W Polsce aż 47 proc. dzieci przychodzi na świat przez cesarskie cięcie. To jeden z najwyższych wskaźników w Europie. W przypadku porodów naturalnych dostęp do znieczulenia jest mocno ograniczony. Niemal 90 proc. odbywa się bez niego – wylicza NFZ.
W Polsce aż 47 proc. dzieci przychodzi na świat przez cesarskie cięcie. To jeden z najwyższych wskaźników w Europie. W przypadku porodów naturalnych dostęp do znieczulenia jest mocno ograniczony. Niemal 90 proc. odbywa się bez niego – wylicza NFZ.
Polska pobiła kolejny rekord – tym razem w odsetku cesarskich cięć. Jak wynika z danych krajowego konsultanta ds. ginekologii i położnictwa, w zeszłym roku 47 proc. porodów odbyło się za pomocą cięcia cesarskiego. Statystyki są nieubłagane: liczba tych zabiegów, zamiast spadać, rośnie. Obecny wynik oznacza dwukrotny wzrost w ostatnich dwóch dekadach. Tymczasem rekomendacje położników i ginekologów są jednoznaczne: cięcie powinno być ostatecznością. A Światowa Organizacja Zdrowia mówi o zdrowym wskaźniku na poziomie 15 proc. Jedną z przyczyn nadal jest nieprzestrzeganie standardów okołoporodowych, w tym brak możliwości porodu bez bólu. Dane NFZ, o które poprosił DGP, wskazują, że niemal 90 proc. naturalnych porodów odbywa się bez znieczulenia. Europejski standard to ok. 40–50 proc. To kolejny wskaźnik świadczący o niepokojącej sytuacji na porodówkach – kilka dni temu pisaliśmy o wzroście zgonów noworodków oraz urodzeń martwych.
W jednym z mazowieckich szpitali, w którym odbywa się ponad 1 tys. porodów rocznie, jeżeli kobieta rodzi siłami natury, to na poród bez bólu nie ma szans. Powód? Brak anestezjologa. Jest jeden - pracuje od godz. 8 do 15, co umożliwia przeprowadzanie planowanych cięć cesarskich. Jeżeli trzeba przyjść w nocy ze względu na nagłe powikłanie wymagające szybkiego cięcia - rozwiązanie jest takie, że specjalista przybiega z leżącego 200 m dalej innego budynku szpitalnego.
Nasi rozmówcy są zgodni: niewystarczająca kadra to główna przyczyna braku znieczuleń. Po raz pierwszy tzw. znieczulenie na żądanie wprowadził minister zdrowia za czasów poprzednich rządów w 2015 r., NFZ zaczął osobno finansować tę procedurę. Szybko okazało się jednak, że choć liczba znieczuleń wzrosła w porównaniu z poprzednimi latami, to nadal odsetek jest znikomy. Na początku wahał się między 6 a 7 proc. Przy kolejnych rządach nie widać zmiany - w ostatnich latach oscyluje wokół ok. 10 proc. Eksperci wskazują, że to bardzo mało. Dla porównania: jeśli w szpitalu jest dostęp do znieczulenia, z prawa do rodzenia bez bólu korzysta 50-60 proc. rodzących siłami natury. - W stolicy każdy szpital ma taką opcję. Ale w całym województwie może 10-15 proc. placówek posiada taką ofertę - wylicza prof. Bronisława Pietrzak, konsultant ds. położnictwa i ginekologii na Mazowszu. Dodaje, że jest to niedopuszczalne. Ale taka właśnie sytuacja jest w wielu szpitalach - albo ich nie stać na to, albo nie są w stanie znaleźć pracownika.
Profesor Krzysztof Czajkowski, konsultant krajowy ds. położnictwa i ginekologii, również podkreśla, że każda kobieta powinna mieć możliwość rodzenia bez bólu. Jak podaje, w krajach skandynawskich ok. 60 proc. porodów jest ze znieczuleniem. W Polsce nie udało się osiągnąć nawet wstępnych założeń, czyli 16 proc. (tak szacowały resort zdrowia i NFZ, kiedy wprowadzono zmiany).
Jeden z anestezjologów w rozmowie z DGP mówi, że to także efekt braku kultury rodzenia bez bólu. Nadal nie stało się to bowiem normą. - Personel często jest niezainteresowany, położne czy ginekolog nie informują pacjentów, że można otrzymać znieczulenie - mówi nasz rozmówca. Jak dodaje, musi być chęć wszystkich do wprowadzenia zmiany. Podaje przykład małego szpitala na obrzeżach Katowic, w Siemianowicach, w którym lekarze i położne są na tak, oddział ma anestezjologa tylko dla pacjentek rodzących (do znieczuleń i jeśli trzeba cesarek). Efekt jest taki, że liczba porodów wzrosła, a szpital ma pacjentki spoza swojego rejonu.
Brak realnego dostępu do porodu bez bólu przekłada się na odsetek cesarskich cięć. W 2018 r. zespół powołany przez ministra zdrowia do wypracowania rekomendacji w sprawie zmniejszenia liczby cięć cesarskich (cel: mniej niż 30 proc. w 2028 r.) wskazywał, że jedną z metod byłoby „propagowanie stosowania znieczulenia zewnątrzoponowego, które eliminuje strach przed bólem”. Rekomendacja została na papierze. Obecnie strach przed bólem - kwalifikowany jako tokofobia w zaświadczeniu od psychiatry - jest coraz częstszą przyczyną cięcia. Jak mówi prof. Czajkowski, u niego w klinice może być podstawą nawet jednej czwartej zabiegów.
I choć strach przed bólem nie jest jedyną przyczyną bardzo wysokiego odsetka takich zabiegów, to - jak mówi Joanna Pietrusiewicz, prezeska Fundacji Rodzić po Ludzku - dostęp do znieczulenia przekłada się na poczucie bezpieczeństwa u rodzącej. Jak dodaje, standardy okołoporodowe się poprawiły przez lata: lekarze już wiedzą np., co to jest plan porodu, ale nadal gorzej jest z jego realizacją. Z ostatniego raportu fundacji wynika, że nadal tylko 10 proc. rodzących wybierało pozycję porodu, w połowie przypadków było nacinane krocze, w 64 proc. przyspieszano poród. Samo MZ w jednej z analiz z 2021 r. informowało, że w czasie porodu zapewnia się odpowiednie warunki tylko w 27 proc. placówek.
Profesor Pietrzak dodaje, że kolejnym powodem ciągle wysokiego odsetka cesarskich cięć jest obawa lekarzy przez skargami pacjentów. Łatwiej się godzą na cesarskie cięcie, nawet jeżeli nie widzą wskazań, bo - jak mówi - skargi po niewykonaniu cięcia są bardzo częste, a na to, że wykonano cięcie, właściwie nie ma.
W efekcie od lat jesteśmy w niechlubnej czołówce europejskiej: z największym odsetkiem cesarskich cięć, który rośnie. Zgodnie z zaleceniami WHO odsetek cięć cesarskich powinien wynosić maksymalnie 10-15 proc. W Europie najniższy odsetek cięć cesarskich występuje w krajach skandynawskich z kilkunastoma procentami, ale w Czechach czy Słowacji to nieco ponad 20 proc. Gorsze wskaźniki miała kilka lat temu m.in. Rumunia. W Polsce jeszcze w 1999 r. ten odsetek wynosił 18 proc.
Autorzy rekomendacji Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników dotyczących cięcia cesarskiego wskazują, że odsetek cesarek powyżej 20 proc. nie wiąże się już ze zmniejszeniem umieralności okołoporodowej matek i ich potomstwa. A cięcie cesarskie nadal wiąże się z 10-krotnie wyższym ryzykiem krwotoku porodowego oraz powikłań zakrzepowo-zatorowych, będących główną przyczyną zgonów kobiet w związku z porodem.
Doniesienia naukowe wskazują także na negatywne skutki cesarki dla dziecka. Znacznie częściej dochodzi do rozwoju zaburzeń oddychania, a badania epidemiologiczne wskazują, że dzieci urodzone drogą cięcia cesarskiego mają zwiększone ryzyko rozwoju zaburzeń w układzie immunologicznym, częściej występują u nich alergie, astma i cukrzyca typu I.
W ostatnim roku oprócz wzrostu cesarskich cięć odnotowano także wzrost zgonów noworodków, martwych urodzeń. To zdaniem ekspertów kolejny wskaźnik świadczący o tym, że coś niepokojącego dzieje się w opiece okołoporodowej. Szefowa Fundacji Rodzić po Ludzku podkreśla, że od dłuższego czasu apeluje do MZ o utworzenie specjalnej komórki, która by się na bieżąco zajmowała tematem jakości opieki okołoporodowej. Kilka lat temu został zlikwidowany departament matki i dziecka, w efekcie nie ma stałego monitoringu czy analizy sytuacji.©℗
/>
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama