Są szanse, że wkrótce uda się skończyć budowę rurociągu Przyjaźń. Pozostanie pytanie: po co?
W tym roku chcemy zakończyć budowę trzeciej nitki rurociągu Przyjaźń – deklaruje Marcin Moskalewicz, prezes PERN, państwowej spółki, która odpowiada za projekt. Zastrzega jednak, że nie wszystko zależy od starań jego firmy, zwłaszcza że w grę wchodzą problemy z dostępem do nieruchomości. – Już kilka razy wydawało się, że jesteśmy blisko finału, ale wielu właścicieli gruntów cofało zgody na wykorzystanie ich terenów – wyjaśnia prezes, który już rok temu miał nadzieję na szybkie zakończenie budowy.
– Jesteśmy cały czas w ramach założonego budżetu. Nakłady nie powinny być większe niż założone na początku – zapewnia Moskalewicz. Koszt całej nitki szacowano na ponad 700 mln zł.
Budowa kolejnej nitki Przyjaźni to najbardziej opóźniona inwestycja infrastrukturalna w historii III RP. Miała odciążyć dwie wcześniej położone, liczące sobie już ponad 40 lat. Jej realizację rozpoczęto w 2002 r. i planowano na trzy lata. Opóźnienie wynosi więc już dekadę. – Ślimaczenie się inwestycji można tłumaczyć brakiem pomysłu na wykorzystanie rurociągu. A przecież mamy już w Polsce sporo rur zakopanych w ziemi w oczekiwaniu na zastosowanie – ocenia Janusz Wiśniewski, wiceprezes Krajowej Izby Gospodarczej i ekspert branży naftowej (były wiceprezes Orlenu). Według niego projekt ma też wyjątkowego pecha do wykonawców i nadzorujących. – Nie mam jednak wątpliwości, że tę inwestycję trzeba dokończyć i równocześnie intensywnie myśleć nad jej zastosowaniem – dodaje wiceszef KIG. Prezes Moskalewicz przekonuje, że inwestycja jest niezbędna – aby zwiększyć bezpieczeństwo przesyłu, usprawnić transport surowca i obniżyć jego koszty. Ale ma też inne pomysły. Po wybudowaniu trzeciej nitki jedna z pozostałych mogłaby stać się rurociągiem paliwowym nastawionym na przesył w kierunku wschodnim. Prezes PERN przypomina też, że jeszcze do 2012 r. jego spółka zajmowała się m.in. tranzytem ropy naftowej z Rosji, a przez rurociąg do Gdańska płynęło ok. 4 mln ton surowca rocznie. – Na tym tranzycie i przeładunku na statki nieźle zarabialiśmy. Ale od ponad trzech lat tranzyt zniknął i dlatego zastanawiamy się nad innymi możliwościami – dodaje.
Jednak zdaniem Wiśniewskiego PERN nie może sam decydować o przyszłych sposobach wykorzystania rurociągu. – Ogromną większość przychodów PERN wypracowuje dzięki polskim rafineriom, logiczne byłoby więc konsultowanie z nimi planów inwestycyjnych. Dotyczy to także wykorzystania nowej nitki tego rurociągu – uważa. Jego zdaniem faktycznie nie da się dziś wykluczyć możliwości transportu ropy czy nawet paliw na Wschód, choć jeszcze kilka lat temu byłoby to uznane za herezję. – Trudno jednak na tym opierać plany dokończenia inwestycji.
W jego opinii utrzymywanie trzeciej nitki jako rezerwy dla istniejących rurociągów jest nadmiernym luksusem wobec spodziewanego spadku przesyłu ropy przez Polskę. – Dopóki nie nauczymy się w Polsce realizacji inwestycji infrastrukturalnych w trybie partnerstwa publiczno-prywatnego, dopóty będziemy marnotrawili publiczne środki i tłumaczyli się z porażek – podsumowuje Wiśniewski.
Gazprom kontra Bruksela
Komisja Europejska postawiła rosyjskiemu koncernowi Gazprom formalne zarzuty dotyczące nadużywania przez niego dominującej pozycji na unijnym rynku gazowym. Zastrzeżenia dotyczą m.in. nieuczciwych praktyk cenowych. KE zarzuca Rosjanom to, że stosują je wobec odbiorców w Europie Środkowej i Wschodniej. W ocenie KE koncern utrudnia konkurencję na rynku gazu w ośmiu z nich: Polsce, Bułgarii, Czechach, Estonii, Węgrzech, Litwie, Łotwie i Słowacji. M.in. uzależnia dostawy gazu od kontroli nad infrastrukturą przesyłową, a także narzuca odbiorcom ograniczenia terytorialne, takie jak zakaz eksportu gazu. Te praktyki mogą skutkować wyższymi cenami gazu i pozwalają Gazpromowi na nieuczciwą politykę cenową w pięciu państwach członkowskich: Bułgarii, Estonii, Łotwie, Litwie i Polsce, pobierając od odbiorców hurtowych ceny znacząco wyższe od kosztów Gazpromu czy porównywalnych cen odniesienia – argumentuje Bruksela. Gazprom ma teraz 12 tygodni na odniesienie się do przedstawionych zarzutów. KE zapewnia, że sprawa przeciwko rosyjskiemu koncernowi nie ma politycznego charakteru.