Dziś zakończenie roku szkolnego, a rodzice skarżą się, że ich dzieci nudzą się w tych placówkach praktycznie od początku czerwca. Czy decyzja resortu o wydłużeniu roku szkolnego do ostatniego piątku tego miesiąca była słuszna?
Taki termin jest dobry. Nauczyciele często narzekali, że mają mało czasu na zrealizowanie podstawy programowej i na powtarzanie materiału. Dlatego rada pedagogiczna powinna odbywać się w ostatnim tygodniu przed wakacjami, a zajęcia z uczniami do końca roku szkolnego. Ostatnie dni nauki nie muszą być nudne. Uczniowie wprawdzie nie uczą się nowych rzeczy, ale mogą w ciekawy i atrakcyjny sposób powtarzać materiał lub realizować interesujące projekty. Nie wszystko w szkole trzeba robić na oceny, a ostatnie dni nauki są doskonałą okazją, aby to wykorzystać.
Może ten ostatni miesiąc nauki nauczyciele odpuścili sobie na rzecz tych nadgodzin, które wypracowali podczas badania czasu pracy nauczycieli. Instytut Badań Edukacyjnych (IBE) pokazał przecież, że pracują tygodniowo prawie 47 godzin, a karta pozwala im tylko na 40. Czy te wyniki były dla pani dużym zaskoczeniem?
Nie, ponieważ metodologia badań opierała się na deklaracjach nauczycieli, którzy opisywali swoje czynności. Bardzo uważnie przeanalizowałam te wyniki i zaskoczyło mnie coś innego. Informacja, że tak niewiele czasu nauczyciele poświęcają na rozmowy z rodzicami i z innymi pedagogami oraz na doskonalenie. Popatrzmy na kraje, które mają lepsze wyniki nauczania w PISA. Na przykład w Finlandii praca zespołowa nauczycieli jest podstawową formą pracy w szkole. Pedagodzy dyskutują o tym, w jaki sposób przygotować program nauczania dla klas albo z jakich metod korzystać, aby uczeń widział związki między tym, czego się uczy na matematyce, polskim i fizyce.
Z jednej strony mamy wyniki badań IBE, które mają rangę międzynarodową, z drugiej OECD. Różnią sie one diametralnie. Którym pani daje większą wiarę?
Nie można ich porównywać. Badania OECD dotyczą godzin spędzanych przez nauczycieli obowiązkowo w szkole i zadekretowanych w prawie. Natomiast te przeprowadzone przez IBE obejmuja również czas deklarowany przez nauczycieli na przygotowanie się do lekcji w domu. Pedagodzy obowiązkowo przebywają w szkole jedynie na lekcjach, tych realizowanych w ramach 18-godzinnego pensum i godzin ponadwymiarowych, oraz jednej lub dwóch tak zwanych karcianych. Niektóre czynności wykonują jednak poza szkołą. W innych krajach nauczyciele muszą na jej terenie spędzać więcej czasu, spotykając się z rodzicami czy też przygotowując programy dla uczniów i klas. Wnioski, jakie wyciągam z obu badań, są takie same: trzeba ewidencjonować czas pracy przeznaczony na spotkania z rodzicami, współpracę nauczycieli i doskonalenie.
Kiedy założenia do nowelizacji Karty nauczyciela trafią pod obrady rządu?
W tym tygodniu dokumenty z gotowymi założeniami przekazaliśmy do Stałego Komitetu Rady Ministrów. W najbliższym czasie trafią one do dalszej pracy na poziomie rządowym.
Gdy prezentowała pani założenia do karty, przed wysłaniem ich do konsultacji, obiecywała, że jeśli dokument ten nie zostanie zatwierdzony przez Radę Ministrów, to będzie poszerzony o wyniki badań czasu pracy. Czy spełni pani zapowiedzianą obietnicę?
W założeniach proponuję, aby ewidencjonować czas przeznaczony przez nauczycieli na spotkania z rodzicami, pracę w zespołach nauczycielskich i na doskonalenie. To, w jaki sposób, określi dyrektor szkoły.
Oświatowe związki domagają się też podwyżek. Czy resort będzie o nie wnioskował do premiera?
Jako rząd realizujemy przyjęte zobowiązania. Od 2009 r. płace nauczycieli miały wzrosnąć o 50 proc. i wzrosły. Teraz kolej na nauczycieli akademickich.
Trybunał Konstytucyjny na początku roku zakwestionował kryteria przyjęć do szkół i przedszkoli. Opiekunów najbardziej interesują przedszkola, bo do nich wciąż jest trudno się dostać maluchom. Czy MEN już przygotował projekt w tej sprawie?
Chcieliśmy scedować na samorządy ustalanie kryteriów przyjęć do przedszkoli, ale Trybunał Konstytucyjny zaznaczył, że muszą się one znaleźć w ustawie. Dlatego projekt jej założeń w wakacje trafi do konsultacji.
Obecnie rodzice imają się różnych sztuczek, w tym oszukują dyrektora przedszkola, że samotnie wychowują dziecko, tylko po to, aby otrzymać miejsce w samorządowej placówce. Czy na podstawie nowych kryteriów naboru w dalszym ciągu będzie to możliwe?
Nie. Będziemy robić wszystko, aby dyrektorzy przedszkoli i samorządy zyskali prawo do weryfikacji dokumentów potwierdzających preferencje przy przyjęciu. Proces rekrutacji musi być przejrzysty. Warto wspomnieć, że rekrutacja do przedszkoli straci rację bytu, gdy od września 2015 r. prawo do miejsca w placówce zyskają opiekunowie czterolatków, a od września 2017 r. trzylatków.
Gminy przecież nie wybudują do tego czasu nowych przedszkoli, bo nie ma zbyt wiele czasu i pieniędzy. Czy nie obawia się pani, że to prawo będzie martwe, a kłopoty z miejscami jak były, tak będą?
Nie. Dokonaliśmy przesunięcia około 200 mln zł z funduszy unijnych dla gmin, w których wskaźnik upowszechnieniaedukacji przedszkolnej jest niski. Miejsca zorganizują też niepubliczne placówki, które przystąpią do programu przedszkola za złotówkę, a także powszechnej rekrutacji. Wtedy przedszkole prywatne otrzyma dotacje w wysokości 100 proc. kwoty, która trafia na jednego przedszkolaka w gminnej placówce. A te, które nie przystąpią, w dalszym ciągu będą otrzymywać 75 proc.
Ale prywatne przedszkola wolą bogatych rodziców. A pozostałe uważają, że rządowe rozwiązanie to bubel, bo wprowadzają konkursy, które mają wyłonić najlepsze niepubliczne przedszkola. Z kolei właściciele chcieliby pominąć nabór. Nie obawia się pani, że będzie klapa?
Takie rozwiązanie wprowadzili posłowie w trakcie prac nad projektem ustawy przedszkolnej. Niemniej jednak dzięki temu naborowi będzie można wyłonić najlepsze niepubliczne placówki.
O ile będą chętni. Na spotkaniach organizacyjnych z rodzicami dyrektorzy przedszkoli przyznają, że nie wiedzą jeszcze, jakie będą opłaty. Co więcej, np. w Warszawie informują opiekunów, że jak chcą dziecko wysłać na rytmikę lub angielski, muszą dodatkowo zapłacić np. 30 lub 40 zł miesięcznie. Czy takie opłaty znikną?
Tak. Po wakacjach rodzice zapłacą za każdą dodatkową godzinę, poza bezpłatną pięciogodzinną podstawą programową, co najwyżej złotówkę. W tej cenie muszą być wliczone zajęcia m.in. z rytmiki i angielskiego. Nie może być tak, że od rodziców będzie się pobierało dodatkowe opłaty za te zajęcia. W przedszkolu nie powinno się dyskryminować dzieci i dzielić ich na mniej zamożne i te, których opiekunów nie stać na ekstrazajęcia. Wszystkie nieprawidłowości, jakie do nas dotrą, na bieżąco będą wyjaśniane i kontrolowane przez kuratoria.
Ponad milion rodziców domaga się referendum w sprawie posyłania obowiązkowego sześciolatków. Czy pod koniec wakacji ogłosi pani z premierem, że odpuszcza sześciolatkom?
Decyzja nie zostanie zmieniona. Uwagi rodziców przyjmujemy ze zrozumieniem i interweniujemy w tych szkołach, w których występują nieprawidłowości w przygotowaniu do przyjęcia maluchów. Uwzględniliśmy też postulaty rodziców, aby sześciolatkowie byli stopniowo obejmowani edukacją szkolną. Połowa rocznika dzieci urodzonych w 2008 r. obowiązkowo pójdzie za rok do pierwszej klasy. Ich koledzy urodzeni w drugiej połowie roku znajdą się w szkole we wrześniu 2015 r. Ustawowo ograniczamy do 25 liczbę uczniów w klasach początkowych.
Ale czy będzie referendum?
O tym zadecyduje parlament. Nie będę rekomendowała takiego rozwiązania.
Czy po wakacjach będzie pani jeszcze na stanowisku ministra?
Wszystko zależy od premiera, to on decyduje o składzie rządu. I to jest oczywiste.