Dyrektorzy placówek medycznych zwiększają zachęty dla kadry lekarskiej. Z marnym skutkiem. Poza dużymi miastami trudno o specjalistę.
Kadry w lecznictwie
/
Dziennik Gazeta Prawna
Mieszkanie, służbowe auto, wysokie pensje i szkolenia na koszt pracodawcy – tak kuszą medyków dyrektorzy placówek zdrowotnych. Efekt mizerny, chętnych brak.
8 tys. zł na rękę i 150-metrowy segment dla lekarza podstawowej opieki zdrowotnej – taką ofertę niedawno składał niepubliczny zakład opieki zdrowotnej w Wólce Grodziskiej koło Leżajska. Zainteresowanie?
– Na nasze ogłoszenie odpowiedziała jedna osoba, emerytowany lekarz – komentuje osoba odpowiedzialna za rekrutację w NZOZ w Wólce Grodziskiej.
Dyrektor Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Nowym Mieście nad Pilicą szuka z kolei starszych asystentów pediatrii, chirurgii i chorób wewnętrznych. Także oferuje mieszkanie. A właściwie trzy do wyboru. Przyznaje jednak, że nie stanowi to zachęty.
Na Podlasiu jedna z placówek do wysokiej pensji i mieszkania dorzuciła samochód służbowy. Pomimo takich warunków lekarza znaleźli po pół roku poszukiwań. – Zaoferowaliśmy mieszkanie po remoncie i renault kangoo, ale łatwo nie było – wspominają pracownicy placówki.
Pracujących lekarzy jest 85 tys. – tak wynika ze sprawozdań, które spływają z placówek medycznych mających kontrakty z NFZ (choć mających uprawnienia jest o wiele więcej). Na tysiąc mieszkańców przypada więc ok. 2,3 lekarza.
– Powinniśmy równać do średniej europejskiej, a ta według OECD wynosi czterech lekarzy na tysiąc mieszkańców – podkreśla Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej.
Aby osiągnąć ten wskaźnik – jak wynika z wyliczeń DGP – kadra powinna się zwiększyć o ponad 68 tys., do 154 tys.
Najgorzej jest w Wielkopolsce, gdzie mają 1,6 lekarza na tysiąc mieszkańców. Najlepiej wypada Łódzkie – 2,8 lekarza na 1 tys. osób.
Niedobory są nadrabiane tym, że lekarze pracują na kilku etatach. W związku z tym, zgodnie z danymi GUS, dostęp do nich jest ponad dwa razy lepszy, bo na 1 tys. mieszkańców przypada 5,2 lekarza. Ale to tylko statystyka. Jak wynika z opublikowanego w lutym raportu NIK, deficyt lekarzy przekłada się na dostęp pacjentów do leczenia. Spośród ośmiu analizowanych przez kontrolerów zakresów leczenia tylko pomorskiemu oddziałowi funduszu udało się zapewnić dostęp do wszystkich specjalistów. W 15 pozostałych nie zakontraktowano części świadczeń. Pacjenci muszą jeździć do oddalonych miejscowości i czekać dłużej na leczenie.
Aaaa zatrudnię lekarza
O tym, do jakich metod uciekają się przychodnie i
szpitale, które szukają do pracy lekarzy, można się przekonać, czytając ogłoszenia zamieszczane w „Gazecie Lekarskiej”. Najczęściej dotyczy to pediatrów, którym – szczególnie w mniejszych ośrodkach – coraz częściej oferowane jest mieszkanie czy samochód. Mimo to zainteresowanie jest zwykle niewielkie.
Brakuje także innych specjalistów. Prywatny szpital w Bielsku-Białej od roku szuka rezydentów z zakresu ortopedii. Ma dla nich trzy miejsca. – Na ogłoszenie odpowiedziała na razie jedna osoba – informuje Łukasz Stanowski z placówki utrzymującej się w dużej części z kontraktów NFZ. Tłumaczy, że zależy mu na osobie, która będzie chciała zostać w Bielsku na stałe. – Będzie pracowała naukowo, zrobi doktorat. Nie chcemy kształcić specjalistów dla konkurencji – zaznacza.
Przedstawiciele placówek medycznych mają świadomość, że dzięki rezydenturze (specjalizacji opłacanej przez państwo) są w stanie pozyskać pracowników. Wyjkształconego już specjalistę trudniej skłonić do pracy, zwłaszcza poza dużym ośrodkiem miejskim.
Powód jest prosty. – Za konsultację takiego lekarza NFZ płaci 27 zł. W tym jest wynagrodzenie nie tylko dla niego, ale i pielęgniarki, czy pieniądze na utrzymanie infrastruktury informatycznej – wylicza Stanowski. W efekcie lekarz specjalista, który przyjmuje raz w tygodniu, u niego otrzymuje ok. 400 zł wynagrodzenia miesięcznie. W komercyjnej placówce dostanie za konsultację 100 zł na rękę. – Naturalne, że nie chce pracować w publicznej służbie zdrowia – ubolewa Stanowski.
W jednym z pobliskich miast zdesperowany dyrektor szpitala, by pozyskać rezydentów, każdemu dokłada z budżetu placówki po 2 tys. zł do pensji.
