Klanowość polskiego środowiska lekarskiego to tajemnica poliszynela. Młodzi medycy wskazują nepotyzm jako jedną z ważniejszych przyczyn zapaści systemu kształcenia. A jeśli go nie poprawimy, możemy się spodziewać katastrofy. Nie będzie miał nas kto leczyć.
Młody, 27-letni lekarz, nazwijmy go Kornel, dwa lata temu skończył studia, odbył obowiązkowy 13-miesięczny staż podyplomowy, z sukcesem zdał lekarski egzamin końcowy, tzw. LEK, uprawniający do samodzielnego wykonywania zawodu. Teraz robi specjalizację z chirurgii ogólnej w szpitalu znajdującym się w niewielkim, nieakademickim mieście. Jest zatrudniony na pół etatu, bo szpitala nie stać, żeby dać mu cały. Więc drugą połowę godzin potrzebnych do zrobienia specjalizacji odbywa na zasadzie wolontariatu. Co oznacza, że mu nie płacą.
Kornel jest przykładem częstej wśród młodych adeptów tego zawodu postawy: pragmatyzmu wynikającego z zawiedzionych marzeń. Chciał zostać urologiem, ale żeby zapewnić sobie miejsce szkoleniowe, musiałby zdać LEK na 94 proc. (tyle ma co roku najlepszy, średnio rzecz biorąc), a tak się nie stało. Ale gdyby nawet zdał egzamin na najwyższym poziomie, wcale nie gwarantowałoby to jeszcze, że znajdzie się dla niego miejsce szkoleniowe. Ani że z sukcesem zakończy specjalizację. Opowiada, że w mieście, skąd pochodzi, żeby zostać lekarzem tej profesji, trzeba mieć na nazwisko Iksiński – ten klan opanował miejscową urologię, jego przedstawiciele są prominentnymi specjalistami, od których zależy to, czy będziesz mógł się szkolić. Stwierdził więc, że chirurgia ogólna jest najbezpieczniejsza – wszędzie brakuje lekarzy tej specjalizacji, więc będzie miał pewną robotę. Poza tym lubi operować, a ma to szczęście, że jego szef dopuszcza go do stołu, więc może się rozwijać. No i w niewielkim szpitalu nie ma tej rywalizacji, kopania się po kostkach. Więc w sumie nie jest najgorzej, choć chodzi zmęczony, niewyspany, bo żeby dorobić do połowy etatu, musi brać dyżury. Ale nie jest źle. – Nie jestem konkurencją dla szefa. Nie zagrażam jego pozycji, nie ma niebezpieczeństwa, że za parę lat założę prywatną praktykę i odbiorę mu przynoszących banknoty pacjentów – zauważa. I dodaje, że w gruncie rzeczy jest zadowolony, że z tej urologii nic nie wyszło.
Pozostało
97%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama