Medycy strajkują, resort nie odpuszcza, a główni poszkodowani to na razie pacjenci, bo zamknięta jest niemal co piąta przychodnia. Lekarze protestują przeciwko nowym obowiązkom, którymi obarczył ich od początku roku resort zdrowia
Niemal 300 skarg w ciągu trzech dni wpłynęło do rzecznika praw pacjenta w związku z nieprawidłowościami przy dostępie do świadczeń zdrowotnych. Chorzy skarżą się przede wszystkim na brak dostępu do informacji, gdzie mogą otrzymać pomoc. Dzwonią też ci, którzy pilnie potrzebują nowych recept.
– Wrócimy do rozmów z lekarzami, jeżeli w poniedziałek otworzą gabinety – mówi wiceminister zdrowia Sławomir Neumann. – Nie otworzymy, dopóki Ministerstwo Zdrowia nie zmniejszy obowiązków lub choćby nie przesunie o jakiś czas wprowadzania zmian – ripostuje Jacek Krajewski, prezes Porozumienia Zielonogórskiego zrzeszającego lekarzy rodzinnych, które zainicjowało strajk.
Lekarze apelowali, aby do mediacji włączyła się premier Ewa Kopacz. Ponieważ nie komentowała sytuacji w służbie zdrowia, kilku przedstawicieli protestujących chciało nawet... zgłosić na policję jej zaginięcie. Ale w niedzielę szefowa rządu, a zarazem była minister zdrowia, „odnalazła się”: wezwała do swojej kancelarii obecnego szefa resortu Bartosza Arłukowicza. Półtoragodzinne spotkanie nie zmieniło postawy ministra. Wychodząc od premier, jeszcze raz apelował do PZ o podpisanie umów z NFZ, ale też podkreślał, że „lekarze, którzy nie podpiszą nowych umów, będą zastępowani przez innych”.
Najgorzej chorzy mają w woj. lubuskim, opolskim, podkarpackim i podlaskim. W tym pierwszym nawet 74 proc. placówek zamknęło drzwi. W Opolskiem dotyczy to 63 proc. gabinetów, a w pozostałych dwóch regionach pacjenci mogą mieć problemy w co drugiej przychodni. Na razie, zgodnie z wdrożonym przez ministerstwo „planem B”, można korzystać z opieki lekarskiej w szpitalnych oddziałach ratunkowych. „Na okrągło” działać ma nocna i świąteczna pomoc lekarska. Chory może też przepisać się do innego lekarza, jeżeli medyk, do którego jest zapisany, akurat strajkuje.
Choć strajk nie zagraża życiu chorych, to pacjenci skarżą się na niedogodności. Nie mają dostępu do opieki domowej, zaś by odebrać receptę, czekają w kolejkach na szpitalnych izbach przyjęć. Kłopotem okazało się szczepienie dzieci. Nawet jeżeli ktoś chciałby zrobić je w innym miejscu, nie może bez aktualnej dokumentacji medycznej. Do niej zaś pacjenci nie mają dostępu, bowiem placówki są zamknięte. Rzecznik praw pacjenta ogłosiła, że to działanie nielegalne, a lekarze mają obowiązek dokumentację wydawać, nawet jeżeli prowadzą strajk. Jacek Krajewski informuje, iż w celu rozwiązania sytuacji związanej z dokumentacją na drzwiach będą wywieszone dane kontaktowe do lekarzy, np. z adresem mailowym. Lekarz powinien na prośbę chorego dokumentację wydać.
W tle toczy się także spór prawny. Ministerstwo Zdrowia, aby przekonać lekarzy do otwarcia gabinetów, twierdzi, że nie przedłużając umowy z NFZ, tracą oni swoich pacjentów. A to kluczowa sprawa: Fundusz płaci lekarzom od liczby przynależnych do nich pacjentów, a nie liczby odbytych konsultacji medycznych. Im mniej pacjentów, tym mniejsze zarobki. – Twierdzenie ministerstwa nie znajduje uzasadnienia w przepisach. Lekarz traci pacjenta, jeżeli chory umrze lub też przepisze się do innego lekarza – przekonuje Jacek Krajewski.
Zdaniem Pauliny Kieszkowskiej-Knapik, prawniczki zajmującej się ochroną zdrowia, sprawa nie jest jednoznaczna, jeżeli chodzi o interpretację prawną, przepisy nie są bowiem klarowne.
