Teoretycznie medycy otrzymają więcej pieniędzy za każdego pacjenta. W praktyce niektórzy mogą na zmianach stracić.
/>
Resort zdrowia obiecywał, że pacjenci zyskają szybszy dostęp do niektórych badań oraz przyspieszoną ścieżkę leczenia onkologicznego, a lekarze – dodatkowe pieniądze za nowe obowiązki. Ci ostatni argumentowali, że to za mało i narzekali, że po zmianach kolejki do nich się zwiększą, a dla chorych będą mieli mniej czasu. Kto w tym sporze ma rację? Wzięliśmy pod lupę dwa elementy: finansowanie oraz intensywność pracy lekarzy po wprowadzonych zmianach.
Pieniądze
Ministerstwo oferuje dodatkowy 1,1 mld zł. Oznacza to, że budżet na podstawową opiekę zdrowotną (POZ) ma wzrosnąć do 6,2 mld zł. Statystycznie finansowanie się zwiększy, ale tylko dla części lekarzy. Dla innych może drastycznie zmaleć. Przyjrzyjmy się szczegółom. Do tej pory lekarze otrzymywali 96 zł rocznie za każdego zapisanego pacjenta. Od tej zasady były jednak liczne wyjątki.
Za pacjentów powyżej 65. roku życia oraz dzieci młodsze niż sześć lat stawka była dwukrotnie wyższa, a za pacjentów przed ukończeniem 19. roku życia lekarze dostawali 1,2 stawki. Trzykrotność otrzymywali za chorych z cukrzycą i kłopotami z krążeniem, którzy przyszli do przychodni przynajmniej cztery razy w roku; z kolei w okresie grypowym dostawali więcej pieniędzy za chorych z infekcją dróg oddechowych.
Weźmy pod lupę przykładowego lekarza, który ma pod opieką 2,5 tys. pacjentów. Załóżmy, że 10 proc. z nich stanowili chorzy z cukrzycą lub układem krążenia (za nich otrzymał 72 tys. zł), 20 proc. – starsi niż 65 lat (96 tys. zł), 10 proc. pacjentów było poniżej szóstego roku życia (48 tys. zł), a 20 proc. – między siódmym i 19. rokiem życia (57,5 tys. zł). Za pozostałe 40 proc. „zwykłych” lekarz otrzymywał 96 tys. zł. W sumie finansowanie wynosiło do tej pory 369,5 tys. złotych rocznie, nie licząc wyższej stawki za tzw. katarkowe.
Od tego roku ten sam lekarz nie dostanie już większej stawki za chorych z cukrzycą i chorobami krążenia, ale za to średnia stawka za pacjenta wzrośnie do 136,8 zł. Dochodzi też wyższy wskaźnik za pacjentów między 40. a 56. rokiem życia (1,1 stawki). Po przeliczeniu wychodzi, że lekarz otrzyma 464,2 tys. zł rocznie – blisko 100 tys. zł więcej.
Z kolei od października, jeżeli medyk spełni wszystkie kryteria resortu zdrowia, czyli będzie dokładnie sprawozdawał, jakie badania wykonał danemu pacjentowi, podstawowa stawka roczna może wynieść maksymalnie 144 zł. To dałoby naszemu lekarzowi już blisko 490 tys. zł rocznie, czyli o 120 tys. zł więcej niż w 2014 r. Do tego, jeżeli lekarz zdecyduje się na wystawianie kart diagnostycznych pacjentom, u których podejrzewa chorobę onkologiczną, i jeżeli co najmniej jedna karta na 15 wystawionych będzie uzasadniona (okaże się, że dany chory ma naprawdę raka), otrzyma 50 zł za kartę. Przy 300 kartach wyniesie to dodatkowe 15 tys. zł.
Dodatkowe zadania
Pula pieniędzy jest większa. Ale uwaga! Nie są to pieniądze, które lekarz otrzyma tak po prostu. W zamian będzie musiał wykonać więcej badań, za które zapłaci z własnej kieszeni; oprócz morfologii, badania moczu czy RTG będzie też mógł robić niektóre badania USG, analizy żelaza we krwi czy też antygenu stercza. Ile w sumie wykona takich badań, tego nikt nie policzył. U specjalistów – jak wylicza resort zdrowia – tego typu porady w 2014 r. kosztowały 170 mln zł. Według szacunków resortu w ramach POZ będą one wykonywane trzy razy częściej, czyli ich koszt wyniesie 510 mln zł. W Polsce pracuje 22 tys. lekarzy pierwszego kontaktu, czyli na jednego przypadałyby 23 tys. zł.
