Jeśli badania reformy edukacji byłyby niekorzystne dla ekipy rządowej, to nie uchylałbym się od ich publikacji - mówi w wywiadzie dla DGP dr Piotr Stankiewicz, dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych.
ikona lupy />
Dr Piotr Stankiewicz, dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych / Dziennik Gazeta Prawna
W drodze na wywiad widziałem, jak z budynku wynoszone są meble biurowe. Czy to oznacza, że jednak resort edukacji narodowej likwiduje Instytut Badań Edukacyjnych, jak to było zapowiadane jeszcze w kampanii wyborczej?
Nie, to tylko akcja związana z przekazywaniem niepotrzebnych mebli, np. szaf organizacjom pożytku publicznego, co jest związane z przechodzeniem na elektroniczny obieg dokumentów. A likwidacja instytutowi raczej nie grozi. W kampanii mówiono, że jest potrzebna dyskusja o instytutach badawczych w kraju. W tej chwili przez Ministerstwo Nauki przygotowany jest projekt ustawy tworzącej Sieć Badawczą: Łukasiewicz, która ma łączyć wiele instytutów. Pod uwagę są brane różne rozwiązania, ale IBE pozostanie przy MEN.
Czyli nie musi się pan obawiać o posadę?
Na to nie mam wpływu. Nie ma jednak ryzyka likwidacji IBE, bo polska edukacja potrzebuje takiego instytutu jak nasz.
Na początku kadencji rząd zmienił przepisy tak, aby dyrektorzy instytutów badawczych takich jak IBE mogli być powoływani przez ministrów, a nie wyłaniani w konkursie. Czy to właściwe rozwiązanie?
Trudno mi to z mojej pozycji oceniać, ale z pewnością umożliwiło to silniejsze związanie działalności instytutów z nadzorującymi je ministerstwami.
Jakim budżetem pan dysponuje?
Dysponuję to za dużo powiedziane. Są to środki na konkretne badania i w tym roku na ten cel przeznaczonych jest 50 mln zł.
Swego czasu IBE słynęło z rozrzutności: liczne gadżety, wystawne konferencje w ekskluzywnych hotelach. Czy kontynuuje pan tę tradycję?
Nawet jeśli była taka polityka, to zdecydowanie od niej odchodzimy. Wolałbym to, co było wcześniej, oddzielić grubą kreską. Staramy się prowadzić racjonalną i przejrzystą politykę, nie tylko finansową. Służą temu zmiany organizacyjne, które stopniowo wprowadzamy.
Czyli zmiana statutu, aby pozbyć się nie swoich ludzi?
Zmiana statutu wynikała z nowelizacji ustawy, w większości była czysto techniczna i nie oznaczała głębokiej reorganizacji.
Ile obecnie osób pracuje w IBE?
Ponad 140.
Dużo pan zwolnił po objęciu stanowiska dyrektora?
Nie. Część sama odeszła, z kilkoma osobami my się rozstaliśmy. Jednak skala zmian kadrowych jest na naturalnym poziomie dla tak dużej organizacji.
Ile wynosi średnie wynagrodzenie?
Trudno to tak oceniać, bo część osób jest na etacie, część współpracuje z nami w trybie eksperckim na umowy cywilnoprawne i projektowe. Jest też sporo pracowników naukowych z różnych uczelni zatrudnionych u nas na drugim etacie do konkretnych badań.
To może inaczej. Ile wynosi najniższa pensja, a ile najwyższa?
To zależy od rodzaju projektu, a stawki są zazwyczaj odgórnie ustalone w budżetach projektów. Pensja badacza jest zazwyczaj wyższa niż średnia krajowa, ale jej wysokość jest różna zależnie od tego, czy mówimy o doktorancie asystującym przy badaniach, wysoko wykwalifikowanym ekspercie czy profesorze kierującym całym projektem. Trzeba pamiętać, że prowadzimy zaawansowane badania i zatrudniamy wysoko wykwalifikowanych specjalistów.
Po ostatnich zmianach w prawie w dalszym ciągu jesteście uzależnieni od resortu edukacji...
Jesteśmy jednostką nadzorowaną przez ministerstwo, ale „uzależnienie” to chyba niewłaściwe określenie. Postrzegam naszą rolę jako zaplecze ekspercko-analityczne MEN.
Za poprzedniej ekipy rządowej pojawiały się zarzuty, że władza stara się wywierać wpływ na tego typu instytucje. Sam miałem informacje, że Główny Inspektorat Sanitarny był krytykowany przez jedną z szefowych MEN, że zbyt krytycznie ocenia przygotowanie szkół na przyjęcie sześciolatków...
Tego rodzaju głosy pojawiają się przy każdego rodzaju badaniach społecznych, ale one są dla mnie bardziej z kategorii mitów. Metodologia i procedury badań są tak skonstruowane, by zabezpieczać przed manipulowaniem wynikami badań. Zbyt dużo osób przy nich pracuje, żeby później móc zmienić wyniki o 180 stopni. Są odpowiednie procedury kontrolne, narzędzia są zestandaryzowane.
Jeśli jednak pojawiają się badania niewygodne dla ekipy rządzącej, to z pewnością instytut nie robi konferencji prasowej, tylko wrzuca je do szuflady.
