Szersze arterie, czujniki ruchu i darmowa komunikacja. To najnowsze recepty samorządów na odkorkowanie miast i redukcje spalin. Ale na wprowadzenie naprawdę skutecznych sposobów włodarzom w roku wyborczym nie starcza odwagi.
Samorządowcy chcą zrobić porządek z zatłoczonymi, nieprzejezdnymi ulicami i skończyć z przydługim oczekiwaniem w korkach, które są zmorą polskich miast. Niestety, nasze aglomeracje należą do jednych z najbardziej zatłoczonych w Europie. Jak wylicza GUS, po polskich drogach statystycznie jeździ już dużo więcej pojazdów (599 na 1000 mieszkańców) niż u naszych najbliższych sąsiadów (na Słowacji – 375, w Czechach – 450 pojazdów na 1000 mieszkańców). Choć realnie tych samochodów jeździ mniej, gdyż kilka milionów aut zostało porzuconych przez swoich właścicieli, którzy nie chcieli płacić za ich złomowanie, to i tak te liczby robią wrażenie.
Smart city
Z gminnych budżetów na przyszły rok wynika, że to właśnie inwestycje w infrastrukturę pochłoną – zaraz po reformie edukacji – największe kwoty. I to nie tylko w największych miastach. Przykładem są Bydgoszcz i Suwałki, które zagospodarowały odpowiednio 700 mln i ponad 503 mln zł na przyszłoroczne inwestycje drogowe. Niemałe wydatki planują też Kielce, które zainwestują w infrastrukturę i transport ponad 140 mln zł.
– Ponad 7,5 mln zł z tej kwoty przypadnie na wdrożenie projektu Inteligentnego Systemu Transportowego (ITS). Obejmie on wszystkie 76 skrzyżowań z sygnalizacją świetlną i będzie kosztować 35 mln zł – wskazuje Anna Ciuleba, rzecznik prasowy kieleckiego magistratu.
Stolica Świętokrzyskiego nie jest odosobniona w dążeniach do unowocześnienia komunikacji na swoim terenie. Podobną drogą idą Katowice. Już za trzy lata ma tam działać wart 60 mln zł Inteligentny System Zarządzania Transportem Miejskim. Inwestycja ta przerosłaby możliwości samorządu, gdyby nie wsparcie UE, które wynosi 85 proc. kosztów kwalifikowanych (ponad 46,7 mln zł).
Plany unowocześnienia miejskiego transportu snują też mniejsze jednostki. Wszystkie upatrują szans właśnie w ITS. Do wdrożenia analogicznych systemów sterowania ruchem szykują się np. Bielsko-Biała (szacowany koszt – 12 mln zł), Włocławek (22 mln zł) i Opole.
Wszystko po to, by zapewnić większą przepustowość dróg i skłonić mieszkańców, by przesiedli się do komunikacji miejskiej, którą systemy ITS miałyby faworyzować względem aut osobowych.
– Liczba samochodów rośnie szybciej niż same miasta – mówi Jędrzej Puzyński, dyrektor Zespołu Doradców Gospodarczych TOR. I wymienia, że w samej tylko Warszawie na 1,74 mln ludzi zarejestrowanych jest ponad 1,6 mln samochodów. Oznacza to, że na 1000 mieszkańców przypada ponad 900 samochodów. Podobnie jest we Wrocławiu (877), a np. w Sopocie i Olsztynie pojazdów jest więcej niż samych mieszkańców.
Kierowcy kręcą nosami
Problem w tym, że – jak przekonują eksperci – planowane zmiany, choć kosztowne, mogą wcale nie być tak skuteczne, jak życzyliby sobie tego samorządowcy. Takie inteligentne systemy działają już w Kaliszu, Legnicy, Koszalinie, Łodzi, Warszawie i Trójmieście. I nie wszycy są z nich zadowoleni. Przykładem jest Lublin, który uruchomił system ITS ponad rok temu, łącząc w nim ponad 70 najważniejszych skrzyżowań w mieście. Jak przekonują tamtejsi włodarze, chociaż ruch uliczny stał się dzięki temu nieco płynniejszy, szczególnie w godzinach szczytu, to nie wszyscy mieszkańcy dobrze przyjęli zmiany. Chodzi w szczególności o kierowców aut osobowych, którzy muszą pogodzić się z tym, że system faworyzuje autobusy i pozwala im bez problemu włączyć się do ruchu. – Aby ktoś zyskał, ktoś musi stracić – mówi Grzegorz Malec, dyrektor Zarządu Transportu Miejskiego w Lublinie.
Uniknąć kolizji
Miasta niechętnie sięgają po rozwiązania, które z powodzeniem sprawdziły się w zachodniej Europie, ale są niepopularne wśród polskich kierowców.
– Lokalna władza jest często ich zakładnikiem i układa rozwiązania pod nich. Zamiast zniechęcać do podróżowania autem osobowym, tylko im sprzyja, budując kolejne parkingi i poszerzając ulice, zamiast np. przeznaczyć je na buspasy – komentuje Emilia Piotrowska z Warszawskiego Alarmu Smogowego.
W obliczu zbliżających się wyborów samorządowych niewielu włodarzy na odwagę, by wprowadzić kontrowersyjne rozwiązania ograniczające ruch samochodów (które przyniosłyby dużo korzyści w dłuższej perspektywie).
Z kolei Zbigniew Karaczun, profesor SGGW i ekspert Koalicji Klimatycznej, przekonuje, że samorządy działają na tyle skutecznie, na ile tylko pozwala im prawo. A to niestety szwankuje.
– Gminy od wielu lat nie mogą wywalczyć właściwych narzędzi, by skutecznie kształtować swoją politykę transportową, np. ustanawiając wyższe stawki za parkowanie w wybranych dzielnicach lub wyłączając części miasta dla najstarszych aut – zwraca uwagę ekspert.
Dalsza perspektywa
Dobrych przykładów nie trzeba szukać wyłącznie za granicą. Dużym sukcesem na polu komunikacji i transportu zbiorowego pochwaliło się ostatnio 90-tys. Jaworzno – miasto w województwie śląskim.
– Udało się nam zredukować liczbę wypadków ze skutkiem śmiertelnym do zera i znacząco zwiększyć udział przewozów komunikacją miejską – mówi Paweł Silbert, prezydent miasta.
– Zamiast poszerzać ulice, my zwężaliśmy je, tak aby zniechęcić kierowców do parkowania wzdłuż drogi. Do tego wprowadzaliśmy też strefy zwolnionej prędkości – wyjaśnia.
I dodaje, że początkowo włodarzy krytykowano za wprowadzane ograniczenia.
– Ale gdy osiągnęliśmy dobre wyniki, nikt już nie kwestionuje obranej przez nas drogi – mówi Silbert.
Zapchane miasta / Dziennik Gazeta Prawna