Już rok czekamy na decyzję Komisji Europejskiej, czy zgodzi się na zmiany w pracach nad systemem e-Zdrowie. Rynek zastygł w oczekiwaniu, a przetargów praktycznie nie ma.
ikona lupy />
Informatyzacja,  której nie było / Dziennik Gazeta Prawna
Przez pierwsze trzy kwartały tego roku na nowe e-systemy służba zdrowia wydała tylko 6,8 mln zł, gdy rok temu było to 209 mln i niemalże 10-krotnie mniej niż nawet dwa lata temu. Trochę lepiej wygląda rynek zamówień publicznych na utrzymanie systemów informatycznych w szpitalach i placówkach ochrony zdrowia. W tym przypadku w tym roku kontrakty podpisano na 57,16 mln zł, gdy rok temu była to kwota 51,16 mln, ale już w 2014 r. ponad 75 mln.
Ale jak widać, nawet łączna suma wydatków na zdrowotne IT jest bardzo niska.
– Liczymy, że to sytuacja przejściowa – mówi ostrożnie Krzysztof Groyecki, wiceprezes Asseco Poland. I dodaje, że najważniejsze dla firmy jest utrzymanie dotychczasowego poziomu obsługi klientów i zatrudnienia, przy tak radykalnie zmniejszonych możliwościach finansowych.
Przedstawiciele branży ostrzej wypowiadają się anonimowo: – Nie dzieje się nic. Szpitale boją się inwestować, bo nie wiedzą do końca w co. Niewyjaśniona jest sytuacja zapowiadanego latami systemu e-Zdrowie – mówi jeden z naszych rozmówców. I dodaje, że problemem jest też bardzo niski poziom wydatków z programów unijnych. To one w ogromnej części współfinansują informatyzację.
W przypadku systemu e-Zdrowie wszyscy z zapartym tchem czekają, co powie Komisja Europejska.
Nowe kierownictwo Ministerstwa Zdrowia rok temu zamiast gotowej wielkiej platformy, mającej gromadzić dane pacjentów i umożliwić wprowadzenie e-Zdrowia we wszystkich placówkach, zastało projekt w rozsypce. Dlaczego? Nie działała szyna usług, która miała „spinać” różne funkcjonalności przygotowywane przez różne firmy IT.
Jeżeli projekt nie zostanie zakończony, grozi nam nie tylko brak globalnego systemu, lecz także zwrot wydanych na ten system środków unijnych (całość projektu była wyceniana na 722 mln zł). Pomysł nowego rządu na pierwszy rzut oka jest prosty: projekt podzielono, wysłano plan naprawczy i zapytano KE, czy będzie można skorzystać z innej puli środków. Tyle że decyzji nadal nie ma. – Zgoda KE pozwoli na dalszą realizację projektu – przyznaje Ministerstwo Zdrowia.
Na razie prace trwają głównie w regionach. Powoli budują one własne platformy. Kłopot w tym, że każdy robi to po swojemu: różne funkcjonalności w ramach poszczególnych platform realizowane są w sposób niejednolity. Nie ma bowiem wytycznych dotyczących architektury systemów.
To problem, bo istnieje obawa, że znów środki unijne mogą być zmarnowane przez wybudowanie systemu, którego nie będzie można połączyć w jedną sprawnie działającą całość. Chodzi o to, żeby np. dane pacjentów z Podlasia mogli zobaczyć lekarze z Mazowsza, jeżeli chory trafi do szpitala w tym województwie. A także żeby kardiolog ze szpitala w Zabrzu mógł zdalnie skonsultować pacjenta z małej miejscowości w Wielkopolsce. Byłoby to możliwe, gdyby w jednym i drugim miejscu były systemy, które mogłyby ze sobą współpracować.
Ministerstwo Zdrowia stara się kontrolować sytuację. Jak tłumaczy Marta Błędowska z wydziału informacji CSIOZ, czyli instytucji, która nadzoruje informatyzację, dystrybucja i wydatkowanie środków europejskich z perspektywy 2014–2020 na zadania związane z informatyzacją podmiotów leczniczych są pod kontrolą. Monitoruje je Komitet Sterujący do spraw koordynacji interwencji EFSI w sektorze zdrowia, który działa w ramach Ministerstwa Zdrowia.
Eksperci przyznają jednak, że nie wszystkie regiony chcą podporządkować się wytycznym. Nie dość tego: zaplanowane kwoty na informatyzację różnią się nawet kilkukrotnie w zależności od samorządu. I już wiadomo, że w niektórych regionach pacjenci nie mogą liczyć na wszystkie udogodnienia przy korzystaniu ze służby zdrowia.