Wszystkie projekty badawcze opierają się na procedurach – od doboru próby do publikacji raportów. Projekty badawcze są realizowane w ramach umów z określonymi zleceniodawcami. Instytuty badawcze i naukowe mają swoje reguły i nie ma możliwości, aby raport nie ujrzał światła dziennego. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś nawet w rozmowach kuluarowych sugerował nam, aby określone badania nie były publikowane lub realizowane do końca.
MEN już poprosił pana, aby instytut przeprowadził badanie o dobrej zmianie w reformie dotyczącej wygaszania gimnazjów?
Bardzo chętnie przyjmujemy zlecenia od wszystkich podmiotów prowadzących politykę edukacyjną w Polsce. Zakładamy, że jeśli mówimy o sensie istnienia instytutów, to robimy to w kontekście państwowych think tanków. One nie mają takiego celu jak instytuty uniwersyteckie, które prowadzą badania na każdy możliwy temat. Na uniwersytetach później dopiero decyduje się, które badania są użyteczne. Z kolei IBE ma pełnić funkcje takiego pasa transmisyjnego między światem nauki a światem polityki publicznej. Naszym zadaniem jest przełożenie wiedzy na praktykę.
Rozumiem, ale nie odpowiedział mi pan na pytanie. Czy MEN zlecił IBE przeprowadzenie badania odnośnie do dobrej zmiany w edukacji?
Nie musiał. My badamy jakość kształcenia na różnych poziomach przez cały czas i monitorowanie skutków reformy edukacji wynika z naszych zadań statutowych. Z pewnością w naszych badaniach pojawią się oceny ostatnio wdrożonej reformy oświatowej.
Kiedy?
Na to trzeba czasu, o wynikach będziemy mówić dopiero po zakończeniu pełnych cyklów edukacji w poszczególnych typach szkół.
Czyli dopiero za osiem lat ocenimy, czy powstanie ośmioklasowych szkół podstawowych było słuszną decyzją?
W pełni – tak.
Ale już teraz wiemy, że reforma ma wiele mankamentów, gołym okiem widać, że część placówek nie jest przygotowana na taką rewolucję.
Chyba jest za wcześnie, by to oceniać. Już czwartego września, czyli w dniu rozpoczęcia roku szkolnego, przeczytałem w jednej z gazet wyniki badań opinii publicznej dotyczące oceny przez rodziców przygotowania szkół na zmianę. Tylko się uśmiechnąłem, bo aby takie badania rzetelnie przeprowadzić, powinny rozpocząć się co najmniej na dwa tygodnie przed nowym rokiem szkolnym, a więc w środku wakacji. Wtedy jednak rodzice ani uczniowie nie mieli pojęcia, jak będą wyglądały placówki we wrześniu. Dlatego należy tego typu oceny traktować z ostrożnością.
Skoro na ocenę reformy trzeba pełnych cyklów edukacji, to nie musi się pan obawiać, że za nieprzychylne wyniki badań na temat reformy straci posadę.
To tak nie działa... Zadaniem takich instytutów badawczych jak IBE jest między innymi odpowiednio wczesne identyfikowanie niepożądanych zjawisk np. w systemie edukacji. Dzięki temu można wprowadzać korekty i poprawiać to, co nie działa właściwie. Nie można tego oceniać w kategoriach politycznych. Z pewnością jeśli wyniki miałyby się pojawić wcześniej i byłyby niekorzystne dla ekipy rządowej, to nie uchylałbym się od ich publikacji. Naszym zadaniem jest wyciąganie wniosków z badań i formułowanie rekomendacji. To byłoby też pewną podpowiedzią, co należy zmienić.
A nie ma pan wrażenia, że często takie badania nie są wykorzystywane do zmieniania na lepsze otaczającej nas rzeczywistości?
Moim celem jest zapobiegać temu, aby badania kończyły się raportami, którymi nikt się nie przejmuje. Obecnie na bazie naszych badań bierzemy czynny udział w przygotowywaniu podstaw programowych dla szkół branżowych. Chcemy, aby nauczanie w nich odbywało się pod kątem potrzeb pracodawców oraz państwa. IBE będzie odchodzić od takiego podejścia, że wszystkie badania kończą się raportami i nie interesuje nas, co się z nimi dalej dzieje, kto je czyta. Badania powinny kończyć się konkretnymi wskazówkami i być użyteczne dla instytucji prowadzących politykę edukacyjną.
IBE w ostatnich latach zasłynął kontrowersyjnymi badaniami, w których nauczyciele wykazali, że pracują 47 godzin tygodniowo. Te wyniki były bardzo mocno krytykowane, bo ich przeprowadzenie odbywało się na podstawie tego, co deklarowali sami zainteresowani. Czy to był niewypał?
Nie chciałbym się wypowiadać na temat metodologii przeprowadzania tych badań, gdyż nie byłem zaangażowany w ich prowadzenie.
Pana poprzednik rekomendował powtórzenie ich za kilka lat. Czy ponownie sprawdzi pan czas pracy nauczycieli?
Na razie nie ma takich planów, ale jeśli otrzymamy takie zlecenie z MEN, to je przeprowadzimy.
Nad czym teraz pracuje IBE?
Wkrótce opublikujemy wyniki międzynarodowych badań dotyczące kompetencji czytelniczych dzieci PIRLS.
I jak wypadły?
Zapraszam na konferencję w grudniu.