Jeden z pomysłów dotyczących jednolitego podatku to likwidacja progu, od którego przestaje się płacić ZUS. To zysk dla budżetu większy niż z podatku bankowego i handlowego razem wziętych. 331,9 tys. osób. Właśnie tylu ubezpieczonych w 2015 r. miało na tyle wysokie zarobki, że przekroczyły one trzydziestokrotność średniej płacy i tym samym nie musieli do końca roku płacić składek emerytalnych. Tak wynika z informacji ZUS. Efekt? Niższe wpływy do Funduszu Ubezpieczeń Społecznego o 6,2 mld zł.
10 proc. emerytów dostaje świadczenia wyższe niż 3400 zł miesięcznie / Dziennik Gazeta Prawna



W 2015 r. próg zwolnienia wynosił 118 770 zł. Obecnie jest on jeszcze wyższy – 121 650 zł. Wiele wskazuje jednak na to, że najlepiej zarabiający nie będą się nim długo cieszyć.

Jak poinformował ZUS, właśnie rusza weryfikacja regulacji emerytalnych. Pułap trzydziestokrotności ma być jedną z kluczowych spraw do dyskusji. Inne tematy to m.in. prawo nabywania i wysokość emerytury minimalnej oraz problem świadczeń wobec rosnącej liczby osób, które nie płacą pełnej składki od swoich dochodów. Obowiązek przeprowadzenia audytu wynika z przepisów wydłużających wiek emerytalny i wprowadzających zmiany w OFE. Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej, zdecydowała, że to ZUS ma być główną instytucją w przeglądzie.

System ma być analizowany m.in. pod kątem deficytu w FUS, długu publicznego i wysokości wypłacanych świadczeń. Rezygnacja z trzydziestokrotności może pomóc w zmniejszeniu dziury w finansach. Jej zniesienie spowoduje, że do publicznej kasy może trafić więcej pieniędzy, niż fiskus planuje uzyskać z dwóch nowych danin. Chodzi o podatek bankowy i od handlu. Nad tym ostatnim rozwiązaniem zresztą dopiero trwają prace.

– Propozycje likwidacji trzydziestokrotności były, ale tłumaczono, że wtedy trzeba by wypłacać wyższe świadczenia – zauważa Aleksandra Wiktorow, była prezes ZUS. Dodaje, że pojawiał się również argument, że zniesienie progu byłoby niesprawiedliwe wobec osób, które chciały odkładać więcej na emeryturę w ZUS, ale ze względu na ograniczenie składek nie mogły tego robić.

Okazją do zmian ma być wprowadzenie podatku jednolitego w 2018 r. O szczegółach tego rozwiązania mówił minister Henryk Kowalczyk, szef Stałego Komitetu Rady Ministrów, we wczorajszym wywiadzie dla DGP. Według niego podatek jednolity nie musi oznaczać rezygnacji z trzydziestokrotności jako takiej – nadal część podatku będzie znaczona jako składka emerytalna.

Gdyby znieść ograniczenie wysokości należności bez jednoczesnego odejścia od systemu, w którym przyszłe emerytury zależą od dzisiejszych wpłat, to w przyszłości świadczenia niektórych osób mogłyby być bardzo wysokie. Jednak pozostała część podatku jednolitego może zostać tak skalibrowana, by osoby z dużymi dochodami odprowadzały odpowiednio więcej do budżetu. A ten z kolei – teoretycznie – mógłby w większym zakresie dotować ZUS.

