100 mln funtów wydadzą na Wyspach, by przyciągnąć lekarzy z innych krajów UE. A w Polsce za 5–10 lat będzie problem z dostępem do podstawowej opieki medycznej.
8 tys. funtów na bilet lotniczy w jedną stronę, zakup lodówki, czynsz za pierwszy miesiąc mieszkania, pomoc w znalezieniu szkoły dla dzieci i gruntowne szkolenia przed wyjazdem – Wielka Brytania kusi medyków. Obozy szkoleniowe dla chętnych odbywają się w Polsce – przetarg wygrała polska firma Paragona.
Problem z lukami kadrowymi nie dotyczy tylko Brytyjczyków, to kłopot większości krajów europejskich. I podbieranie specjalistów z jednego systemu do drugiego nie jest rozwiązaniem.
Brytyjczycy przekonują, że wybór należy do jednostki. Oni tylko w tym wyborze mogą pomóc. Dlatego płacą za przygotowanie odpowiedniej kadry i gwarantują jak najlepsze warunki przeprowadzki.
Od 12 do 20 tygodni spędzonych pod nadzorem mentora w ośrodku w Piasecznie pod Warszawą ma zagwarantować, że przyszły pracownik brytyjskiej służby zdrowia przyjedzie na miejsce przygotowany. Tu śpią, jedzą i przede wszystkim się szkolą. Przyjeżdżają z różnych części Polski, ale także z Rumunii, Chorwacji, Węgier, a nawet Hiszpanii. Dostają za ten czas wynagrodzenie, ok. 4 tys. zł. To ma zachęcić tych lekarzy, którzy mają rodziny, a na czas pobytu w ośrodku muszą przerwać pracę zarobkową.
Brytyjczycy na program „rekrutacji lekarzy rodzinnych” zdecydowali się wyasygnować pieniądze publiczne. Organizuje go NHS, czyli odpowiednik polskiego NFZ, we współpracy z m.in. polską firmą. W ramach programu „paruje się” lekarzy z pracodawcami, którzy przyjeżdżają do polskiego ośrodka, żeby poznać przyszłych pracowników. Eksperci z NHS prowadzą szkolenia z języka medycznego, a zatrudniani aktorzy odgrywają scenki z gabinetu lekarskiego. Przyszli pracownicy systemu brytyjskiego uczą się, jak przekazywać trudne informacje, poznają charakter tamtejszych pacjentów i ich oczekiwania. Organizatorzy szkoleń chcą zminimalizować ryzyko pojawienia się sytuacji konfliktowych wynikających z różnic kulturowych. Nauka jest intensywna, obejmuje też symulowane operacje czy zajęcia z brytyjskiej kultury. Jak tłumaczy Kinga Łozińska, dyrektor generalna Paragony, chodzi o intensywne doskonalenie języka obcego, w tym profesjonalnych terminów medycznych oraz przygotowanie zawodowe, np. poznanie procedur związanych z prowadzeniem leczenia pacjenta za granicą.
Oprócz tego NHS pomaga przy przeprowadzce. Jak tłumaczy jeden z pracowników zajmujący się rekrutacją, wystarczy, że przyjeżdżający przedstawi rachunki, a dostanie refundację. Oprócz biletów także za pierwszy miesiąc pobytu na miejscu oraz podstawowe wyposażenie mieszkania. Ponieważ Brytyjczykom zależy, by pracownicy, w których zainwestowali, zostali na dłużej, zachęcają do przyjazdów z rodzinami. Pomagają więc szukać przedszkoli i szkół dla dzieci.
