Nie dziwi mnie, że w reformie emerytalnej pokazuje się coraz więcej dziur. Byłoby zaskakujące, gdyby gabinetowi, któremu ostatnio nic nie wychodzi, nagle udało się zrobić coś dobrze. Prawo serii mówi, że to niemożliwe.
Jednak z tego, że dane demograficzne są gorsze niż te, których rząd Donalda Tuska użył do swoich wyliczeń, przydałoby się wyciągnąć wnioski. Do tej pory co poniektórzy mogli liczyć, że reperowany system zacznie się na nowo załamywać dopiero w latach 30. tego wieku. A wygląda na to, że kolaps zacznie się wcześniej. Kiedy – trudno szacować, bo rządowe dane są niewiarygodne, a innych najwyraźniej nie ma. Tak czy owak, jest coraz bardziej oczywiste, że obecny system emerytalny jest niewydolny i nic się nie da w tej kwestii zmienić. Ewentualne poprawki przedłużą jedynie agonię i zwiększą zadłużenie, które dodatkowo obciąży osoby, które będą pracować za lat 20 czy 30. Innymi słowy, zostaną oni zmuszeni do pracy i na obecnych, i na przyszłych emerytów. A na dodatek będą musieli konkurować z tanią siłą roboczą z Chin czy Indii, a więc krajów, które nie mają systemu emerytalnego. Więc tak czy owak, albo świadczenia w przyszłości będą bardzo niskie, albo ich nie będzie wcale.
W tej sytuacji dobrze byłoby zdobyć się na prawdziwą reformę i ogłosić pożegnanie z emeryturami państwowymi. Te, które są dziś wypłacane, należy wygaszać, podobnie jak obowiązek opłacania składek na ZUS. Haracz na FUS powinien zostać w kieszeniach Polaków, aby mogli sami zdecydować – odkładać na przyszłość prywatnie czy inwestować w dzieci.
Takie rozwiązanie przyniesie spore oszczędności – sam ZUS w tym roku ma nas kosztować 3,5 mld zł. Do tego trzeba doliczyć KRUS – 500 mln zł w 2011 r. Odpadnie cała biurokracja związana ze składkami, przelewami, kontrolami. No i znikną koszty kolejnych reform opracowywanych przez niezbyt kompetentnych urzędników.