Górnicy fałszują liczbę zjazdów i zamiast pracować pod ziemią, robią szychtę... w biurach. Rekordzista przepracował w ten sposób 23 lata.
Z górnikiem z kopalni Wieczorek, należącej do Katowickiego Holdingu Węglowego (KHW), spotykam się w największej tajemnicy. Boi się, że za donosicielstwo będzie miał na swojej grubie (kopalni) kłopoty, prosi więc, by nie podawać jego personaliów, dlatego nazwę go Tomkiem. W kopalni pracuje od ponad dekady. On i jego koledzy mają dość patologii.
– W naszej kopalni grupa ok. 30 górników (na ok. 2 tys. zatrudnionych), która powinna pracować na dole, została nieoficjalnie oddelegowana przez dyrekcję do pracy biurowej. Rekordzista przepracował w ten sposób 23 lata. W tej grupie nie liczę kalfaktorów (pracowników zajmujących się m.in. wydawaniem narzędzi) – mówi mi Tomasz.
Tomaszowi i jego kolegom nie podoba się nie tylko to, że mają więcej pracy. Najbardziej boli ich, że ci ludzie dostają takie same pensje jak zjeżdżający na dół.
– Za siedzenie w biurach otrzymują też później emerytury wyższe, niż im się należą – dodaje mój rozmówca.
Tak wygląda przekręt
Z opowieści mojego informatora wynika, że przy zjeździe na dół fałszowana jest liczba osób, które rzeczywiście jadą na szychtę. Ich karty zjazdów odbija ktoś inny.
Słucham Tomasza z niedowierzaniem. Takie naginanie rzeczywistości może być bardzo niebezpieczne. Sztygar powinien podać dokładną liczbę osób jadących na dół. W razie wypadku, np. wybuchu metanu, ratownicy górniczy muszą znać rzeczywistą liczbę osób, która przebywała pod ziemią. Jeśli statystyki są zafałszowane, na niebezpieczeństwo zostaną narażeni także ratownicy.
– Zdarzają się sztygarzy, którzy podając dyspozytorowi liczbę osób jadących na dół, mówią prawdę, tzn.: na dole mam dziesięciu i dwóch w biurze. To jednak rzadkość, bo boją się narazić przełożonym – podkreśla Tomasz.
Inny górnik z tej kopalni wyjaśnił mi, że skoro dzieje się to za wiedzą dyrekcji kopalni, w razie wypadku ekipie ratowniczej zostanie podana prawdziwa liczba osób będących pod ziemią.
Zjawisko pociąga za sobą też straty finansowe. System wyliczania górniczych pensji i emerytur jest skomplikowany. W uproszczeniu górnicy, którzy zjeżdżają do prac podziemnych, otrzymują dniówki, podstawą do jej wyliczenia jest praca pod ziemią przez 7,5 godziny przez 5 dni w tygodniu. Ci, którzy odbijają zjazd na dół, a pracują w tym czasie w biurze, także je dostają.
Według władz KHW trzeba rozróżnić dwie kwestie.
– Pierwszą sprawą jest praca na stanowisku zaliczonym do pracy górniczej pod ziemią – co oznacza obowiązek określonej liczby zjazdów w miesiącu. Nie we wszystkich wypadkach oznacza to jednak obowiązek zjazdów codziennych – mówi Wojciech Jaros, rzecznik prasowy spółki. Chodzi np. o inspektorów, którzy muszą wykonać określoną liczbę zjazdów w miesiącu. Inną jest jednak kwestia uczciwości pracowników i ich przełożonych.
Wszyscy wiedzą, co się dzieje
Zjawisko odbijania zjazdów za kolegów, którzy w tym czasie siedzą na powierzchni, nie jest tajemnicą. Wiedzą o tym dyrektorzy kopalń, związkowcy i eksperci.
– Wynika to ze sposobu organizacji przedsiębiorstwa – mówi Jerzy Markowski, ekspert ds. górnictwa, wiceminister gospodarki w rządzie SLD. Jak podkreśla, jest to nieuczciwe i wpływa na morale załogi.
– Jeśli ktoś ma zapisane w angażu, że jest pracownikiem dołowym, a siedzi na powierzchni, to łamie prawo – dodaje Markowski.
