Od lat dialog na linii środowisko–resort praktycznie nie istniał – mówi dr Piotr Pisula, lekarz ze Szpitala Miejskiego w Poznaniu. To on próbował najpierw bezskutecznie wystawić recepty pacjentom, a później wystawił receptę sobie, co publicznie wytknął mu minister Niedzielski.
Czy dziś system, za pomocą którego lekarz wystawia e- recepty, działa?
Z informacji, które dostaję, po początkowym kryzysie, tak. Choć nadal są lekarze, którzy mają z nim problemy.
Czy więc reakcja, tuż po wejściu w życie rozporządzenia ograniczającego możliwość wystawiania recept na leki zawierające substancje uzależniające, nie była zbyt gwałtowna?
Nie mam poczucia, że weszliśmy od razu z ostrą krytyką. Powiedziałem publicznie: system nie działa, nie mogę wystawiać recept pacjentom. Taka sytuacja trwała około dobę. Pacjenci SOR, których w szpitalu potrafi być w tym czasie przeszło stu, z czego połowa to tzw. urazowi, muszą dostać silne leki przeciwbólowe. A takich miejsc w kraju było więcej.
Czyja to wina? MZ, Centrum e-Zdrowie, czy podmiotów zatrudniających lekarzy?
Jeśli problem pojawił się w różnych podmiotach w kraju, działających na innych systemach informatycznych, to ciężko szukać winy po ich stronie. Nie chce mi się wierzyć, że MZ, C-eZ przygotowały na okoliczność zmian przy wchodzącym rozporządzeniu dokładne instrukcje, a szpitale, przychodnie po prostu to zlekceważyły. Dopiero wiele godzin później, gdy już było wiadomo, że paraliż trwa, C-eZ opublikowało schemat postępowania dla medyków. Pojawił się obowiązek dodatkowej weryfikacji pacjenta w IKP, albo wchodząc na jego konto (np. w przypadku lekarzy POZ) lub dostając od nich (zdalnie) potwierdzenie umożliwiające czasowy dostęp do informacji tam zawartych. Rodzi się pytanie, co z pacjentem bez IKP?
Rozporządzenie mówi, że lekarz zbiera od niego wywiad medyczny i pyta m.in, kiedy brał ostatnio dane leki, w jakiej ilości. To złe rozwiązanie?
Nie, wgląd w IKP i wywiad z pacjentem są kluczowe przy badaniu.
Pan najpierw próbował bezskutecznie wystawić recepty pacjentom, ale nieco później wystawił jedną dla siebie. I to, jak rozumiem, wytknął minister Niedzielski. Po co pan to zrobił?
Od kilku miesięcy borykam się z dolegliwościami bólowymi kończyny dolnej, po urazie. I doraźnie, po dyżurze potrzebuję czasem leku przeciwbólowego. Dlatego wystawiłem sobie receptę. To nie była żadna prowokacja.
Po tym, jak minister zdrowia ujawnił pana dane, mocno wybrzmiały słowa lekarzy, że utracili do niego zaufanie. I dyskusja zeszła na to, jakim prawem upublicznił pana dane wrażliwe. Co teraz pan zamierza?
Kończę przygotowywać wezwanie przedsądowe, w którym obliguję ministra Niedzielskiego do wycofania się ze swoich słów (wpisów). A skoro ucierpieli pacjenci, a ich dobro jest dla mnie cenne, to wnoszę, by w ramach zadośćuczynienia – wsparł finansowo poznańskie hospicjum dla osób onkologicznie chorych.
Pamięta pan jeszcze, jaki był cel rozporządzenia i limitów na e-recepty?
Tak, pamiętam. Wielokrotnie podnosiliśmy jako Naczelna Rada Lekarska, że powstały receptomaty i że to patologia, której rozwój trzeba powstrzymać. Tylko, czy metoda MZ jest skuteczna? Nie. Handel receptami nie pojawił się wczoraj. Walczmy z nim, ale nie zaburzając procesu leczenia.
Czyli jak?
Pan minister pokazał, że ma pełen wgląd w to kto, jakie recepty wystawia. Jeśli widzi, w jakich podmiotach, na jaką skalę medyk je wypisuje, to można te dane wyłuskać, podobnie, jak numery prawa wykonywania zawodu. I zadziałać bezpośrednio na nie. Być może też pacjenta korzystającego z takiego portalu należałoby rejestrować. Tak, jak się to robi przyjmując go na SOR.
Przed wejście w życie rozporządzenia recepty na leki z grupy silnie uzależniających można było kupić w sieci. Wystawiał je lekarz, ale nie było z nim kontaktu, zebrania wywiadu, nic. Tylko transakcja.
