Aby sprawdzić, ile podróżowali sędziowie w ciągu tego roku, pracownicy Sądu Najwyższego musieliby dokonać „ręcznego” przeszukania dokumentacji pracowniczej wszystkich sędziów SN – twierdzi dr hab. Jacek Kosonoga, dyrektor biura studiów i analiz SN, w odpowiedzi na wniosek o dostęp do informacji publicznej, jaki złożyła do SN jedna z naszych czytelniczek.
- Ja się bardzo dziwię takim odpowiedziom. Trudno mi uwierzyć, że w XXI w., przy takiej cyfryzacji różnych systemów – księgowo-kadrowych, SN nie jest w stanie określić, jaki sędzia gdzie był na delegacji. Nikt przecież dzisiaj nie prowadzi tego typu dokumentacji ręcznie – komentuje Szymon Osowski, prezes zarządu Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
Informacja przetworzona jako wytrych
O przekazanie w trybie dostępu do informacji publicznej zestawienia podróży służbowych sędziów SN, finansowanych przez SN za okres od 1 stycznia do 27 października 2025 r., zwróciła się nasza czytelniczka. Chciała, aby organ podał również daty takich podróży, ich miejsca docelowe i cele, imiona i nazwiska sędziów, których podróż została sfinansowana ze środków SN. We wniosku znalazło się również zapytanie o koszty poniesione przez organ, z wyłączeniem podróży z miejsca zamieszkania do siedziby SN i z powrotem.
Udzielając odpowiedzi na to zapytanie, organ stwierdził jednak, że tego typu informacje mają charakter informacji przetworzonej. Z tego też powodu wezwał wnioskującą o wykazanie szczególnego interesu publicznego w ich uzyskaniu. Jak bowiem podkreślił dr hab. Kosonoga, przygotowanie żądanych danych wymagałoby przeprowadzenia szeregu czynności analitycznych. Przekonuje on, że SN nie znajduje się w posiadaniu gotowego zestawienia, o które wnioskowała czytelniczka, „a ponadto nie jest możliwe wygenerowanie takiego zestawienia w sposób automatyczny z systemów wykorzystywanych do obsługi kadrowej i finansowej Sądu Najwyższego.”
- Naprawdę, nie mogę uwierzyć, że SN nie jest w stanie w prosty sposób zebrać tego typu informacji. A jeżeli tak rzeczywiście jest, to oznacza to, że sąd ten został w innej epoce – nie kryje zdziwienia Szymon Osowski. Jego zdaniem bardziej prawdopodobne jest to, że SN po prostu posługuje się konstrukcją informacji przetworzonej jako swego rodzaju wytrychem, który ma mu pozwolić nie udzielić żądanej informacji.
I nie jest w tego typu działaniach odosobniony.
- Informacja przetworzona jest w tej chwili najczęstszą podstawą decyzji odmawiających udostępnienia informacji publicznej – zauważa Osowski. Jak tłumaczy, ustawodawca, wprowadzając przepis mówiący o informacji przetworzonej, chciał, aby obywatele mogli domagać się takich informacji, które w chwili złożenia wniosku nie są w posiadaniu organu, ale które mogą zostać przez niego wytworzone wskutek podjęcia odpowiednich działań analitycznych. Oczywiście pod warunkiem, że wnioskujący wykaże szczególną istotność dla interesu publicznego.
- W ustawie nie znalazła się jednak definicja „informacji przetworzonej”. Lukę tę wypełniają organy oraz sądy administracyjne, które niestety idą w stronę niezgodną z pierwotnym zamierzeniem ustawodawcy. Z orzecznictwa wynika bowiem, że informacją przetworzoną jest nie tylko taka, która wymaga od organu jakiejś szczególnej pracy analitycznej. Do zakwalifikowania informacji jako przetworzonej wystarczy bowiem, zdaniem sądów administracyjnych, to, że aby udzielić odpowiedzi na wniosek, organ musi np. przejrzeć dużą liczbę będących w jego posiadaniu dokumentów- tłumaczy Osowski. A jego zdaniem przyjęcie, że tzw. suma informacji prostych może stać się przesłanką uznania, że wniosek dotyczy informacji publicznej przetworzonej, stanowi daleko idące zagrożenie dla prawa do informacji publicznej.
Stała linia Sądu Najwyższego
Opisywana sytuacja to nie jedyny przypadek, który pokazuje, że SN niechętnie udziela informacji na swój temat. W sierpniu br. DGP informował o wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, który nakazał I prezes SN udostępnienie kserokopii czternastu umów ujawnionych w rejestrze umów SN wraz z kopiami wszystkich dokumentów związanymi z ich realizacją (sygn. akt III OSK 2475/23). W tej sprawie organ również próbował przekonywać, że jest to informacja przetworzona. NSA uznał jednak, że I prezes SN nie udało się wykazać, że udostępnienie tego typu informacji wymagało podjęcia ponadstandardowych i niezwykle czasochłonnych czynności.
Co więcej, także poprzednia I prezes SN Małgorzata Gersdorf wykazywała spory opór w ujawnianiu informacji na temat instytucji, na której czele stała. Wystarczy tu przypomnieć głośną, opisywaną na łamach DGP, sprawę odmowy udzielenia informacji na temat tego, w jaki sposób sędziowie SN korzystali z przysługujących im kart służbowych. Po naszej publikacji i krytyce, jaka spadła wówczas na organ, stanowisko to uległo zmianie, a z upublicznionych informacji wynikało, że żadne nadużycia w tym zakresie nie występują. Pojawia się więc pytanie, dlaczego nie można było takich danych ujawnić od razu?
- SN powinien świecić przykładem. Tymczasem nie od dziś ma on duże problemy z jawnością. Wygląda niestety na to, że SN po prostu nie czuje tego, że transparentność życia publicznego jest ważna. A przecież to wszystko to są publiczne sprawy, publiczne pieniądze. Tu nie powinno być nic do ukrycia – kwituje prezes Osowski.