Budżet bogatszy o 6 mld zł

Zniesienie pułapu składek emerytalnych to więcej pieniędzy w kasie państwa. I odejście od systemu, w którym ci, którzy zarabiają najwięcej, są traktowani ulgowo.
Jeśli dojdzie do likwidacji zasady trzydziestokrotności – mówi ona, że jeśli ubezpieczony wpłaci kwotę równą trzydziestu przeciętnym wynagrodzeniom, nie musi już w danym roku płacić składek na ubezpieczenie emerytalne – tym samym zlikwidowana zostanie tzw. regresywność klina podatkowego. Oznacza to, że zniknie sytuacja, w której najlepiej zarabiający mają mniejsze obciążenia wobec państwa niż osoby mniej zamożne. – Dziś po przekroczeniu tego progu łączny klin podatkowy zaczyna się obniżać. To dziwna cecha naszego systemu podatkowego – zauważa Piotr Lewandowski z Instytutu Badań Strukturalnych. Gdy ubezpieczony przekracza próg podatkowy i wchodzi w drugą stawkę PIT w wysokości 32 proc., to w ujęciu procentowym łączne obciążanie się zwiększa, ale później przestaje płacić składkę emerytalną i wówczas ono spada.
Rząd ma do wybory trzy drogi zniesienia trzydziestokrotności.
Wariant miękki. To taki, w którym likwidowany jest obecny pułap ograniczający pobór składki, ale reszta pozostaje bez zmian. Oznaczałoby to, że do ZUS wpłynie wyższa składka, a w przyszłości ci, na których kontach znalazły się te pieniądze, otrzymają dużo wyższe świadczenia. – Takie rozwiązanie oznaczałoby, że system wypłacałby gigantyczne emerytury. Przy tym ludzie zarabiający najwięcej są na ogół zdrowsi i żyją dłużej niż reszta – zauważa Piotr Lewandowski z IBS. W długim terminie miałoby to negatywny wpływ na finanse Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. – Te pieniądze w obecnym systemie musiałyby być zapisywane na indywidualnych kontach w ZUS, przybierając postać ukrytego długu. Na bieżąco poprawiłoby to sytuację systemu ubezpieczeń społecznych, ale w przyszłości wymagałoby większych środków na wpłatę emerytury. To coś, co w kategoriach makroekonomicznych można nazwać międzyokresowym przesunięciem długu – podkreśla Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
Efekt tego wariantu to duże zróżnicowania w świadczeniach. A trzydziestokrotność wprowadzono po to, by tego uniknąć. Już na początku lat 90. podstawę wymiaru świadczenia ograniczono do 2,5-krotności przeciętnego wynagrodzenia. – Na początku lat 90. w związku z dużą inflacją i różnymi mechanizmami wynagradzania było zamieszanie i można było otrzymać emeryturę wyższą niż wynagrodzenie. By to powstrzymać, wprowadzono to ograniczenie – mówi Aleksandra Wiktorow, rzecznik finansowy i była prezes ZUS.
Gdy w 1999 r. wprowadzono nowy system emerytalny, ograniczenia zachowano, wprowadzając pułap roczny zamiast miesięcznego, czyli 12 razy 2,5 przeciętnego wynagrodzenia. W obecnym systemie ten próg jest jedynym ogranicznikiem wysokości emerytur.
Wariant twardy. Obciążenia dla finansów publicznych nie byłoby, gdyby rząd, znosząc próg ograniczający pobieranie trzydziestokrotności, zostawił pułap dotyczący tego, ile trafia na konto emerytalne. Tyle że osoby zarabiające dużo miałyby pretensje, że zmniejsza im się emerytury i łamie zasadę rządzącą systemem emerytalnym: ile odłożysz, tyle dostaniesz. – Likwidacja trzydziestokrotności przy pozostawieniu ograniczenia w wysokości wypłacanych emerytur byłaby niekonstytucyjnym rozwiązaniem i powinna być rozpatrywana przez trybunał – podkreśla Janusz Jankowiak.
Jest jednak argument za takim rozwiązaniem: już dziś np. emerytura minimalna nie podlega podstawowej zasadzie kierującej naszym systemem emerytalnym. Do takiego świadczenia dopłacają wszyscy podatnicy. W takim przypadku spory w tym udział mieliby ci najbogatsi.
Wariant obejścia problemu. To zniesienie trzydziestokrotności przy okazji wprowadzenia nowej, jednolitej daniny, która ma obejmować dzisiejszy podatek PIT i składki na ZUS czy NFZ. – Wszystko jest możliwe. Nie ma zakazu redystrybucji, czyli progresji podatkowej. Moim zdaniem nie można różnicować składek na ubezpieczenia społeczne, ale jeśli będzie jedna „podatkoskładka”, to można ustalać dowolne granice – zauważa Aleksandra Wiktorow.
Dziś pieniądze są „znaczone”: składki płyną do NFZ i ZUS. Jeśli wejdzie jedna danina, rząd może argumentować, że do trzydziestokrotności ubezpieczony płaci składkę, ale potem już tylko wyższy podatek. Takie rozwiązanie sugerował we wczorajszym wywiadzie dla DGP Henryk Kowalczyk, szef Stałego Komitetu Rady Ministrów.
– Przy reformie z 1999 r. mówiono, że w systemie ma nie być redystrybucji. Że będzie się ona odbywała poza systemem, chociażby przez dopłaty z pieniędzy z budżetu do emerytury minimalnych. Teraz system wraca do redystrybucji, i to na skalę, jakiej w ubezpieczeniach nigdy nie było. Przy tego typu zmianach likwidujemy ubezpieczenia społeczne na rzecz zabezpieczenia społecznego – zauważa Aleksandra Wiktorow.
Politycy PiS na razie nie chcą wiązać zmian w sposobie pobierania składek ubezpieczeniowych z gruntowną reformą systemu emerytalnego. Ale szef Stałego Komitetu RM Henryk Kowalczyk uważa, że debata na temat takiej reformy jest potrzebna.
Jak może zostać zmieniony system? W rządzącym Prawie i Sprawiedliwości jest wielu przeciwników obecnego systemu kapitałowego, gdzie punktem wyjścia do wyliczenia emerytury jest wysokość odprowadzonych składek i spodziewana długość życia na emeryturze. To system zdefiniowanej składki wprowadzony po reformie emerytalnej w 1999 r. Wcześniej obowiązywał system zdefiniowanego świadczenia, który podoba się części posłów PiS. W tym systemie wielkość emerytury zależy od wysokości pensji w wybranym okresie pracy zawodowej (najczęściej baza to czas, gdzie ubezpieczony zarabiał najwięcej), a dodatkowe kryterium to staż ubezpieczeniowy. Wiek przejścia na emeryturę był określony, ale poprzedni system dopuszczał wiele możliwości wcześniejszego przechodzenia na emeryturę – miało to znikomy wpływ na wielkość świadczenia, skoro podstawą do jego wyliczenia był okres z najwyższymi zarobkami. To powodowało, że system emerytalny był coraz droższy: z jednej strony coraz większa liczba osób nabywała uprawnienia do emerytury, z drugiej wydłużała się długość życia.
Inny potencjalny kierunek zmian to emerytura obywatelska. W tym systemie wielkość świadczenia jest równa dla wszystkich i finansowana z budżetu. Jak mogłaby wyglądać taka emerytura w Polsce, prezentowało już kilka lat temu Centrum im. Adama Smitha. Według tej koncepcji nie byłoby żadnych składek na ZUS, emerytura obywatelska byłaby wypłacana z podatków, państwo gwarantowałoby jej stały poziom w wysokości zależnej od średniej pensji. Inspiracją dla analityków CAS był system kanadyjski, który składa się z trzech filarów. Pierwszy to gwarancja emerytury podstawowej, drugi to obowiązkowy fundusz emerytalny, a trzeci to dobrowolne dodatkowe oszczędzanie (odpowiednik polskiego III filara). Zwolennikiem takiego rozwiązania jest m.in. wicepremier Mateusz Morawiecki.