Tymczasem brak lekarza to nie tylko większe kolejki dla pacjentów, ale także groźba zamknięcia placówki czy też brak dostępu do leczenia z danego zakresu. Wymagania NFZ są wyśrubowane. Ich niespełnienie równa się zmniejszeniu albo odebraniu kontraktu. W szpitalu psychiatrycznym w Branicach odeszło właśnie pięciu lekarzy i przyszło kolejnych pięciu. Ale ogłoszenie w „Gazecie Lekarskiej” zostało, bo z doświadczenia wiedzą, że rekrutację powinni prowadzić cały czas. Psychiatrom, których jest deficyt, bardziej opłaca się założyć własną praktykę, niż wykonywać gorzej płatną i bardziej stresującą pracę w szpitalu. – A przepisy wymagają, by jeden lekarz psychiatrii przypadał na 40 łóżek, do tego by na 20 łóżek był jeden lekarz będący w trakcie specjalizacji – tłumaczy osoba odpowiedzialna za rekrutację w szpitalu w Branicach. I dodaje, że szpital w ramach zachęty oferuje dwa mieszkania: kawalerkę i dwupokojowe.
Na peryferiach mieszkanie i dobra pensja stają się normą. Ośrodki zdrowia wpadły na inny pomysł. Wielkopolskie Centrum Onkologii, szukające specjalisty lub lekarza kończącego specjalizację w dziedzinie radioterapii onkologicznej, promuje się jako miejsce „o uznanej renomie w kraju i za granicą, wyposażone w sprzęt na najwyższym poziomie, współpracujące z wieloma ośrodkami zagranicznymi, umożliwiające wszechstronną karierę naukową”. Lekarz otrzymuje więc możliwość rozwoju naukowego oraz udziału w specjalistycznych szkoleniach i kursach z najnowocześniejszych technik i metod terapii.
Rzecznik praw pacjenta, który apelował w sprawie zwiększenia dostępności lekarzy do ministra zdrowia, podkreśla, że problem jest coraz bardziej poważny i dotyczy bardzo wielu specjalizacji dziecięcych oraz geriatrii. – Największe braki kadrowe zaobserwowano w pediatrii, chirurgii ogólnej, chirurgii dziecięcej, diabetologii, genetyce klinicznej, medycynie rodzinnej, kardiologii dziecięcej, nefrologii dziecięcej, alergologii oraz geriatrii – wylicza Barbara Kozłowska, rzecznik praw pacjenta.
Zdaniem ekspertów problem będzie narastał. Obecnie lekarze pracują w kilku miejscach naraz. Do tego są coraz starsi. Z danych Naczelnej Izby Lekarskiej wynika, że średni wiek lekarzy to ok. 55 lat. A są specjalizacje, w których jest o wiele gorzej: w diagnostyce laboratoryjnej średnia wieku to 63 lata, w reumatologii czy otolaryngologii – 57 lat. W takich dziedzinach jak pediatria, chirurgia dziecięca czy reumatologia powstała luka pokoleniowa. – Aby zapewnić stałą liczbę wykształconej kdry, specjaliści w wieku do 50 lat powinni stanowić około 50 proc. liczby wszystkich – uważa Maciej Hamankiewicz, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej.
Problemem jest nie tylko wiek. Spora część lekarzy, szczególnie tych młodszych, opuszcza kraj. Z danych NIL wynika, że zaświadczenia upoważniające do wyjazdu w 2015 r. wzięło 836 lekarzy. Choć to mniej niż bezpośrednio po naszym wejściu do Unii Europejskiej (było to ok. 2 tys. rocznie), to od pięciu lat ich liczba z roku na rok rośnie. W badaniu przeprowadzonym przez Gdańską Okręgową Izbę Lekarską na pytanie: „Czy planujesz wyjazd za granicę do pracy?”, 43 proc. odpowiedziało, że rozważa taką opcję. Zaś w „Gazecie Lekarskiej” pojawia się coraz więcej ogłoszeń od placówek medycznych z Niemiec. Nasi zachodni sąsiedzi często pokrywają koszty wyjazdu na rozmowę kwalifikacyjną.
Fakt, że mamy za mało lekarzy, to zdaniem ekspertów w dużej części efekt decyzji politycznej. – Współczynnik 2,2 na tysiąc pacjentów został ustalony w latach 90. – tłumaczy Marek Balicki, były minister zdrowia (to resort zdrowia decyduje o liczbie osób, która się kształci na studiach medycznych). – Wtedy plasowało nas to w średniej europejskiej – opowiada Balicki. W tym czasie uważano, że zbyt duża liczba lekarzy będzie zbyt kosztowna. Teraz okazuje się, że społeczeństwo się starzeje, wchodzą nowe metody leczenia, coraz więcej osób żyje dłużej, borykając się z chorobami przewlekłymi, więc i zapotrzebowanie się zmienia. Inne państwa to nadrobiły, w Polsce od 25 lat wskaźnik pozostaje praktycznie bez zmian.
Resort zdrowia deklaruje, że podjął już działania zaradcze: wprowadzono modułowy system kształcenia, dzięki któremu lekarz może uzyskać tytuł specjalisty w czasie krótszym niż do tej pory. Kolejną zmianą jest możliwość odbycia szkolenia specjalizacyjnego bezpośrednio po stażu dyplomowym, co według szacunków resortu skraca okres wymagany do uzyskania tytułu lekarza specjalisty o ok. 2–3 lata. Jest lepiej z rezydenturami. W latach 2009–2016 przyznano ich łącznie 25,5 tys., a w zeszłym roku mógł się na nią dostać każdy chętny. Resort wskazuje, że liczba specjalistów rośnie: w ciągu ostatnich ośmiu lat o 23 proc.. Trwają też prace nad zwiększeniem liczby studentów przyjmowanych na uczelnie medyczne.
Z szacunków DGP wynika, że gdybyśmy chcieli dorównać do średniej w krajach rozwiniętych, powinniśmy mieć o prawie 70 tys. lekarzy więcej. Ale nawet bez gonienia bogatszych zmagamy się z niedoborem: jak wynika z danych GUS, na koniec IV kw. 2015 r. w sektorze ochrony zdrowia było 2,4 tys. wolnych miejsc pracy.