Choć spotkanie z przedstawicielami firmy farmaceutycznej kończy się w nie najlepszej atmosferze, to PR-owiec koncernu chce wręczyć „drobny upominek”. To przenośny komputer.
Teorie spiskowe o Big Pharmie, z którymi można się zapoznać w internecie, to w głównej mierze stek bzdur. Żaden koncern farmaceutyczny nie zmierza do uśmiercania pacjentów. Żaden nie hoduje nowych „bakterii, by zarażać miliony ludzi na całym świecie”, by potem zarabiać na leczeniu. I nie ma dowodu na to, że szefowie rządów i prezydenci największych światowych mocarstw siedzą w kieszeni Big Pharmy.
W morzu fałszu jest jednak kilka ziaren prawdy. Na wielu stronach możemy przeczytać, że „koncerny farmaceutyczne są większe niż państwa”. To fakt, bo najwięksi producenci leków – pod względem przychodów czy dochodu – są bogatsi od Boliwii czy Czech. Możemy także przeczytać, że firmy te „szantażują państwa”. To też prawda. Bo zarządzając dostawami leków ratującymi ludzkie życie i ustalając ich ceny, trzymają polityków i państwa w szachu.

Trzeba zrobić po ich myśli

Rok 2015. Gabinet głównego inspektora farmaceutycznego (GIF). Wchodzi do niego wysoki rangą urzędnik francuskiej ambasady. Chodzi o sprawy koncernu Sanofi, grupy farmaceutycznej obecnej w ponad 100 krajach i zatrudniającej 110 tys. pracowników, notowanej na paryskiej i nowojorskiej giełdzie. Okazało się, że Sanofi – zdaniem GIF – blokował dostęp polskim pacjentom do swoich specyfików. Gdy jeden z inspektorów farmaceutycznych zadzwonił do koncernu spytać o dostępność leku przeciwzakrzepowego, to usłyszał, że są problemy z dostawami. Sęk w tym, że inspektor dzwonił z komórki, stojąc w hurtowni farmaceutycznej Sanofi, w której leżało kilka tysięcy opakowań medykamentu. W efekcie GIF zakazał prowadzenia hurtowni francuskiej firmie. Interwencja ambasady na nic się zdała. Jej przedstawiciel usłyszał, że nie powinien się mieszać w sprawy między polskim nadzorem lekowym a prywatną spółką.
W sprawie Sanofi do drzwi GIF zapukał wkrótce ktoś jeszcze. Tym razem był to Igor Radziewicz-Winnicki, ówczesny wiceminister zdrowia odpowiadający za politykę lekową. Zażądał od GIF, by sprawa Sanofi została rozstrzygnięta po myśli koncernu. Bo – jak później publicznie przyznał – „musiał dbać o interes pacjentów, a wyjście przez Sanofi z Polski pozbawiłoby tysiące pacjentów potrzebnych im leków”.
– Minister wnikliwie i szczegółowo dopytywał nas o motywy wydanej decyzji oraz zwracał uwagę na jej niekorzystne konsekwencje dla polskiej polityki lekowej – wyjaśniał nam wkrótce po wizycie wiceministra ówczesny rzecznik GIF Paweł Trzciński. GIF, podlegający pod nadzór Ministerstwa Zdrowia, nie ugiął się. Wiceminister wyszedł z niczym, a cała Polska się dowiedziała, że lobbował za francuskim gigantem farmaceutycznym. Sprawa rozeszła się po kościach kilka miesięcy później – m.in. dlatego że Sanofi zmieniło praktyki. Dziś Polacy mają dostęp do innowacyjnych leków tego koncernu, a sama firma chwali sobie obecność na naszym rynku.