Samo rozporządzenie ograniczające możliwość wystawiania zdalnie recept nie jest złe. Nie chodzi o to, że my protestujemy przeciwko zmianom w tej kwestii. Dla dobra pacjenta chciałbym, by te podmioty nie działały tak, jak do tej pory. Czyli bez weryfikacji stanu zdrowia sprzedawały każdemu, co chce, kiedy chce. Ale czy rozporządzenie i limity na recepty zadziałały, a patologia została stłumiona? Naszym zdaniem – nie.
Tak mówią OZZL, NIL. I jako argument podają, że te podmioty zatrudniły po prostu więcej lekarzy, dzięki czemu obchodzą nałożone przez MZ limity na wystawianie e-recept. Tylko czy ten argument nie wystawia medykom złego świadectwa? Oto kolejni skusili się na taki zarobek.
Fakt, skoro receptomaty istnieją, to znaczy, że lekarze się na to decydują. Ale trzeba pamiętać, że w Wielkopolskiej Izbie Lekarskiej mamy zgłoszenie od medyka, że jego certyfikaty zostały wykradzione. Bo są recepty, wystawione na jego nazwisko, z którymi nie ma nic wspólnego. Co więcej, na recepcie widnieje podmiot, z którym nigdy nie współpracował. To kolejny dowód na to, że nasze dane elektroniczne nie są bezpieczne. Ale też trzeba pamiętać, że lekarze to tylko ludzie. Są tacy, którzy podpisali umowy z receptomatami. I znów – minister wie o tym doskonale. To materiał, nad którym teraz pochyla się rzecznik odpowiedzialności zawodowej lekarzy.
Ze strony resortu słyszymy, że niespecjalnie widać efekty tych prac.
Mieliśmy niedawno wybory w NIL. Nowy prezes, Łukasz Jankowski, wielokrotnie mówił, że jednym z jego priorytetów jest wzmocnienie pionu odpowiedzialności zawodowej. Nie widzę zagrożenia, że ktoś te sprawy przedłuża. Ale pamiętajmy, że każde zgłoszenie trzeba zweryfikować, lekarza poinformować, przesłuchać. Są procedury. Nie słyszałem, by Prokuratura Okręgowa w Warszawie, do której MZ skierowało zawiadomienia dotyczące kilku lekarzy, postawiła już konkretnym osobom zarzuty.
Dlaczego jednak do tej pory środowisko nie widziało potrzeby zapanowania nad poczynaniami niektórych medyków?
Ja się nie zgadzam, że jest przyzwolenie na patologię. NRL nie ma uprawnień ustawodawczych, nie kreuje prawa. Dzisiejsza sytuacja jest skutkiem tego, że od kilku lat dialog na linii środowisko – resort zdrowia praktycznie nie istniał. MZ nie wsłuchiwało się w nasze uwagi, tylko oznajmiało, co zamierza. I tu wracam do niedziałającego systemu. Jestem przekonany, że prezes NIL, Łukasz Jankowski (tu trzeba dodać, jeśli wyżej się wyrzuci kim jest Jankowski) interweniował w tej sprawie od razu, na najwyższym szczeblu. Ale mijały godziny, nic się nie działo. Dlatego pozostało na informowanie o tym fakcie ogólnopolskich mediów.
A co z dobrem pacjenta? Lekarze często się na nie powołują, podobnie jest prowadzący tzw. receptomaty. Ich koronny argument: gdy pacjent nie ma szans dostać się do gabinetu, do swojego lekarza, wtedy są dla niego ostatnia deską ratunku.
Myślę, że tylko ułamek pacjentów to ci, którzy dostali tam receptę na lek, którego faktycznie i pilnie potrzebowali. Przedłużać lek mogą też placówki POZ, SOR, nocna, świąteczna pomoc lekarska, izba przyjęć psychiatrii. To nie jest tak, że pacjent jest pozostawiony sam sobie. Niestety, patologię napędzają dziś osoby, które zaopatrują się m.in. w leki opioidowe, benzodizepiny, nie ze wskazań medycznych. Albo weźmy nadużywanie antybiotyków, także w kontekście dobra, tym razem – zdrowia publicznego. Kupowanie recept na nie i przyjmowanie bez nadzoru lekarza to prosta droga do wypracowania zbiorowej oporności bakteryjnej.
Osoba, która wystawia kilkadziesiąt tysięcy recept miesięcznie, zdalnie to nadal lekarz?
W sensie prawnym – tak. To ktoś, kto narusza Kodeks Etyki Lekarskiej, Ustawę o zawodzie lekarza, która nakazuje nam osobiste zbadanie pacjenta. Nawet, jeśli jest to za pośrednictwem środków komunikacji, to jednak medyk ma to zrobić sam, nie ankietą. Tysiąc recept dziennie nie ma nic wspólnego z rzetelną pracą.