Leczenie chorych na raka nie może być biznesem. Mimo politycznych deklaracji od prawa do lewa w tej specjalizacji wciąż brakuje pieniędzy.
DGP
Sytuacja osób z chorobami nowotworowymi jest stałym elementem prawie każdej kampanii wyborczej. Platforma, PiS, Wiosna – o pacjentów onkologicznych dbają dziś wszyscy. A jak wygląda rzeczywistość? W największej placówce onkologicznej w Krakowie w jednej z klinik wypowiedzenia złożyli wszyscy lekarze. „Mamy nadzieję, że 100 proc. redukcji etatów lekarzy specjalistów zatrudnionych w Klinice Onkologii Klinicznej poprawi trudną sytuację finansową” – napisali w liście do dyrektora pracownicy Instytutu Centrum Onkologii w Krakowie.
To jedna z największych placówek onkologicznych w Małopolsce – filia Centrum Onkologii w Warszawie. Pierwszy wypowiedzenie złożył kierownik kliniki Marek Ziobro. Powód? Otrzymał polecenie zwolnienia ok. 10 proc. personelu. – Było to po rozmowie, w której prosiłem o zatrudnienie dodatkowych osób, bo bałem się, że nie zabezpieczę odpowiedniej opieki nad pacjentami – tłumaczy. Przez klinikę oraz ambulatoria, które obsługuje ten sam personel, przewija się 3–4 tys. pacjentów rocznie. Kilkuset miesięcznie. To tu jest gwarantowana cała chemioterapia, programy lekowe, czyli terapie dla najciężej chorych. Kiedy Ziobro złożył wypowiedzenie, tego samego dnia dziewięciu lekarzy wysłało pismo do dyrekcji, że choć robią to z żalem, ale w takiej sytuacji też odchodzą. To wszyscy specjaliści, bez nich oddział nie może działać.
Rzeczniczka szpitala przekonuje, że w sumie w klinice zatrudnionych jest 21 osób. Tyle że reszta to rezydenci. A jak mówi Ziobro, większości i tak nie ma na oddziale, bo robią staże w innych klinikach, a poza tym nie zastąpią specjalistów.
Główny problem polega na tym, że placówka zamknęła rok z długiem wynoszącym niemal 110 mln zł (przy kontrakcie z NFZ wynoszącym 125 mln zł). W zeszłym roku przyszedł nowy dyrektor, który miał wprowadzić program naprawczy. Wśród pierwszych posunięć była redukcja etatów, bo najwięcej kosztów generują wynagrodzenia. Jeden z kierowników mówi DGP, że został zwolniony za przyjmowanie zbyt dużej liczby pacjentów, którzy wychodzą bez zdiagnozowanego raka. I znów – chodzi o sposób finansowania. Część pacjentów jest w pakiecie onkologicznym, na nich szpital zawsze dostanie finansowanie. A przynajmniej powinien. Ale to tacy chorzy, u których nowotwór został zdiagnozowany jeszcze przed leczeniem. Oprócz nich jest grupa, która nie łapie się na pakiet. I tu już zaczynają się kłopoty, bo na tych pacjentów jest określony limit pieniędzy. Ale jeszcze gorzej jest z tymi, u których okazuje się po operacji, że guz nie był złośliwy. W takim przypadku pacjent „wpada” do trzeciej puli – ryczałtu z NFZ (także limitowanego, gdzie wyceny są gorsze). To pacjenci, którzy generują koszty. Sęk w tym, że przed operacją nie wiadomo, czy chory ma nowotwór, czy nie. Trudno go odesłać tylko dlatego, że potencjalnie może stanowić stratę finansową dla szpitala.
Centrum Onkologii w Krakowie to ośrodek referencyjny, przyjmuje więc najcięższe przypadki, a tacy chorzy są kosztochłonni. I nie przynoszą zysku, czyli są nieopłacalni dla szpitala. Jak mówi jeden z lekarzy, są ośrodki, które mogą selekcjonować pacjentów i wybierać tych, za których NFZ lepiej płaci. W krakowskim szpitalu tak się nie da. – I tak nie powinno być – podkreśla Ziobro.
O podobnych sytuacjach mówi Adam Maciejczyk, szef dolnośląskiego centrum onkologicznego – tam także jedne z większych kosztów generują ci chorzy, u których nie wykryto raka. – Wydatki, na które możemy sobie pozwolić w tej puli, przekroczyliśmy już o 100 proc. – mówi Maciejczyk. I dodaje, że zmiany strukturalne już powoli się pojawiają, m.in. ich placówka uczestniczy w pilotażu, który wprowadza nową organizację leczenia chorych. Z kolei dwa dni temu prezydent podpisał ustawę o Narodowej Strategii Onkologicznej, której celem jest stworzenie ram prawnych umożliwiających opracowanie i przyjęcie strategii w leczeniu nowotworów w Polsce. To zdaniem środowiska onkologicznego może być przełom.
Jednak eksperci podkreślają, że tu i teraz jest źle, szczególnie w kontekście finansowania. Co prawda od stycznia zwiększono niektórym placówkom (tym, które wykażą, że przeprowadzają odpowiednią liczbę operacji) wycenę zabiegów chirurgicznych, ale wciąż w niewystarczającym stopniu. Na przykład wycięcie raka piersi wcześniej wyceniano na ok. 6 tys. zł, a realny koszt wynosił ok. 8,5 tys. zł, czyli ponad 40 proc. więcej. NFZ dał 25 proc., więc wciąż za mało. Co więcej, w tym samym momencie obniżono wyceny w leczeniu radiologicznym.
Z szacunków środowiska onkologicznego wynika, że brakuje dodatkowych 10 proc., żeby poprawić sytuację w leczeniu nowotworów. Statystyki potwierdzają stan placówek – Centrum Onkologii w Warszawie ma 151 mln zł długu, w Gliwicach 37 mln zł. Dolnośląska placówka również w tym roku po raz pierwszy zamknęła rok na minusie.
– Zarządzanie w kryzysie nie jest dobrym rozwiązaniem – mówi Adam Maciejczyk. A Marek Ziobro dodaje, że politycy powinni w końcu zdecydować, czy leczenie onkologiczne to biznes, czy pomoc chorym.
Ministerstwo Zdrowia deklaruje, że bezpieczeństwo pacjentów Centrum Onkologii nie jest zagrożone. – Lekarzy, który zrezygnowali z pracy, obowiązuje trzymiesięczny okres wypowiedzenia i przez ten czas klinika będzie pracowała tak jak dotychczas – zapewnia Sylwia Wądrzyk, dyrektor biura komunikacji. Rzeczniczka krakowskiego szpitala potwierdza, że prowadzone są negocjacje z lekarzami, więc sytuacja może ulec zmianie. Jedna z lekarek już zgodziła się przedłużyć umowę.
Resort zdrowia przyznaje, że to minister powołał nowego dyrektora placówki w Krakowie, który ma nie tylko zracjonalizować koszty, lecz także zwiększyć przychody. MZ będzie monitorować jego działania.