Rok 2016. Jeden z nas zostaje zaproszony do siedziby dużego koncernu farmaceutycznego. Zajmujemy się polityką lekową na łamach gazety od kilku lat, można powiedzieć, że nie jesteśmy dla branży anonimowi. Zaproszenie, biorąc pod uwagę zmianę osób zarządzających biznesem w Polsce, więc nie dziwi. Zaskakują za to tematy rozmowy. Dyskusja toczy się wokół tego, czy znamy urzędującego wiceministra zdrowia odpowiedzialnego za politykę lekową Krzysztofa Łandę i pełniącego obowiązki GIF Zbigniewa Niewójta. Pracownicy koncernu dopytują o sytuację w resorcie zdrowia, w tym o komisję ekonomiczną, resortowy organ odpowiedzialny za negocjowanie cen leków pomiędzy państwem a firmami farmaceutycznymi.
Choć spotkanie kończy się w nie najlepszej atmosferze, to PR-owiec koncernu chce wręczyć „drobny upominek”. To laptop, na którego twardym dysku znajdują się informacje prasowe. Dla niezorientowanych – firmy często przekazują dziennikarzom informacje prasowe na nośnikach danych, lecz zazwyczaj są to tanie pendrive’y. Zdziwienie wywołuje odmowa przyjęcia upominku. Na dodatek ten koncern farmaceutyczny ma własną politykę antykorupcyjną. Zgodnie z nią ryzykowne byłoby wręczenie nawet pojemnego pendrive’a.
Rok 2018. Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zajmuje się sprawą dwóch koncernów farmaceutycznych: Bayer i Boehringer Ingelheim. Są wątpliwości, czy nie ograniczają one dostępu do swoich leków, w tym takich, których i tak brakuje w naszych aptekach. Chodzi głównie o specyfiki przeciwzakrzepowe Xarelto oraz Pradaxa. Marek Tomków, wiceszef Naczelnej Rady Aptekarskiej (NRA), wyjaśnia, że obie firmy różnie traktują apteki w zależności od tego, z jakiego oprogramowania do prowadzenie biznesu korzystają. Te, które używają wskazanego przez koncerny – dostaną lek taniej. Pozostałe – drożej. – Naszym zdaniem taka praktyka to wykorzystywanie dominującej pozycji na rynku – twierdzi Tomków.
To, że cena Xarelto wzrosła, zauważył już resort zdrowia. W opublikowanym w środę komunikacie na swojej stronie internetowej wskazuje, że podwyżka związana jest z obowiązującym w Europie mechanizmem cen referencyjnych oraz pozycją rynkową producenta, dysponującego lekiem nieposiadającym zamiennika. „Zgoda na przejściową podwyżkę była konieczna, aby zapewnić dostępność leku dla polskich pacjentów po okresie wyłączności rynkowej, to jest po październiku br., kiedy to nastąpi ustawowe obniżenie ceny leku o 25 proc.” – wyjaśnia resort zdrowia.
Katarzyna Fabijanczyk, communications & digital projects manager w Bayer Sp. z o.o., odpiera zarzuty NRA. W przesłanym stanowisku wskazuje, że „Bayer prowadzi działalność w oparciu o wysokie standardy etyczne i reguły postępowania”. Z kolei firma Boehringer Ingelheim w ogóle nie odpowiedziała na nasze pytania.

