Nie wygrali ani jednego meczu i z hukiem spadli z ligi.
Władze klubu oraz miasta będącego głównym udziałowcem szukają jednak pomocy u polityków. Zapowiadają też, że będą dochodzić sprawiedliwości w sądach.
Oburzeni posłowie
Sprawą Podbeskidzia zajęła się już sejmowa komisja kultury fizycznej, sportu i turystyki. Opinie parlamentarzystów jasno wskazują na to, że kibicują oni bielszczanom.– Piłkarze Podbeskidzia wywalczyli miejsce dające prawo gry o podium Ekstraklasy w sportowej rywalizacji na boisku, zaś do miejsca w spadkowym piekle przyczynili się działacze przy zielonym, całkiem brudnym stoliku – mówił w Sejmie poseł PiS z Bielska-Białej Jacek Falfus.
Poważne wątpliwości ma również przewodniczący komisji Ireneusz Raś (PO). Wskazywał on, że zaskakujące jest, że Lechia Gdańsk wycofała swoje odwołanie. – Niestety wzbudza to nasze podejrzenia – twierdził poseł Raś. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że zdaniem parlamentarzystów klub z Gdańska został przymuszony do wycofania swojego odwołania przez Polski Związek Piłki Nożnej.
– Jak ktoś ma problem, to zawsze strzela do PZPN. Życzę Podbeskidziu szybkiego powrotu do Ekstraklasy – odniósł się do zarzutów prezes związku Zbigniew Boniek na Twitterze.
Bielsko-Biała jednak się nie poddaje. – Rozważymy podjęcie dalszych kroków prawnych – mówi zastępca prezydenta Bielska-Białej Waldemar Jędrusiński. Jego zdaniem nie ulega wątpliwości, że obecne przepisy są niewłaściwe.
– Nie zmienia się reguł w trakcie gry. Punkty należy odejmować przed rozpoczęciem sezonu, nie zaś w jego trakcie – twierdzi Jędrusiński.
Walka poza boiskiem
Z prawnego punktu widzenia najciekawsze jest jednak to, jakie szanse na wygraną w sądzie mają władze Bielska-Białej. Najprawdopodobniej miasto będzie chciało wykazać, że spadek klubu z ligi wynikał z przyczyn pozasportowych. Zdaniem prezesa klubu Tomasza Mikołajki to właśnie zamieszanie związane z tym, do której grupy trafi drużyna, fatalnie wpłynęło na zawodników. Spadek do niższej ligi to ogromna strata: i wizerunkowa, i finansowa (patrz infografika).
– Czy ewentualny pozew przeciwko związkowi ma szansę powodzenia? Śmiem wątpić – wskazuje radca prawny Tomasz Dauerman z kancelarii prawa sportowego i gospodarczego Dauerman. I tłumaczy: w pierwszej kolejności trzeba wziąć pod uwagę treść przepisu art. 13 ust. 1 pkt 2 ustawy o sporcie (t.j. Dz.U. z 2014 r. poz. 715 ze zm.). Zgodnie z nim polski związek sportowy ma wyłączne kompetencje do ustanawiania i realizacji reguł sportowych, organizacyjnych i dyscyplinarnych we współzawodnictwie sportowym organizowanym przez związek. Ekspert dodaje, że co prawda uprawnienie to nie ma charakteru bezwzględnego, ale trudno doszukać się przepisów, które zostały naruszone.
Nawet zaś gdyby uznać, że związek działał niezgodnie z prawem, Podbeskidzie może mieć ogromny problem z wykazaniem ciągu przyczynowo-skutkowego pomiędzy zamieszaniem prawnym a słabą dyspozycją na boisku. Trzeba przy tym pamiętać, że ciężar dowodu w postępowaniu sądowym będzie leżał po stronie klubu.
– Kontrakty sportowe jako umowy starannego działania nakładały na zawodników obowiązek wykazywania maksymalnego zaangażowania pomimo zawirowań związanych z pozycją klubu po rundzie zasadniczej. I choć nie odmawiam zawodnikom zaangażowania, to ostatecznie o spadku zadecydowały ostatnie wyniki na boisku, a nie treść regulaminów zatwierdzonych przez związek – stwierdza mec. Dauerman.
W związku z tym – jego zdaniem – argument o „przegranej w głowie” nie powinien znaleźć uznania w oczach sądu.