Program to efekt ogromnych niedoborów na rynku brytyjskim – liczba lekarzy rodzinnych spadła tam o 441 w ciągu ostatniego roku, wynika z danych NHS Digital. W marcu 2019 r. było ich o 1,5 proc. mniej niż w marcu 2018 r. Spada też liczba lekarzy z zagranicy – o niemal 400. Dlatego rząd brytyjski obiecał, że zatrudni dodatkowych – od 3 do nawet 5 tys. medyków. Według ekspertów dane pokazują, że ci specjaliści „głosują nogami”, jeśli chodzi o radzenie sobie ze stresem i presją zawodu. Po prostu rezygnują z pracy.
Problem, który dostrzegli Brytyjczycy i próbują teraz na gwałt rozwiązać, to sygnał tego, jak wielki kryzys grozi całej Europie. W tym Polsce. – Działania brytyjskie powinny dać do myślenia decydentom, że problem będzie narastać i to jest ostatni dzwonek, żeby coś zmienić – mówi Andrzej Zapaśnik, prezes Przychodni BaltiMed. Jego zdaniem skandalem jest to, że nie ma przemyślanej państwowej polityki kadrowej. Do tego z różnych analiz wynika, że w ciągu 5–10 lat może być poważnie zagrożony dostęp pacjentów do POZ. Główny powód jest taki, że nasi lekarze to często emeryci. – Na mapie Polski nie ma jeszcze białych plam, ale są czerwone, i na tych miejscach z dnia na dzień może zabraknąć lekarzy – dodaje.
Tak już się dzieje np. w województwie lubuskim. Średnia wieku lekarza rodzinnego wynosi 62 lata. A młodych nie widać. – Kiedy ogłoszono w tym roku kilka miejsc specjalizacyjnych finansowanych przez ministerstwo, nikt się z naszego województwa nie zgłosił – mówi Marek Twardowski z Porozumienia Zielonogórskiego. Kilka miesięcy temu w Gorzowie Wielkopolskim w praktyce, która obejmowała opieką 20 tys. pacjentów, z siedmiu lekarzy zostało czterech. Trzech zmarło. Na jednego specjalistę przypada obecnie 5 tys. pacjentów – w standardach mowa jest o maksymalnej liczbie 2,5 tys. Nowych medyków jednak nie sposób znaleźć. – Ja sam mam dwie placówki i czterech lekarzy. Wszyscy są na emeryturze. Młodych nie mogę zatrudnić, a przeszkodą nie są pieniądze – rozmowy zaczynają się od 100 zł za godzinę – tylko brak chętnych – opowiada Twardowski.
Jego zdaniem głównym problemem są trudne warunki pracy. Ciągłe zmiany wymagań i oczekiwań, rosnąca biurokracja, ogromna liczba pacjentów przypadających na jedną osobę.
Resort zdrowia chce zmian, które miałyby ułatwić pracę i wzmocnić prestiż, ale zdaniem ekspertów nie da się tego wykonać bez dodatkowego wsparcia kadrowego. Mają być m.in. premie za otwieranie praktyk na wsi oraz zatrudnienie młodych lekarzy. – Tylko skąd ich wziąć? – pyta Twardowski.
Resort uruchomił w marcu tego roku więcej miejsc specjalizacyjnych medycyny rodzinnej, ale 35 proc. nie zostało wykorzystanych.
W większości systemów – nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w Holandii, krajach skandynawskich – mocno stawia się na lekarzy rodzinnych, którzy mają być filarem opieki. W Polsce również w różnych strategiach mówiących o poprawie systemu jest nacisk na to, żeby podstawowa opieka zdrowotna stała się mocną bazą całego systemu. Na razie Ministerstwo Zdrowia pracuje nad zmianami w POZ. Jednocześnie jednak chce otworzyć granice dla lekarzy ze Wschodu. Oni chcieliby u nas pracować, kłopotem jest to, że system edukacji jest inny i dyplomy medyków spoza UE nie są automatycznie uznawane. Resort przygotowuje przepisy, które ułatwią im podejmowanie pracy w Polsce. Tak jak lekarze z UE mają ratować brytyjski system, specjaliści z Ukrainy i Białorusi pomogą polskiemu.