Negocjacje w strachu

– Pacjenci są zakładnikami w negocjacjach pomiędzy rządami a Big Pharmą – przyznaje Tomasz Latos, poseł PiS, wiceprzewodniczący sejmowej komisji zdrowia. Bo jest tak, że za wiele leków – w tym te ratujące życie – płaci państwo lub co najmniej do kosztów ponoszonych przez pacjenta dopłaca. W praktyce więc przy stole negocjacyjnym, by uzgodnić cenę i wielkość dostaw, siadają przedstawiciele koncernu farmaceutycznego i państwa. – Trzeba to powiedzieć wprost: groźba wycofania się z rynku lub choćby tylko ograniczenia dostępu do specyfików może poważnie wystraszyć rządowych przedstawicieli – wyjaśnia. Przy czym od razu zaznacza, że to przede wszystkim strategia negocjacyjna, bo doświadczenie pokazuje, że ostatecznie niemal zawsze udaje się dojść do porozumienia. – Mimo wszystko mamy ten komfort, że Polska jest dość dużym rynkiem zbytu. Zrezygnowanie z niego przez nawet największy koncern byłoby dla niego odczuwalne – zaznacza poseł PiS.
Jeden z negocjatorów pomagających branży farmaceutycznej opowiada nam, jak to wygląda z jego perspektywy. – Rozmowy z polskimi urzędnikami są trudne. Najczęściej powtarzają do znudzenia, że nic nie mogą i za nic nie odpowiadają, a jedynie przekazują otrzymane wytyczne. Urzędnicy wysokiego szczebla zaś twierdzą, że „w budżecie nie ma pieniędzy, więc nie możemy dać więcej”. Nazwałbym to negocjacjami w stylu wschodnioeuropejskim. Od stołu wstaje się z niesmakiem, ale trzeba przyznać, że Polacy są skuteczni – słyszymy.
Niemal wszyscy nasi rozmówcy przyznają, że wiele dobrego dla Polski zrobiła ustawa refundacyjna obowiązująca od 2012 r., która określa zasady dotyczące dopłat do leków przez państwo. I stanowi skuteczną tarczę ochronną dla urzędników przed koncernami farmaceutycznymi. – Ustawa refundacyjna dostosowała nasze prawo do wymogów dyrektywy unijnej i unowocześniła zasady ustalania cen leków – przyznaje Marek Balicki, minister zdrowia w latach 2003–2005 w rządach SLD. Zaznacza jednak, że ujawniło się już wiele braków tego prawa. – Nie chroni kieszeni chorych pacjentów, lecz przede wszystkim kieszeń państwa. W Polsce jest większy udział dopłat pacjentów do leków refundowanych niż w innych państwach UE. Można więc powiedzieć, że państwo negocjuje długo i mocno, ale przede wszystkim na swoją korzyść. Big Pharmie jest zaś wszystko jedno, czy płaci państwo, czy pacjenci – spostrzega Balicki.
Tomasz Latos z PiS odpiera te zarzuty. Przypomina, że w Polsce leki należą do najtańszych w Europie, więc trudno mówić o negocjowaniu przez państwo tylko w swoim imieniu. – Koncerny bardzo często trzymają rządy za gardło. Gdy firma mówi, że wycofa się z kraju, rządzący najczęściej odpuszczają. Żaden polityk nie chce wziąć odpowiedzialności za potencjalne problemy pacjentów – mówi.
– Pod presją uginają się też media, które wycofują publikacje z powodu złości koncernów farmaceutycznych, często hojnych reklamodawców. Firmy wydają mnóstwo pieniędzy na PR i marketing, więc strata kontraktu reklamowego dla wielu mediów byłaby bardzo bolesna – opowiada nam osoba znająca realia rynku farmaceutycznego. Przy okazji, śmiejąc się, opowiada, że w branży krąży anegdota, jak to wiele firm farmaceutycznych ma problemy z organizowaniem konferencji. Powód? Brakuje w Polsce wystarczająco dużych i jednocześnie ekskluzywnych hoteli.