Sprawą zainteresował się także Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Chce zbadać, czy nie doszło do naruszenia konkurencji oraz praw konsumentów. – To nie jest ani postępowanie wyjaśniające, ani administracyjne. Sprawdzamy, czy działania Porozumienia Zielonogórskiego mogły w jakiś sposób naruszyć ustawę antymonopolową, czyli tak naprawdę ustawę chroniącą zarówno konkurencję, jak i konsumentów – mówiła w wywiadzie radiowym rzeczniczka UOKiK Małgorzata Cieloch.
O co tak naprawdę chodzi w sporze? Od nowego roku lekarze mają pod swoją opiekę otrzymać część pacjentów okulistycznych i dermatologicznych, którzy wcześniej mogli bez skierowania korzystać z pomocy specjalistów. Mają też możliwość wykonywania większej liczby badań – takich jak USG piersi, badania żelaza czy antygenów ujawniających chorobę prostaty. Sęk w tym, że to kosztowne badania, a wydatki na nie pokrywa lekarz z finansowania, które otrzymuje z NFZ na pacjenta. Lekarze rodzinni mają się też stać filarem pakietu onkologicznego. To oni mają wykrywać pierwsze objawy raka i wykonywać wstępną diagnostykę lub wysyłać na szybszą ścieżkę badań do specjalistów i szpitala.
Resort oferuje lekarzom za dodatkowe obowiązki 1,1 mld zł. W ub.r. budżet NFZ na podstawową opiekę zdrowotną wynosił ponad 5 mld zł.
Komentarze (9)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeHahahahahahahahahahahahahahhahaahhaahahahahaha! Dobry żart.
Mamy o 50% za mało lekarzy w Polsce. Gdyby nie to, że robią po dwa etaty, kolejki byłyby dwukrotnie większe i zwyczajnie nie byłoby komu leczyć. I TAK już nie ma komu leczyć. Tak, proszę, zróbcie to - etat dla lekarza i koniec. Za pół roku, jak się ockniecie, będziecie błagać o powrót do "normy".
Dlaczego lekarze pracują w kilku miejscach - chyba łatwo na to odpowiedzieć - gdyż z jednego miejsca przy takich stawkach trudno wyżyć biorąc pod uwagę aspiracje lekarza, który wiele lat studiował, odbył wiele praktyk i cały czas musi się dokształcać kiedy inni w tym czasie olewali szkolę aby więcej czasu spędzić na swoich przyjemnościach. Dlaczego tak mało mamy lekarzy?
Zasada jest prosta partackie leczenie przez lekarza opłacanego z NFZ goni ludzi do tego samego lekarza,do tej samej przychodni ,do tego samego gabinetu,ale już prywatnie za 100-200 zł. za wizytę.Taki medyk jak zobaczy otwarty portfel u pacjenta to aż rży z zadowolenia.Wtedy potrafi prawidłowo zdiagnozować schorzenie,dać skierowanie na badania uzupełniające,lub przepisać leki które leczą,a nie te z reklamy i te które które wciskają im za darmowe"szkolenia" w kurortach hordy naganiaczy krążących po gabinetach
Nie ma się co dziwić lekarzom, że dokłada im się pacjentów (co w ewidentny sposób jest wydłużaniem kolejek do lekarza) i obowiązków a nie daje im się dodatkowych pieniędzy.
Podobnie jest z samorządami - państwo dokłada obowiązków - ale pieniędzy na ich realizacje już nie.
Z tego co widać - są pieniądze na pełnomocniczki - ale dla innych - brak.
Poza tym - co to za umowa, którą minister może zmienić jednostronnie - kiedy chce i jak chce.
Lekarze POZ mają odpowiedzialność nie tylko zawodową i nie dziwię się, że nie chcą być dalej wykorzystywani.
Najwyższy czas uzdrowić służbę zdrowia.
W dobie cyfryzacji i informatyzacji nie powinno być to trudne - ale jak widać nie dla wszystkich.
Polscy lekarze, nauczyciele, prawnicy to bardzo rozbestwione grupy zawodowe. Chcą coraz więcej wolnego i coraz większą "motywację" do pracy. Czasem lepiej zrezygnować z ich usług niż ładować pieniądze bezmyślnie.