Dyrektorzy szpitali coraz częściej wręczają lekarzom umowy lojalnościowe. Zakaz pracy u konkurencji ma poprawić finanse placówek.
Coraz więcej publicznych szpitali decyduje się na wprowadzenie do umów z lekarzami klauzuli o zakazie pracy dla konkurencji. Jako pierwsze jeszcze w ubiegłym roku po przegranych konkursach z NFZ zdecydowały się placówki podlegające marszałkowi i Uniwersytetowi Medycznemu w Lublinie. Teraz dołączają do nich kolejne.
Zakaz konkurencji dla lekarzy / DGP
Wyboru, jak podaje portal Rynek Zdrowia, między pracą w publicznym szpitalu albo w prywatnej klinice muszą dokonywać specjaliści zatrudnieni m.in. w Podhalańskim Szpitalu Specjalistycznym im. Jana Pawła II w Nowym Targu, Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku czy Szpitalu Uniwersyteckim im. Jurasza w Bydgoszczy.

Rywalizacja o kontrakt

– Uczestniczymy w brutalnej walce o kontrakty z funduszem. Żeby uniknąć sytuacji, że cały zespół tuż przed rozpoczęciem kontraktowania odchodzi do konkurencji, postanowiliśmy zatrzymać naszych specjalistów – mówi Jarosław Kozera, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego im. Jurasza w Bydgoszczy.
W tej placówce każdy lekarz zatrudniony na umowie cywilnoprawnej, chcąc podjąć pracę w innym podmiocie, który ma umowę z NFZ, musi uzyskać zgodę szefa kliniki i dyrekcji. Inni menedżerowie idą jeszcze dalej, wprowadzając całkowity zakaz pracy dla konkurencji do umów o pracę zawieranych z lekarzami. Takie zmiany przeprowadzane są właśnie w Szpitalu Psychiatrycznym im. Babińskiego w Łodzi. Tutejsi medycy będą mogli dojeżdżać do pracy w innych miejscowościach, a także przyjmować pacjentów w prywatnych gabinetach, ale nie wolno im podejmować na terenie Łodzi innej działalności, która finansowana jest ze środków NFZ.
Jest to jedno z działań, które ma przywrócić płynność finansową szpitala. Jego zadłużenie sięga 14 mln zł.
– Chodzi o zabezpieczenie interesów placówki i to, żeby pieniądze trafiały do placówki w formie wyższego kontraktu, a nie zasilały konkurencję – tłumaczy Anna Śremska, dyrektor. Podaje jako przykład jedną ze swoich byłych współpracownic, która w ubiegłym roku założyła niepubliczny ZOZ i stanęła do konkursu NFZ, jak się okazało – z powodzeniem. Podmiotowi udało się przejąć część środków z kontraktu, które tym samym nie trafiły do szpitala. Teraz publicznej placówce zależy na tym, żeby konkurencja nie podkupiła jej najlepszych specjalistów. Zwłaszcza że to publiczne zakłady ochrony zdrowia pokrywają wszystkie koszty związane z umowami o pracę, w tym kształcenia lekarzy, ich szkoleń i płatnych urlopów.

Zakaz tylko na konkurs

Dyrektorzy publicznych szpitali nie mają wątpliwości, że nie uda się im związać lekarzy tylko z jednym publicznym miejscem pracy. Dlatego niektóre placówki zdecydowały się na wprowadzenie tylko czasowego zakazu konkurencji dla najbardziej poszukiwanych na rynku specjalistów. Na przykład pulmonolodzy leczący w przychodniach należących do Wojewódzkiego Zespołu Zakładów Opieki Zdrowotnej – Centrum Leczenia Chorób Płuc i Rehabilitacji w Łodzi mieli czasowo zmienione umowy o pracę. Nie mogli w okresie poprzedzającym konkursy w NFZ oraz w ich trakcie pracować w innych przychodniach starających się o kontrakt z NFZ.
– Zakaz pracy dla konkurencji nie spowodował, że fundusz przyznał nam większe niż w ubiegłym roku środki, ale nie mam wątpliwości, że gdybym go nie wprowadził, szpital mógłby w ogóle nie uzyskać kontraktu dla przychodni pulmonologicznej. Tak duża jest obecnie konkurencja na rynku usług specjalistycznych – podkreśla Janusz Kazimierczak, dyrektor Wojewódzkiego Zespołu Zakładów Opieki Zdrowotnej – Centrum Chorób Płuc i Rehabilitacji w Łodzi.
Dodaje, że dzięki umowom lojalnościowym kilka prywatnych podmiotów miało kłopoty ze skompletowaniem specjalistów i spełnieniem wymogów kadrowych stawianych przez fundusz zdrowia.



