Lekarze rodzinni odmawiają szkolenia młodych kolegów. Chcą to robić szpitale kliniczne, ale część z nich straciła do tego uprawnienia. Dla przyszłych medyków zaczęło brakować miejsc do nauki.
Dziennik Gazeta Prawna
Ministerstwo Zdrowia postanowiło wyegzekwować przepisy, które formalnie obowiązują od czterech lat. Zgodnie z nowelizacją ustawy z 28 kwietnia 2011 r. o zawodach lekarza i lekarza dentysty (Dz.U. z 2011 r. nr 113, poz. 658) specjalizację z określonej dziedziny medycyny mogą prowadzić tylko te jednostki, które wykonują daną działalność leczniczą. Na przykład szpital kliniczny, który chce szkolić przyszłych medyków rodzinnych, w swoich strukturach powinien mieć przychodnię lekarza rodzinnego. A nie wszystkie mają. W sierpniu tego roku resort zdrowia pozbawił prawa do prowadzenia tej specjalizacji ośrodki uniwersyteckie w pięciu województwach (podlaskim, lubelskim, warmińsko-mazurskim, łódzkim i mazowieckim). Nagle ubyło 300 miejsc szkoleniowych. Jednocześnie resort zwiększył liczbę nowych rezydentur w tej dziedzinie medycyny. W jesiennym naborze w całym kraju ma być ich 359.
W niektórych województwach przyszli medycy rodzinni będą mieli więc problemy. – Pierwszeństwo będą miały osoby, które są już w trakcie specjalizacji, a nie mogą jej dokończyć w ośrodku, który został pozbawiony akredytacji ministra zdrowia – wyjaśnia Agnieszka Jankowska-Zduńczyk, konsultant krajowy w dziedzinie medycyny rodzinnej.
Żaden nowy lekarz nie otworzy specjalizacji z medycyny rodzinnej w woj. warmińsko-mazurskim, a w Łódzkiem i Lubelskiem naukę rozpocznie tylko dwóch nowych medyków rodzinnych. Także w innych częściach kraju miejsc do specjalizacji może być za mało.
– Ostrzegałem urzędników Ministerstwa Zdrowia, że zmiana doprowadzi do zapaści systemu kształcenia lekarzy rodzinnych. W kilku województwach już doszło do jego załamania, bo została przerwana ciągłość kształcenia. Brak naboru na nowe rezydentury oznacza, że nie będzie zastępowalności tych lekarzy, którzy odejdą w tym roku na emeryturę lub wyjadą do pracy za granicę. Jeśli sytuacja będzie trwać dłużej, zwiększy się luka pokoleniowa. Średnia wieku lekarzy rodzinnych przekracza 50 lat. Czynnych zawodowo jest około 10 tys. osob, a potrzeba ich dwa razy więcej – podkreśla Adam Windak, wiceprezes Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce.
Resort, zmieniając system kształcenia w tej dziedzinie medycyny, nie przewidział, że współpracy odmówią medycy rodzinni. To oni mają stworzyć nowe miejsca kształcenia dla młodych kolegów. Nie chcą, bo przestraszyli się biurokratycznej mitręgi i kosztów.
– Szpital ma w swoich strukturach kadry, które rozliczają umowy z rezydentami. Dla nas to będzie gehenna. Musimy mieć oddzielną księgowość do rozliczania pieniędzy, które ministerstwo przekazuje na wynagrodzenia rezydentów. Wiemy, że te środki wpływają nieterminowo, przez dwa–trzy miesiące trzeba kredytować szkolącego się lekarza – zauważa Joanna Zabielska-Cieciuch, lekarz rodzinny z Białegostoku.
Od ponad dwóch lat szpitale wręcz dopłacają do kształcenia lekarzy, bo resort przerzucił na nie pochodne od wynagrodzeń. Te koszty teraz obciążyłyby lekarzy rodzinnych.
Jest też inny problem: w trakcie specjalizacji lekarz musi odbyć praktyki na różnych oddziałach szpitalnych. Dotychczas specjalizacje dla przyszłych lekarzy rodzinnych organizowały szpitale kliniczne we współpracy z uniwersytetami medycznymi. – Szpital odpowiadał za stronę administracyjno-księgową, a my za merytoryczną. To się sprawdzało – wskazuje Barbara Pytel z Zakładu Medycyny Rodzinnej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. Obecnie praktykę w szpitalu musi znaleźć rezydentowi lekarz rodzinny i podpisać umowę z lecznicą.
Resort zdrowia w odpowiedzi dla DGP nie odniósł się do problemów, które mają lekarze chcący rozpocząć specjalizację z medycyny rodzinnej.
– Problem zapewnienia odpowiedniej liczby miejsc szkoleniowych dla lekarzy ubiegających się o odbywanie szkolenia specjalizacyjnego jest przedmiotem stałej troski i działań podejmowanych przez Ministerstwo Zdrowia – zapewnia Krzysztof Bąk, rzecznik MZ. Podkreśla, że medycyna rodzinna została uznana przez resort za priorytetową dziedzinę medycyny, co oznacza, że rezydenci, którzy ją wybiorą, otrzymują wyższe wynagrodzenie niż inni ich koledzy.
Jednak lekarze rodzinni ostrzegają, że skutek zamieszania może być taki, że część młodych lekarzy będzie musiała sama znaleźć sobie miejsce szkolenia.