Choć liczba uczniów spada, rynek podręczników ma się świetnie. Jak wynika z najnowszych danych Biblioteki Analiz, w 2011 r. osiągnął wartość 815 mln zł, czyli w ciągu pięciu lat urósł o ponad jedną czwartą. W tym samym czasie cały rynek polskiej książki stanął w miejscu.
– Cała reszta rynku książki może im pozazdrościć, bo nikt inny nie ma urzędowo zapewnionego klienta – komentuje prezes jednego z wydawnictw beletrystycznych. Ale nowych podmiotów na tym rynku nie ma co się spodziewać. – Ten tort jest już od lat podzielony i nikła jest szansa, by komuś nowemu udało się z sukcesem na nim pojawić – dodaje.
Jak wynika z danych Biblioteki Analiz (oficjalnie zostaną przedstawione podczas targów książki w Krakowie pod koniec października), rynek podręczników jest kurą znoszącą złote jaja dla wąskiej grupy przedsiębiorców. Na rynku, który osiągnął wartość 815 mln zł, blisko 750 mln należy do siedmiu największych podmiotów. Z tego Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne z obrotami w wysokości 22,6 mln zł to lider całego rynku książki.
Oprócz tej wielkiej siódemki podręczniki wydaje jeszcze kilkanaście mniejszych wydawców, łącznie to jednak nie więcej niż 20 firm. Między siebie podzielili niemal jedną trzecią rynku. Oczywiście narzekają, że nie jest to łatwy biznes. – Trzeba pamiętać, że te 815 mln to nie są zyski, ale wysokość obrotu – mówi Piotr Marciszuk, szef sekcji wydawców edukacyjnych Polskiej Izby Książki. Z wyliczeń Izby wynika, że najwięcej zarabiają dystrybutorzy – 35 proc. Połowę ceny okładkowej książki stanowią koszty produkcyjne oraz redakcyjne, a kolejne 5 proc. VAT. Więc zysk wydawcy wynosi jedynie 10 proc. ceny podręcznika.
Dane rynkowe pokazują jednak, iż choć łączna sprzedaż podręczników spadła ( w 2000 r. sprzedało się 66 mln egzemplarzy, a w ubiegłym już niecałe 50 mln), to obroty branży rosną. – Ale rosną też nakłady – mówi Marciszuk.
Rośnie także różnorodność tytułów dostępnych książek. W 2000 roku wydano 3100 tytułów, w ubiegłym roku było ich już 4430, z czego aż 1880 to premiery. Jednym z powodów sukcesu biznesowego tej branży jest to, że podręczniki już od kilku lat nie przechodzą z rocznika na rocznik. Podstawy programowe, a z nimi podręczniki, na tyle często się zmieniają, że większość rodziców jest zmuszona, by co roku kupować nowe książki.
Dotyczy to rocznika, który rozpoczął szkołę w 2009 roku – wtedy weszła reforma związana z posłaniem 6-latków do szkół, to zaś wiązało się z wprowadzeniem nowej podstawy programowej. Co oznacza, że dzieci do końca podstawówki muszą kupować nowiutkie podręczniki. A wydawcy nie tracą na tym, że rodzice sięgają po używane. Ale nawet w innych rocznikach, w przypadku których rodzice mogą sięgać po te używane, i tak nie jest ich wiele. Rynek używanych podręczników jest szacowany na zaledwie 15 – 20 procent całego podręcznikowego biznesu.
Szczególnie łakomym kąskiem dla wydawców może być też rok 2014, kiedy do szkół pójdą dwa roczniki: 6- i 7-latki. To oznacza, że do I klas może trafić ponad 600 tys. dzieci. Zazwyczaj chodzi o blisko 400 tys. dzieci. A więc niż demograficzny nie powinien się odbić na rynku wydawców.