Chorzy to żywe tarcze

Krzysztof Góra, konsultant branży farmaceutycznej w Europejskim Centrum Strategii i Polityk w Ochronie Zdrowia, zauważa, że pięknie napisana i nawet realizowana misja firmy farmaceutycznej nie zmienia faktu, że w tym przemyśle mamy do czynienia z gigantycznymi pieniędzmi. – Każda spośród 10 największych firm farmaceutycznych na świecie mogłaby samodzielnie zasypać dziurę budżetową Polski, przeznaczając na ten szlachetny cel zysk z ostatniego tylko roku. W większości przypadków jeszcze sporo by im zostało – uważa Krzysztof Góra.
Ekspert przyznaje, że koncerny farmaceutyczne do osiągania swoich celów wykorzystują całe spektrum możliwości. – Korzystają z usług agencji PR i profesjonalnych lobbystów. Współpracują z mediami, dla których są kluczowym reklamodawcą, więc mogą dofinansować tych, którzy pośrednio lub bezpośrednio nakręcają im biznes. Zrzeszają się w organizacjach przedsiębiorców, finansują organizacje pacjentów i dają granty naukowcom. W założeniach nie jest to jednak „nieczysta gra”. Tak się po prostu załatwia sprawy, gdy w puli są wielkie pieniądze. Wszędzie, nie tylko w branży farmaceutycznej – ocenia Góra.
Z kolei prof. Zbigniew Fijałek z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, dyrektor Narodowego Instytutu Leków w latach 2005–2015, radzi zadać pytania: gdzie kończą się udowodnione w badaniach klinicznych wskazania, skuteczna i bezpieczna farmakoterapia oraz bezpieczeństwo leków, a gdzie zaczyna się agresywny marketing i nieuzasadnione zwiększanie zysków bez zważania na ewentualne sankcje, kary finansowe i szkodę pacjentów.
Zdaniem eksperta europejskie prawo farmaceutyczne i instytucje narodowe powinny położyć znacznie większy nacisk na dokładniejsze sprawdzanie leków przez wytwórców przed dopuszczeniem ich do sprzedaży. – Największe wpływy mają koncerny, które produkują specyfiki niemające zamienników. Niektórym wydaje się, że firmy farmaceutyczne produkują leki jedynie po to, aby leczyć. To nieprawda. One chcą zarabiać, bo to biznes jak każdy inny. W tym przypadku decydujące powinno być jednak zdrowie publiczne, a pacjenci nie powinni być żywymi tarczami firm przed niekorzystnymi dla nich zmianami w prawie. Gdy takowe się pojawią – firmy zwykle odbiją to sobie na pacjentach. Ci zaś mają pretensje do polityków zamiast do koncernów – spostrzega prof. Fijałek.
To, jakie skutki może mieć monopolizacja rynku i nieskuteczna kontrola, pokazała afera heparyny (substancja czynna używana do produkcji leków przeciwzakrzepowych) z 2008 r. Wówczas prawie cały rynek farmaceutyczny zaopatrywał się w nią u jednego producenta. Który, jak się okazało, zafałszował ją stukrotnie tańszą podobną substancją. Skutki były opłakane – na całym świecie zmarły setki osób, tysiące doświadczyły poważnych reakcji niepożądanych. Faktu sfałszowania heparyny nie dało się wykryć standardowymi metodami kontroli. I co najciekawsze, część zanieczyszczonych leków świadomie podawano pacjentom. – Gdyby wycofano całą zanieczyszczoną heparynę, mogłoby umrzeć wiele osób, podjęto więc decyzję o podawaniu pacjentom produktów o małej ilości zanieczyszczeń. Medycy minimalizowali straty i aplikowali wadliwy specyfik domięśniowo, bo tym sposobem można było ograniczyć wiele działań niepożądanych – tłumaczy prof. Zbigniew Fijałek.