Prywatnym jest trudniej

Prywatne szpitale zaczynają odczuwać skutki działań dyrektorów publicznych lecznic. Jedną z nich jest Centrum Medyczne Mavit, które niedawno otworzyło na Śląsku kolejną swoją placówkę.
– Od 1 lutego na naszym nowo otwartym oddziale nie pracuje żaden z prawie stu lekarzy zatrudnionych w Szpitalu Klinicznym nr 5 Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, ponieważ dyrekcja tej placówki zabroniła im udziału w pracach przy tworzeniu naszego szpitala – mówi Andrzej Mądrala, wiceprezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych i właściciel Mavitu. Dodaje, że jego klinika poradziła sobie z zapewnieniem obsady kadrowej wymaganej przez fundusz, ale inne prywatne szpitale mogły mieć z tym kłopot. Zwłaszcza że NFZ podczas ubiegłorocznych konkursów zaostrzył wymogi dotyczące kadry.

Za mało specjalistów

Problem jest tym bardziej dotkliwy, że w wielu regionach kraju zaczyna brakować lekarzy. Dlatego zdaniem Andrzeja Mądrali Polskę czeka jeszcze długa droga do wprowadzenia modelu obowiązującego w niektórych krajach UE, zgodnie z którym jeden lekarz jest zatrudniony w jednym szpitalu. W obecnej rzeczywistości w przypadku dobrych specjalistów normą są co najmniej trzy miejsca pracy. Przy czym tylko niewielu z nich wybiera pracę na własny rachunek. To bowiem uniemożliwia im praktycznie podejmowanie legalnej dodatkowej pracy w publicznych szpitalach.
Artykuł 132 ust. 3 ustawy z 27 sierpnia 2004 r. o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych (t.j. Dz.U. z 2008 r., nr 164, poz. 1027) zakazuje funduszowi zawierania umowy z lekarzem, jeżeli udziela on świadczeń u świadczeniodawcy, który ma kontrakt z funduszem. Lekarz, tworząc NZOZ, skazuje się praktycznie na odejście z publicznego systemu ochrony zdrowia. Jakie są tego skutki, przekonała się Małgorzata Kaniuka, lekarka, która dwa lata temu zaciągnęła kredyt bankowy na uruchomienie własnego NZOZ.
Obecnie ma kontrakt z NFZ, ale jej poradnia alergologiczna czynna jest tylko trzy razy w tygodniu po cztery godziny, że względu na to, że fundusz zaoferował placówce bardzo niską wycenę punktową.
– Dwa dni w tygodniu w ogóle nie pracuję. Nie mogę podjąć legalnie dodatkowej pracy u innych świadczeniodawców, którzy zawarli umowę z NFZ, gdyż zabrania mi tego zapis ustawy – skarży się lekarka.
Naczelna Rada Lekarska (NRL) kilkakrotnie apelowała do ministra zdrowia o nowelizację tego przepisu. Ostatni raz apel w tej sprawie podjęła 17 grudnia 2010 roku. W ubiegłym roku w odpowiedzi na pismo Macieja Hamankiewicza, prezesa NRL, wiceminister Jakub Szulc obiecał, że ministerstwo rozważy kwestię zasadności utrzymania przepisu art. 132. Zmiana nie została jednak dotychczas uwzględniona w żadnym z projektów nowelizacji, nad którym pracuje resort zdrowia.