Zarzuty karne i o zniesławienie, pismo z Urzędu Ochrony Danych Osobowych, podejrzenie ujawnienia danych pacjentów, sprostowania – medycy, którym zarzucane są nieprawidłowości w związku z wystawieniem zdalnych recept, przeszli do ofensywy. W tym tekście nikt nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem.

Oto kilka przykładów: skontaktowaliśmy się z lekarzem w celu konfrontacji z historią, którą opisywaliśmy. Chodziło o przepisywanie recept o działaniu nasennym bez konsultacji w masowych ilościach. Lekarz – którego nazwiska w tekście nie podawaliśmy – zadzwonił do nas z groźbą, że może złożyć na nas doniesienie w związku z tym, że mamy dostęp do danych pacjenta.

Inny pacjent opowiada, że kiedy rozpoczął działania w celu dochodzenia swoich praw wobec lekarza, który wypisywał mu leki psychotropowe – otrzymał ostrzeżenie, że jeżeli będzie kontynuował, dostanie zarzut z art. 268 kodeksu karnego (utrudnianie zapoznania się z informacją). W tle jest także groźba o wyłudzenie recept. Sam lekarz wypisywał recepty bez kontaktu z pacjentem (a im więcej wypisywał, tym bardziej rosła cena za usługę).

Od kolejnego lekarza, którego nazwiska również nie ujawniliśmy, przyszło żądanie sprostowania. Chodziło o e-recepty na amantadynę (w 2021 r. amantadyna stała się lekiem, który był stosowany w leczeniu COVID-19; zostało to jednak przez rzecznika praw pacjenta ocenione jako szkodliwe). Wskazywał, że naruszyliśmy jego dobre imię i reputację. Bo – jak przekonywał – każdy przypadek pacjenta był analizowany i jeżeli były wątpliwości, odmawiano wydania takiej recepty.

Farmaceuta sygnalista (który dziś musi tłumaczyć się przed UODO) przekonuje, że składając zawiadomienie do Naczelnej Izby Lekarskiej, kierował się swoimi podejrzeniami związanymi z zaskakująco dużą liczbą e-recept na amantadynę. – Uważam, że postąpiłem słusznie, alarmując NIL. W mojej ocenie sytuacja była nagminna i niebezpieczna dla zdrowia i życia pacjentów. Nie chodziło tylko o to, że po lek zgłaszały się osoby, które dotychczas nie leczyły się w tym kierunku. Wówczas były informacje o braku tego leku dla osób, które faktycznie go potrzebują. Czyli m.in. cierpiących na chorobę Parkinsona – opisuje farmaceuta. Dodaje, że e-recepty wystawiane przez tych samych lekarzy (nazwiska się powtarzały) pojawiały się nawet wówczas, gdy oficjalnie informowano, że ten lek jest nieskuteczny w przypadku COVID-19.

Farmaceuta złożył zawiadomienie w 2021 r., ponad półtora roku temu. Nie został poproszony o wyjaśnienia ani ustnie, ani pisemnie. Nie wydarzyło się nic.

Teraz jednak to on musi tłumaczyć się z zawiadomienia do NIL przed UODO. Lekarz, który wypisywał e-recepty, zarzuca, że apteka ujawniła dane personalne jego i pacjentów. Farmaceuta zaprzecza. Faktycznie, w rozmowie z DGP opisał, dlaczego złożył zawiadomienie. To, kto wystawia e-recepty, ustaliliśmy jednak sami, w toku dziennikarskich działań. Tak samo efektem naszych starań było dotarcie do osoby, która potwierdziła, że dostała e-receptę na preparat z amantadyną. Co istotne, bez konsultacji, kontaktu. E-recepta przyszła po dokonaniu przelewu według wskazówek podanych na stronie internetowej firmy pośredniczącej. – Czuję się bezpodstawnie zaatakowany, na pewno nie winny – podkreśla farmaceuta.

Spytaliśmy, co się dzieje z zawiadomieniem, jakie wpłynęło do NIL ws. amantadyny. Z naszych ustaleń wynika, że sprawa została przekierowana do rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy OIL w Warszawie, bo to do niej należą lekarze, którzy wystawiali e-recepty. – Toczy się we właściwym kierunku – mówi nasz rozmówca.

Dlaczego nie ma efektów tych działań? W izbach słyszymy, że faktycznie tempo rozpoznawania tej i podobnych spraw jest… wolne. I tłumaczenie: wzywani na przesłuchania lekarze nie zgłaszają się, przedstawiają zwolnienia lekarskie, nie przysyłają na czas dokumentacji.

Zapytaliśmy lekarza, skąd jego zarzuty pod adresem farmaceuty. – Po przeczytaniu artykułu mieliśmy podejrzenia, że ktoś nieuprawniony ujawnił dane – odpowiada. Spytaliśmy go też o inne podejmowane działania, jak np. wizyta w redakcji DGP detektywa kojarzonego dziś z celebryckim światem. – Znam pana detektywa, ale nie chcę o tym mówić. Ustaliliśmy wspólnie, że nie będziemy naszych działań komentować – odpowiada.

Do Naczelnej Izby Lekarskiej wpłynęło dotąd 17 zawiadomień dotyczących niejasności w wystawianiu e-recept i e-zwolnień. Łącznie z dwoma, które złożyliśmy jako DGP, jest więc 19 postępowań przekierowanych do izb w kraju. Jak się dowiadujemy, miesiąc temu MZ przekazało NIL zestawienie lekarzy, którzy wystawiali zdalnie recepty sobie lub innym w sposób, który może budzić zastrzeżenia. Chodzi o liczbę recept, leki, których dotyczą, i fakt, że odbywało się to za pośrednictwem stron internetowych. Są analizowane przez rzeczników odpowiedzialności zawodowej. A nazwiska na liście są w kilku przypadkach tożsame z bohaterami naszych publikacji.

Z rozmów z osobami na stanowiskach zastępców rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy przy OIL wynika, że sprawy są w biegu, choć ten bieg nie jest równego tempa. – Dopiero po prowokacji DGP i złożeniu zawiadomienia do izb przyspieszyło. Wcześniej jedyne zawiadomienia, jakie mieliśmy, dotyczyły sytuacji, w której ktoś zapłacił za receptę przez stronę internetową, ale jej nie dostał – opisuje nasz rozmówca.

Rzecznicy badający sprawy usprawiedliwiają długi czas tym, że nie było dotąd wypracowanych procedur. Podkreślają, że dopiero się tworzą. – Trzeba tak je ustawić, by nie było możliwości korzystania z luk prawnych – czyli zarabiania na przepisywaniu leków bez żadnej konsekwencji. Recepta czy zwolnienie powinny być elementem kończącym teleporadę. Lekarz, który odwraca tę kolejność, zapomina o zasadzie primum non nocere – podkreśla rozmówca DGP.

MZ w tym czasie prowadzi własne analizy. Jest już m.in. projekt rozporządzenia, zgodnie z którym miałby wejść zakaz wydawania recept na leki psychotropowe bez fizycznego spotkania z pacjentem oraz obowiązek kontroli, czy chory nie dostał już takich preparatów od innego lekarza. ©℗

Wskutek naszych publikacji resort zdrowia chce uregulować rynek e-recept