Rynek liczy, że blokada zamówień nie potrwa długo. Od stycznia 2018 r. placówki medyczne mają skończyć z papierami: cała dokumentacja medyczna ma być prowadzona w wersji elektronicznej. Tyle że z badań samego CSIOZ wynika, że na razie przygotowanych jest na to tylko 35 proc. placówek. A ponad połowa nie ma nawet planów, jak to zrobić. – Spodziewamy się, że placówki będą przygotowywały zlecenia dla wyspecjalizowanych firm zewnętrznych, które będą odpowiedzialne za bezpieczne przechowywanie danych pacjentów, co uwolni szpitale od konieczności przeprowadzania dużych inwestycji w serwerownie – uspokaja Krzysztof Groyecki z Asseco.
– Spowolnienie najwyraźniej widzą duże firmy informatyczne zainteresowane większymi zamówieniami. A tych jest mniej. Drobnych zamówień, także z przychodni i mniejszych ośrodków, wciąż jest sporo, bo na tym rynku obecnie nie można się zatrzymać – mówi nam Krzysztof Macha, członek zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych.
Dlaczego system e-administracji, który najbardziej przydałby się pacjentom, wciąż nie działa?
1 . GIGANTOMANIA. System jest niezwykle rozbudowany. W efekcie było przy nim zaangażowanych zbyt wielu wykonawców, co powodowało rozmycie odpowiedzialności. Ostatecznie doszło do tego, że wykonane przez poszczególne firmy aplikacje nie dały się połączyć. Doświadczenie Wielkiej Brytanii, która również początkowo chciała wprowadzić jeden centralny system, pokazuje, że duże projekty nie zawsze kończą się sukcesem.
2 . DEFICYT DYSCYPLINY. Brakowało konsekwentnego egzekwowania terminów wykonania – najpierw koniec miał nastąpić w 2013 r., następnie w 2014 i 2015. Terminy ciągle odkładano, licząc na to, że najważniejszy jest po prostu termin zakończenia poprzedniej perspektywy unijnej, czyli rozliczenia dotacji. Ale i tego nie udało się dochować.
3 . TRUDNOŚCI KOMUNIKACYJNE. Ponieważ było wielu wykonawców, pojawiły się poważne trudności komunikacyjne pomiędzy podmiotami wykonującymi projekt. Do tego dołożyły się kłopoty komunikacyjne w samym CSIOZ (Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia) odpowiadającym za całość projektu i konflikty personalne. Zmieniali się przełożeni i dyrektorzy projektów. Przez lata realizacji projektu kolejni dyrektorzy CSIOZ i kierownicy projektu zmagali się z brakiem kadr, ich nieustanną rotacją, niespełnionymi obietnicami wparcia Centrum, a to wpłynęło na praktykę zarządzania całego projektu. W takich warunkach CSIOZ, choćby zdeterminowany, by projekt zakończyć, nie podołał roli jego integratora, która okazała się kluczowa.
4 . BRAK PIENIĘDZY. Pomimo że były na to przeznaczone duże środki unijne, okazało się, że nie zagospodarowano ich w odpowiedni sposób. W samym CSIOZ pracowało bardzo niewielu informatyków. Pensje były bardzo niskie. Nie było więc sił na sprawną, profesjonalną kontrolę wykonania projektu.
5 . BRAK SILNEGO POLITYCZNEGO KIEROWNICTWA. NFZ i CSIOZ zamiast współpracować ze sobą dublowały swoje zadania. Obie instytucje zajmujące się informatyzacją służby zdrowia przez lata nie porozumiały się co do tego, czym się każda z nich powinna zajmować. Przykład: Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego – przez lata pracował nad nią fundusz, potem zadanie to przejęło CSIOZ. A resort zdrowia odpowiedzialny za rozdzielanie kompetencji nie rozstrzygał sporów.
6 . PRÓŻNIA PRAWNA. System powstawał mimo tego, że do zmian, jakie wnosił, przez całe lata nie napisano niezbędnego do jego funkcjonowania prawa. Kto za co odpowiada, jakie informacje przekazuje, jakie standardy ma zapewnić szpital, jak system ma działać – i tak dalej. Dopiero w trakcie budowy – na szybko wydawanymi rozporządzeniami – zmieniano przygotowywane już rozwiązania.
7 . ODERWANIE OD POTRZEB PACJENTÓW. System zaplanowano odgórnie, bez dogłębnego zbadania potrzeb i kompetencji jego klientów, czyli pacjentów. Popełniono dokładnie taki sam błąd jak w przypadku innego dużego systemu e-administracji czy ePUAP.
8 . NISKA WIARYGODNOŚĆ FIRM. Sami wykonawcy i potencjali wykonawcy systemu też nie są bez winy. Składali oferty bez pokrycia, przeciągali terminy oddania, nie przyznawali się na czas do tego, że nie są w stanie wywiązać się z powierzonego zadania.