Szpitale likwidują oddziały wewnętrzne lub redukują na nich łóżka, gdyż ich prowadzenie zadłuża placówki. Eksperci ostrzegają, że może to się zakończyć załamaniem całego systemu służby zdrowia.
/>
Od kilku lat w polskich szpitalach zmniejsza się systematycznie liczba oddziałów wewnętrznych. W 2012 r. było ich jeszcze 518, w kolejnym roku już 513. W 2014 r. NFZ podpisał umowy tylko z 506 takimi jednostkami. Jeszcze większym problemem jest to, że istniejące oddziały się kurczą. Tylko w ciągu ostatniego roku liczba łóżek internistycznych zmniejszyła się o prawie 700 (z 25,9 do 25,2 tys.). Wszystko wskazuje, że to nie koniec.
O krok od katastrofy
– Interna przeżywa ogromny kryzys. To jest najbardziej kosztowna część medycyny. Oddziały wewnętrzne są kompletnie nieopłacalne dla placówek medycznych – alarmował konsultant krajowy ds. chorób wewnętrznych Jacek Imiela podczas ostatniej konferencji fundacji Watch Health Care.
Potwierdzają to inni eksperci, którzy twierdzą, że zapaść interny jest efektem złego sposobu wyceny świadczeń – fundusz z zasady płaci szpitalom tylko za jedną procedurę. Tymczasem specyfika oddziałów wewnętrznych polega na tym, że trafiają na nie osoby z wieloma chorobami występującymi jednocześnie.
– Szpital ponosi straty. Gdy leczymy pacjenta, który ma np. rozchwianą cukrzycę, zapalenie płuc i niedokrwistość, to zapłatę otrzymujemy tylko za jedno schorzenie – podkreśla Marek Stopiński, mazowiecki konsultant wojewódzki w dziedzinie chorób wewnętrznych.
Kredytuje szpital
Fundusz nie płaci też szpitalom za nadwykonania ratujące życie i zdrowie. Są to olbrzymie pieniądze. Jak wynika z danych NFZ, tylko w ubiegłym roku placówki medyczne miały 56,5 mln zł nadwykonań w zakresie interny.
Problemy z nieopłaconymi świadczeniami ma m.in. Szpital Zachodni w Grodzisku Mazowieckim. W ubiegłym roku zrealizował procedury internistyczne o wartości 5,72 mln zł, ale otrzymał zapłatę z NFZ tylko w wysokości 3,47 mln zł, czyli tyle ile wynosi roczny kontrakt jego oddziału wewnętrznego. Przy czym największe straty przyniosło leczenie przewlekłej choroby wątroby (ponad 112 tys. zł), ostrego zapalenia trzustki (48,2 tys. zł) oraz nowotworów dróg żółciowych (21,8 tys. zł). 88 proc. niezapłaconych procedur stanowiły te ratujące życie lub zdrowie. Dlatego szpital systematycznie ogranicza liczbę łóżek internistycznych, żeby się nie zadłużać. Do niedawna miał ich 70, a obecnie już tylko 36.
Placówki medyczne próbują się ratować przed stratami, reorganizując internę. Dyrektorzy szpitali łączą ją z innymi oddziałami, np. gastrologicznym, endokrynologicznym czy nefrologicznym. Niestety tego typu działania też powodują zmniejszenie łóżek typowo internistycznych. Np. w Szpitalu Specjalistycznym w Gorlicach 90-łóżkowy oddział wewnętrzny został podzielony na dwa: internistyczno-kardiologiczny i internistyczno-endokrynologiczny. Po zmianach liczba łóżek zmniejszyła się jednak do 80.
Eksperci ostrzegają, że skutki takich decyzji mogą być opłakane dla pacjentów. To na oddziały wewnętrzne trafia najwięcej osób z nierozpoznaną chorobą w stanie zagrażającym ich życiu. W małych miejscowościach, skąd jest daleko do specjalistycznych szpitali, interna to jedyne miejsce, gdzie pacjent może liczyć na szybką diagnostykę i ustalenie leczenia. To tutaj rozpoznaje się najwięcej nowotworów.
Dużą grupę podopiecznych takich oddziałów stanowią ludzie w podeszłym wieku, dla których system nie stworzył na razie żadnej alternatywy, np. w postaci oddziałów geriatrycznych czy sieci placówek opieki paliatywnej.
NFZ umywa ręce
Paradoks polega na tym, że na te niedofinansowane przez NFZ usługi jest wielki popyt. W wielu szpitalach normą stały się dostawki, pacjenci internistyczni są rozmieszczani w innych oddziałach. Np. w Szpitalu Wolskim w Warszawie chorzy muszą czekać siedem dni w szpitalnym oddziale ratunkowym, zanim zostaną przyjęci na internę.
NFZ odcina się od problemów oddziałów wewnętrznych. Podkreśla, że kontraktuje świadczenia zdrowotne, a nie łóżka.
– Poza tym o kształcie danej placówki medycznej, także jej strukturze wewnętrznej, decydują organy założycielskie, a nie NFZ – stwierdza krótko Agnieszka Gołąbek, rzecznik prasowy centrali NFZ.
Sytuacja powoduje jednak coraz większe napięcia.
– Interniści z Mazowieckiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu złożyli wypowiedzenia, problem jest z obsadą interny w Żyrardowie, Pruszkowie, Nowym Mieście nad Pilicą. Załamanie się interny stanowi zagrożenie dla całego systemu, bo oddziały wewnętrzne do tej pory były swoistym wentylem bezpieczeństwa – ostrzega Marek Stopiński.