Wtóruje mu Bogusław Ziętek, szef Sierpnia ,80.
– Swego czasu uczestniczyliśmy w tępieniu takich zjawisk. W wyniku naszej interwencji w kopalni Staszic zlikwidowano proceder ocierający się o przestępstwo, gdzie niektóre osoby z kierownictwa kopalni miały dostęp do dokumentu dotyczącego zjazdów na dół. Kierownicy dowolnie manewrowali ich liczbą – podkreśla Ziętek. I dodaje, że w konsekwencji część pracowników musiała wrócić do pracy, bo do emerytury zaliczono im lata, których nie wypracowali.
Rzecznik KHW przyznaje, że problemy z nielegalnym podbijaniem kart zjazdów wciąż mają miejsce.
– Tak, mieliśmy takie przypadki. Przy czym w większości były to sytuacje, gdy zjazd za pracownika po cichu, nieformalnie odbijali jego koledzy – podkreśla. I dodaje, że władze spółki przeprowadzają regularne kontrole, a pracownicy przyłapani na takich praktykach są zwalniani dyscyplinarnie.
Według mojego rozmówcy kontrole są przeprowadzane, jednak osoby, które pracują w biurze zamiast pod ziemią, są o nich wcześniej informowane.
– Przeważnie biorą wtedy dzień lub dwa urlopu, czasem też zjeżdżają na dół z resztą ekipy – zaznacza mój informator.
Problemu nie może rozwiązać Wyższy Urząd Górniczy, bo kwestie dotyczące czasu pracy lub przydzielanie pracownikom innych zadań niż wynikające z ich zakresu obowiązków, ustalanych przez pracodawcę w umowach o pracę, nie podlegają regulacji prawa geologicznego i górniczego.
– Oznacza to, że nadzór górniczy, stwierdzając nieprawidłowości w tym zakresie, przekazuje takie sprawy do Państwowej Inspekcji Pracy, ponieważ nie mamy uprawnień do ich rozstrzygania – mówi mi Jolanta Talarczyk, rzeczniczka WUG.
Władze Jastrzębskiej Spółki Węglowej i Polskiej Grupy Górniczej twierdzą, że w ich firmach do takich przypadków nie dochodzi, bo spółki nie tolerują tego rodzaju nieprawidłowości.
Lepsze emerytury za pracę w biurze
Górnik, który pracuje pod ziemią, może przejść na emeryturę po 25 latach pracy. Ci, których karty zjazdu były odbijane, mimo że kilka lat przepracowali w biurze, mogą otrzymać wyższe świadczenia, bo teoretycznie pracowali wówczas na dole.
Według ostatnich dostępnych danych ZUS z grudnia ubiegłego roku najwięcej, bo ponad 40 proc., emerytowanych górników otrzymuje świadczenie emerytalne rzędu 5 tys. zł miesięcznie. Tylko z KHW pochodzi ok. 30 tys. emerytów (stan na 2014 r. uwzględniający wszystkich uprawnionych, także wdowy górnicze). Zakładając na wyrost, że zjawisko „kartowe” obejmuje tylko należącą do KHW kopalnię Wieczorek, gdzie według mojego informatora w ten sposób pracuje ok. 30 osób, ZUS i tak poniesie straty sięgające co najmniej 45 tys. zł miesięcznie (przy założeniu, że grupa tych 30 osób otrzyma emeryturę w wysokości 5 tys. zł, a nie 3,5 tys. zł, jak emeryci będący wcześniej pracownikami biurowych kopalni, bądź jeszcze niższą).
– Mnie i moim kolegom górnikom takie praktyki się nie podobają. Jak potem spojrzeć w oczy takiemu murarzowi spod Ostrołęki, który zasuwał przez 45 lat i dostaje 1,4 tys. emerytury, a tu ktoś dostaje 5 tys. za to, że siedział w biurze zamiast pod ziemią – puentuje górnik z kopalni Wieczorek.
13 tys. obecny stan zatrudnienia w KHW, z czego 80 proc. to pracownicy dołowi
150 zł netto to dniówka w kopalni dla górnika z co najmniej 10-letnim doświadczeniem; pracuje przy konserwacji maszyn pod ziemią
200 zł netto dziennie zarobi górnik pracujący przy wydobyciu; ma kilkuletni staż pracy