Ponad 50 mld dolarów

Tyle napisaliśmy o tym, jak wielka jest Big Pharma, ale warto to pokazać na liczbach. Jeden z największych branżowych portali na świecie – FiercePharma – policzył, że w 2016 r. (ostatnie ogólnoświatowe dane) przychody powyżej 50 mld dol. zanotowały trzy koncerny: Johnson & Johnson, Pfizer oraz Roche. Dalej – Novartis (48,5 mld dol.), Merck (39,8 mld), Sanofi (36,5 mld), GlaxoSmithKline (34,8 mld). Łącznie roczne przychody powyżej 20 mld dol. zanotowało 14 firm farmaceutycznych. Dla porównania, w tym samym roku budżet Polski zanotował 100 mld zł straty przy 681 mld przychodów.
Bogna Cichowska-Duma, dyrektor generalny Związku Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA, twierdzi, że pokazywanie przychodów koncernów farmaceutycznych może być mylące. Bo trzeba pamiętać też o kosztach. – Działalność tych firm rządzi się prawami rynkowymi. Jak wszyscy, chcą one zarabiać pieniądze. Ale także jak wszystkie duże podmioty biznesowe zatrudniają tysiące pracowników, finansują badania i rozwój, linie produkcyjne, wynajem biur, magazynów i ponoszą wiele innych kosztów związanych z funkcjonowaniem na rynku – zaznacza Cichowska-Duma.
I prezentuje wyliczenia. Wynika z nich, że wejście na rynek nowego leku poprzedza ok. 12 lat prac badawczo-rozwojowych prowadzonych nawet przez ponad 1 tys. naukowców. Szacuje się, że łączny koszt wprowadzenia na rynek nowego leku to ok. 8 mld zł. – Nie można zapominać również o tym, że odkrycie i wprowadzenie na rynek zupełnie nowego leku obarczone jest ogromnym ryzykiem. Tu nigdy nie ma pewności sukcesu – przypomina Bogna Cichowska-Duma.
Na to, że w ostatnich latach duże koncerny farmaceutyczne mają coraz częściej pod górkę, zwraca uwagę też Łukasz Waligórski, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej i redaktor naczelny branżowego portalu Mgr.farm. Jego zdaniem złowroga Big Pharma przestaje dyktować warunki i musi dbać o każdy swój rynek zbytu oraz traktować na równi przedstawicieli tamtejszych rządów. – Co jakiś czas słyszymy o gigantycznych karach dla koncernów farmaceutycznych za stosowanie nieuczciwych praktyk. Zdarzają się coraz częściej przypadki łączenia dużych firm farmaceutycznych lub dramatycznych redukcji kosztów ich funkcjonowania. Świat nauczył się radzić sobie z Big Pharmą i choć nadal jest to jedna z najbogatszych gałęzi przemysłu, to jej zyski dalekie są od tych nawet sprzed kilkunastu lat – uważa Łukasz Waligórski.
Powyższe nie przekonuje Marka Balickiego. Jego zdaniem nawet wysokie kary finansowe nie robią dużego wrażenia na koncernach farmaceutycznych, biorąc pod uwagę ich gigantyczne przychody. – To tak, jakby powiedzieć, że obywatele boją się państwa, bo od czasu do czasu muszą zapłacić mandat w wysokości 500 zł za zbyt szybką jazdę autem. Dla tych firm to porównywalna dolegliwość – twierdzi Marek Balicki.

To odkryj lek na AIDS

Na jednym z zagranicznych forów internetowych ktoś napisał, że koncerny farmaceutyczne oszukują miliony ludzi, szantażują rządy i dzięki temu zarabiają krocie. Większość komentujących mu przyklasnęła. Narracja się zmieniła, gdy głos zabrał prezes krajowego oddziału jednego ze światowych potentatów. „Nic prostszego. Przecież możesz wynaleźć skuteczny lek na AIDS albo złośliwe nowotwory. Gwarantuję ci, że wtedy będziesz mógł naciągać ludzi i szantażować rządy. Do roboty” – stwierdził.
I bez wątpienia ma rację. Koncerny farmaceutyczne zarabiają niewyobrażalne pieniądze i szefowie rządów największych państw muszą się z nimi liczyć. Ale władzy nikt nie daje, trzeba ją sobie zdobyć. A leki to złoto współczesnego świata. Sęk w tym, że najpierw trzeba zainwestować majątek w to, by je wynaleźć. I warto sobie zadać pytanie, w jakim punkcie znajdowałaby się dziś medycyna, gdyby nie prace badawcze koncernów farmaceutycznych. Nawet mimo ogromu zastrzeżeń, jakie do nich mamy.