Takiego sukcesu nikt się nie spodziewał – po kredyt z rządowym dofinansowaniem do budowy domu energooszczędnego zgłosiła się 1 (słownie: jedna) osoba. Druga ponoć jeszcze się waha. Spektakularny wynik, biorąc pod uwagę, że kredyt jest dostępny w ofercie BOŚ od dwóch miesięcy. Tym razem jednak to nie banku wina. Źródło problemu tkwi gdzie indziej.
Otóż rząd oferuje wam 30 tys. albo 50 tys. zł dopłaty do budowy domu, pod warunkiem że będzie on energooszczędny bądź pasywny. Nie daje wam jednak tych pieniędzy do ręki, mówiąc: „Leć, kup lepszy styropian, szczelniejsze okna i domowy reaktor atomowy”. Nie jest nawet tak, że kupujecie materiały za własne pieniądze, a następnie rząd część z wydatków wam zwraca. Aby zabić w ludziach chęć do budowania z głową, państwo zbudowało biurokratyczną machinerię – najpierw rząd rękoma instytucji, której skrót to NFOŚiGW (pełną nazwy trudno mi wymówić), wręcza pieniądze innym bankom (na razie bierze je tylko BOŚ), a te przekazują je klientom. Nie za darmo rzecz jasna. By dostać dopłatę, najpierw trzeba... wziąć kredyt. A to tak, jakbyście poszli na obiad do Caritasu i zostali poproszeni o to, abyście najpierw przedstawili darmowe kupony do McDonalda. I jeszcze musieli zapłacić od nich odsetki.
Jeżeli budujecie dom za gotówkę, to choćby produkował on więcej energii niż cały Bełchatów, dopłaty nie dostaniecie. Z infolinii NFOŚiGW dowiedziałem się, że w takim wypadku muszę „wziąć kredyt w wysokości trochę przewyższającej kwotę dopłaty”. Czyli 30,1 albo 50,1 tys. zł. Ale to nie wszystko. Dom musi też spełniać określone wymagania. I zrozumiałbym, gdyby chodziło o zużycie energii na metr kwadratowy – to prosty sposób na określenie, czy chałupa jest energooszczędna. Ale ustawodawca wymyślił, że nie da mi nawet grosza, jeżeli nie udowodnię mu, że „graniczna wartość liniowa współczynnika strat ciepła mostków cieplnych dla płyty balkonowej jest niższa niż 0,01 W/mkw.”. W czasie, jakiego będę potrzebował, aby mu to udowodnić, odsetki od kredytu zdążą już przewyższyć jego wartość. A na koniec do drzwi mojego nowego domu zapuka inspektor z NFO-coś-tam i stwierdzi, że moja blachodachówka ma za mało zielony kolor, w związku z czym będę musiał szybko ją zmienić albo oddać dotację z odsetkami.
Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że cały ten program to jakiś podstęp. Rząd postanowił rzucić nam przed nos kiełbasę w postaci 300 mln zł przeznaczonych na domy energooszczędne, przy czym nafaszerował ją tak szkodliwą chemią, że nikt nie chce tknąć jej palcem. W efekcie niebawem rząd będzie mógł się pochwalić tym, że udało mu się oszczędzić 300 mln zł. Przepraszam – 299,95 mln. 50 tys. zł wyda na tego jednego, upartego, nieznośnegoklienta, którego obsłużył BOŚ. Obu mu się baterie słoneczne nie przepaliły...