Rosyjski Gazprom przegrał z ukraińskim Naftohazem jeden z najdłuższych i najdroższych arbitraży w historii europejskiego przemysłu gazowego. Wywołało to ogromną frustrację pierwszego z wymienionych koncernów.
W reakcji na nieoczekiwaną przegraną Gazprom poinformował, że nie zamierza podporządkowywać się wyrokowi, a także zapowiedział rozpoczęcie procedury wypowiedzenia umów z Naftohazem obowiązujących do 2019 r. Sprawa stawia pod znakiem zapytania wiarygodność rosyjskiej spółki jako głównego dostawcy gazu dla Europy, a większość komentatorów z zaniepokojeniem obserwuje rozwój wydarzeń, przypominając sobie rosyjsko-ukraińskie wojny gazowe z końcówki ubiegłej dekady.
Reakcja Gazpromu na przegrany arbitraż z Naftohazem jest ważna przynajmniej z kilku powodów. Może ona stanowić argument w walce, jaką Polska toczy na forum europejskim ze szkodliwą inwestycją o nazwie Nord Stream 2. Ten rosyjsko-niemiecki projekt gazociągu bałtyckiego o ogromnej przepustowości będzie skutkował ominięciem środkowoeuropejskich krajów tranzytowych i wygaszeniem tranzytu rosyjskiego gazu do Europy przez terytorium ukraińskie.
Nierespektowanie wyroku arbitrażu pokazuje, że gaz stanowi dla Rosji broń wykorzystywaną do nacisku politycznego na inne kraje. Niewykluczone, że w określonej sytuacji może być ona użyta z pełną mocą przeciwko Europie Środkowej. Bo to właśnie ten region ma otrzymywać gaz z Nord Stream 2, w przeciwieństwie do Nord Stream 1, zaopatrującego głównie Niemcy. Z tego powodu nie można wykluczyć, że Gazprom zdecyduje się kiedyś wstrzymać przesył pierwszą ze wspomnianych rur, by uzyskać zyski polityczne.
Ponadto nierespektowanie decyzji arbitrażu przez rosyjski koncern jest bardzo niepokojące w kontekście Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa, które w marcu spodziewa się rozstrzygnięcia swojej spornej sprawy z Gazpromem. Trzy lata temu polski koncern wezwał Gazprom do obniżki cen gazu, a gdy ten się nie zgodził, PGNiG skierowało spór do arbitrażu w Sztokholmie. Jeśli wyrok będzie korzystny dla polskiej strony, nie wiadomo, czy nie zostanie ona potraktowana jak Naftohaz, który ma problem z odzyskaniem od rosyjskiej spółki zasądzonych środków finansowych.
Jak więc widać, politycznie i biznesowo Polska i Ukraina, PGNiG i Naftohaz, mają wspólny interes. Oba koncerny muszą zwracać uwagę europejskiej opinii publicznej na to, że Gazprom to broń Kremla, a nie komercyjna firma, dla której istotne są interesy i wiarygodność. Ponadto koncerny polski i ukraiński są tak samo zainteresowane respektowaniem wyroków międzynarodowego arbitrażu w Sztokholmie.
Oprócz wspólnoty interesów jest jednak także czynnik biznesowy. PGNiG wsparł Naftohaz dostawami gazu w ramach specjalnie podpisanej umowy. Będzie on obowiązywał do końca marca 2018 r., a jego wolumen wynosi nieco ponad 60 mln m sześc. To dobry zarobek dla polskiej spółki. Nawet rosyjskie media, znane ze swojej nierzetelności, twierdzą, że odbierany przez Ukrainę gaz z Polski, Słowacji i Węgier jest czterokrotnie droższy od rosyjskiego.
Warto mieć tu także na uwadze, że współpraca PGNiG i Naftohazu jest bardzo perspektywiczna, a polska spółka może spróbować w jakimś stopniu wypełnić na Ukrainie lukę powstałą po rezygnacji tego kraju z dostaw świadczonych przez Gazprom. Co prawda polsko-ukraińskie połączenie gazowe jest niewielkie i zostanie rozbudowane za kilka lat, ale PGNiG może na potrzeby dostaw na Ukrainę wykorzystać np. swoją niemiecką spółkę oraz gazociągi czeskie i słowackie.
Niestety świadomość zysków politycznych i biznesowych, jakie polska spółka może osiągnąć dzięki sporowi Naftohazu i Gazpromu, jest niewielka. W internecie można znaleźć coraz więcej komentarzy sugerujących, że z przyczyn historycznych nie powinniśmy pomagać „banderowcom”. Co ciekawe, takie sugestie padają np. z kręgu środowisk endeckich, które promują swój wizerunek osób kierujących się w relacjach międzynarodowych chłodnymi kalkulacjami i interesem narodowym. W rzeczywistości ich reakcje na działania PGNiG na Ukrainie są bardzo emocjonalne.
Rafał Ziemkiewicz, znany publicysta przedstawiający się jako „nowoczesny endek”, skomentował za pomocą serwisu Twitter sprzedaż Naftohazowi gazu przez polski koncern słowami: „Zapłacą nam (Ukraińcy – red.) w barterze pomnikami Bandery i Szuchewycza”. Komentator nie był w swoich słowach odosobniony. Wiele głosów poddawało w wątpliwość opłacalność sprzedaży gazu na Ukrainę przez PGNiG i próbowało łączyć tę sprawę ze sporami historycznymi. Powoływano się m.in. na marsz we Lwowie z udziałem ukraińskich nacjonalistów, który odbył się trzy dni po podpisaniu umowy PGNiG–Naftohaz.
Tego typu głosy są szkodliwe. W interesie Polski leży wspieranie Ukrainy m.in. w sferze bezpieczeństwa energetycznego. Wiele spraw, jak kwestia przestrzegania przez Gazprom umów zawieranych z krajami środkowoeuropejskimi czy sprawa gazociągu Nord Stream 2, łączy władze w Kijowie i w Warszawie. Ostatnie dni pokazują, że Polska może skutecznie udzielać takiego wsparcia, a jeszcze otrzymywać za to gratyfikacje finansowe. Szkoda, że mieniącym się obrońcami polskiej racji stanu politycznym komentatorom kwestie o znaczeniu symbolicznym przesłaniają rzeczywisty interes naszej ojczyzny.