Trzy specjalizacje do wyboru, elastyczny staż, więcej egzaminów i wyższa pensja dla wybranych – minister zdrowia zgodził się tylko na część postulatów młodych medyków
Podczas pierwszej rundy rozmów Konstantego Radziwiłła z młodymi lekarzami, która odbyła się w czwartek, udało się dojść do porozumienia co do zmian w sposobie kształcenia. W kwestii wynagrodzeń zgody już nie ma. A to właśnie zbyt niskie pensje w trakcie specjalizacji są jednym z głównych powodów strajku, który poparli również ratownicy medyczni i psycholodzy szpitalni.
Minister chciał załagodzić spór, proponując podwyżki w wysokości 1200 zł, ale tylko dla sześciu specjalizacji. Zgodnie z ofertą rezydenci, którzy zakwalifikują się do szkolenia przed wejściem w życie rozporządzenia, jeszcze w tym roku będą mogli liczyć na wynagrodzenie w wysokości – zależnie od specjalizacji – od 3263 do 4013 zł. Ci, którzy rozpoczną specjalizację już po wejściu rozporządzenia, mogliby dostać od 3263 do 4920 zł.
– Nie zgadzamy się na te propozycje – mówi Łukasz Jankowski, wiceszef Porozumienia Rezydentów (lekarzy specjalizujących się za pieniądze Ministerstwa Zdrowia). I dodaje, że taka propozycja resortu prowadzi do konfliktu. Bo MZ jawnie faworyzuje kilka z kilkudziesięciu specjalizacji. – W efekcie w tym samym szpitalu pracowaliby lekarze z takim samym stażem, po tych samych studiach, ale z różnymi zarobkami. Wyjątkowo nieuczciwe zagranie, które ma zburzyć solidarność w środowisku – dodaje inny nasz rozmówca.
Minister zaproponował podwyżki w specjalizacji z chirurgii ogólnej, chorób wewnętrznych, medycyny rodzinnej, ratunkowej, pediatrii i psychiatrii. I przekonuje, że chodzi o zachęcenie medyków do tych specjalizacji, bo tu jest największy deficyt specjalistów.
– Popieram – mówi pytana o strajk rezydentów Dorota Gałczyńska-Zych, dyrektor Szpitala Bielańskiego w Warszawie. – Lekarzy jest za mało, a zawód staje się coraz mniej atrakcyjny. Każda forma nacisku na decydentów jest zasadna – mówi dyrektor. I przyznaje, że pracownicy medyczni zarabiają zbyt mało. – Jeżeli rząd mówi, że sytuacja gospodarcza jest dobra, to powinny znaleźć się dodatkowe pieniądze dla medyków – uważa Gałczyńska-Zych.
W jej szpitalu średnia pensja to ok. 4500 zł brutto. Gdyby resort zgodził się na żądania rezydentów, młodzi zarabialiby więcej niż ci po specjalizacji. Rezydenci mówili początkowo o dwukrotności średniej krajowej. Taką propozycję minister określił jako nierealną. Obecnie lekarze są gotowi do negocjacji, ale na pewno chcą, aby ich wynagrodzenie było wyższe niż średnia krajowa. Teraz wynosi mniej – od 3200 do 3700 zł brutto.
– Ja zarabiam 2100 zł na rękę. A samo wynajęcie mieszkania to koszt 1500 zł – wylicza Łukasz Jankowski.Pracuje w trzech miejscach. Oprócz szpitala, gdzie odbywa specjalizację, przyjmuje pacjentów w przychodni i na ostrym dyżurze. Jak wyliczył, średnio spędza w pracy 300 godz. miesięcznie.
W trakcie strajku część lekarzy będzie głodować, część deklaruje, że weźmie urlop i nie przyjdzie do pracy. Organizatorzy protestu zachęcają do oddawania krwi – dzięki temu można wziąć dzień wolny. Stąd hasło strajku: „Niech poleje się krew”.
Młodzi medycy żądają także zwiększenia nakładów na służbę zdrowia, a także zmian w sposobie kształcenia. W tej ostatniej kwestii udało się im wymóc na ministrze zdrowia obietnicę. Konstanty Radziwiłł zgodził się m.in. na możliwość składania dokumentów nawet na trzy specjalizacje (obecnie można wybrać tylko jedną) oraz większą elastyczność stażu. Obecnie lekarz ma wyznaczone, ile czasu musi spędzić na jakim oddziale. Po wprowadzeniu zmian miałby możliwość wybrania oddziału, na którym zostanie dłużej, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami.
Pacjenci już w sieci
Od niedzieli szpitale działają w nowym systemie, tzw. sieci szpitali. Znalazło się w niej niemal 600 z 900 placówek. Jak wylicza Narodowy Fundusz Zdrowia, w sumie ma być w nich ponad 95 proc. łóżek, które dotychczas finansował NFZ. Kwalifikacja do sieci gwarantuje – bez konieczności stawania w konkursach – publiczne finansowanie w formie ryczałtu. Ma to zdaniem Ministerstwa Zdrowia zapewnić stabilność i bezpieczeństwo leczenia. Dyrektorzy szpitali mówią wprost: czy tak będzie, okaże się dopiero w najbliższych miesiącach.
Problematyczna jest kwestia finansowa. Choć szpitale w sieci dostaną o ok. 10 proc. środków więcej, niż miały do tej pory, równocześnie będą musiały wykonywać więcej świadczeń. To oznacza, że zmiana niekoniecznie przełoży się np. na zmniejszenie kolejek. Co się zmieni dla pacjenta? Przede wszystkim opieka nocna i świąteczna. Wszystkie placówki sieci mają obowiązek stworzyć poradnie przyjmujące w trybie dyżurowym. To tu mają być kierowani pacjenci, którzy do tej pory trafiali na szpitalny ostry dyżur, choć ich stan zdrowia nie wymagał pilnej interwencji medycznej. Dzięki temu rozwiązaniu teoretycznie powinny się rozładować kolejki na SOR. Ale główny problem polega na tym, że część placówek, które musiały utworzyć punkty opieki w trybie nocnym i świątecznym, ma braki kadrowe.
Kolejną zmianą będzie opieka po wyjściu ze szpitala. Zgodnie z nowymi przepisami pacjent po wypisaniu do domu będzie mógł liczyć na to, że szpital, który się nim zajmuje, nadal będzie sprawował nad nim opiekę w postaci rehabilitacji albo opieki specjalistycznej w poradni przyszpitalnej. – Kłopot w tym, że nie bardzo wiadomo, jak to dokładnie ma wyglądać. Nadal jest wiele niejasności w interpretacji przepisów – mówi dyrektor jednego z mazowieckich szpitali.
Jest jeszcze jedna kwestia – jakość opieki. Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł wielokrotnie przekonywał, że sieć to szansa na to, że jakość leczenia i opieki się poprawi, a bezpieczeństwo wzrośnie. Przedstawiciele pacjentów podkreślają, że nie weszły w życie żadne zmiany, które wiązałyby finansowanie z jakością leczenia, np. liczbą zakażeń szpitalnych, śmiertelnością po zabiegach czy też efektywnością leczenia. Wiceminister Piotr Gryza, autor projektu, podkreślał, że trwają prace nad przepisami, które by taki mechanizm wprowadzały. Jednak sprawa nie jest prosta. Nadal nie ma standardów, które mogłyby być zastosowane we wszystkich placówkach w taki sam sposób.