W przypadku lekarza, którego opisujemy, oznacza to więcej pieniędzy. Zostanie mu bowiem ponad 70 tys. na resztę dodatkowych obowiązków. Wyliczenia DGP potwierdzają też rachunki globalne: finansowanie na jedną umowę NFZ z placówką POZ wzrośnie średnio z 840 tys. zł do 1,2 mln zł, czyli o 43 proc. Z tej nadwyżki na dodatkowe badania pójdzie 82 tys. zł albo 23 proc. Taki sam odsetek wychodzi przy naszym lekarzu z 2,5 tys. pacjentów. Reszta pieniędzy ma być przeznaczona na zakup komputerów, wydawanie zielonych kart dla chorych onkologicznie, a także przyjmowanie większej liczby chorych, czyli większą liczbę wizyt.
Czasochłonność
Największy sprzeciw lekarzy budzi większa liczba chorych, która przyjdzie do nich na wizytę przy niezmienionym czasie pracy. O kogo chodzi? O pacjentów, którzy wcześniej szli bezpośrednio do okulisty i dermatologa. Teraz będą obowiązywać skierowania, które wyda lekarz pierwszego kontaktu. Z danych resortu zdrowia wynika, że wyżej wymienieni specjaliści opiekują się 7 mln chorych. Przeprowadźmy więc kolejną symulację. Jeżeli każdy z nich dwa razy w roku przyjdzie po skierowanie na wizytę, ich liczba wzrośnie o 14 mln, czyli o 10 proc. Lekarze przekonują, że średnio przyjmują około 40 pacjentów dziennie, a więc będą musieli wysłuchać dodatkowych czterech.
To jeszcze nie koniec. Do lekarza POZ przyjdzie też więcej chorych onkologicznie. Rocznie wykrywa się w Polsce 130 tys. nowotworów. Zakładając, że wszyscy pojawiliby się u lekarza, liczba wizyt zwiększyłaby się o 0,9 proc. Do tego trzeba doliczyć chorych endokrynologicznie, bo i takie badania doszły lekarzom pierwszego kontaktu. Liczba dodatkowych chorych może się zwiększyć o 10–20 dziennie.
Jeśli założymy, że nasz lekarz przyjmował 40 pacjentów dziennie, w ciągu roku liczba wizyt mogła wynieść 10 tys. Przy starym budżecie za jedną otrzymał zatem 36 zł. W nowym budżecie kwota pozostałaby niezmieniona przy 50 pacjentach dziennie. Przy 60 spadłaby jednak do 30 zł. Lekarzom płaci się jednak nie od liczby wizyt, ale liczby zapisanych pacjentów. Kłopot polega na tym, że resort zdrowia nie przygotował dokładnych analiz, o ile wzrośnie liczba wizyt, jak się to przełoży na długość kolejek oraz intensywność pracy lekarzy. A tego lekarze najbardziej się boją.
Jest jeszcze jeden element, który może zadecydować o tym, że część lekarzy na zmianach straci. Chodzi o tzw. czerwonych pacjentów, czyli chorych, którzy w weryfikującym ubezpieczenie systemie eWUŚ wyświetlają się na czerwono, co oznacza, że nie mają uprawnień do bezpłatnego leczenia. Od tego roku nie wliczają się już oni do wyliczenia stawki kapitacyjnej. Zdaniem resortu zdrowia dotyczy to 3 mln z 37 mln zgłoszonych pacjentów, czyli 8 proc. chorych. W zależności od lekarza ten odsetek może się jednak różnić. U rekordzisty z Podkarpackiego czerwoni pacjenci stanowili 30 proc. wszystkich zapisanych – 292 spośród 981 osób. Taki medyk straci. Straci też ten, który przyjmował głównie chorych z cukrzycą i miał wielu pacjentów w okresie wyższych zachorowań.