Projekt ustawy o najniższych pensjach pracowników medycznych ma być w najbliższych dniach przyjęty przez rząd. Premier Beacie Szydło uda się może uniknąć burzliwej dyskusji między ministrem zdrowia Konstantym Radziwiłłem a wicepremierem i szefem resortu finansów Mateuszem Morawieckim.
Ustawa ma być bowiem przyjęta w trybie obiegowym, a poszczególne ministerstwa mają złożyć pisemnie swoje uwagi do ostatecznej wersji projektu 8 maja. Jeśli jednak będą poważne zastrzeżenia, sprawa stanie na wtorkowym posiedzeniu rządu.
W ostatniej wersji ustawy ministerstwo podtrzymuje termin 1 lipca tego roku jako datę, od której placówki medyczne miałyby wyrównywać najniższe płace do docelowego poziomu.
Sprawa ciągnie się od blisko roku – od czerwcowych protestów pracowników medycznych. Od września resort zdrowia konsultował projekt, ale prace nad nim przeciągały się głównie ze względu na sceptycyzm resortu finansów. Nie ma bowiem pieniędzy na sfinansowanie wzrostu wynagrodzeń, nawet nieznacznego. Jednak zgodnie z zapowiedziami NFZ dodatkowe środki mają się znaleźć. Fundusz planuje podnieść wyceny dla szpitali z 52 zł za punkt rozliczeniowy do 54 zł. Więcej pieniędzy miałyby dostać też poradnie specjalistyczne. Tyle tylko, że wzrost ten miał zrekompensować placówkom już wcześniej rosnące koszty wynikające m.in. z wprowadzenia od tego roku 13–złotowej stawki godzinowej i wzrostu płacy minimalnej w całej gospodarce.
Za mało dla zbyt niewielu
Ustawa zakłada, że od 2022 r. poszczególne kategorie pracowników (m.in. pielęgniarki, ratownicy, lekarze) będą zarabiać nie mniej niż określony dla nich wskaźnik przemnożony przez średnią krajową płacę w gospodarce (dla pierwszych lat przyjęto jednolitą kwotę 3900 zł brutto). 1 lipca tego roku szefowie placówek (także tych bez kontraktu z NFZ) powinni najniżej wynagradzanym etatowym pracownikom zniwelować różnicę między obecną płacą a docelową najniższą w przynajmniej 10 proc., w kolejnych latach wyrównanie ma wynieść minimum 20 proc. Jednak związki zawodowe od początku chciały o wiele wyższych stawek. W zeszłym tygodniu Porozumienie Zawodów Medycznych poinformowało, że ma już ponad 100 tys. podpisów pod projektem dającym większe podwyżki. PZM próbował już je przeforsować, zgłaszając w konsultacjach poprawki do rządowej ustawy, te jednak zostały odrzucone.
W tabeli podsumowującej konsultacje społeczne oceniono, że wprowadzenie w życie tych zmian kosztowałoby 30 mld zł.
Rządowy projekt oznaczałby zaś dla podmiotów medycznych konieczność znalezienia blisko 9 mld zł w ciągu pięciu lat na podwyżki najniższych płac. Ponad połowa przypadnie na publiczne szpitale i przychodnie. Ale wiadomo, że koszty byłyby o wiele wyższe, ponieważ taka zmiana zburzy siatkę wynagrodzeń i pracownicy zarabiający nieco ponad minimum, ale np. o wyższych kwalifikacjach czy odpowiedzialności będą chcieli wzrostu pensji. – Największym problemem ustawy jest brak wskazania źródeł finansowania, co de facto wskazuje na obciążenie kosztami wdrożenia ustawy właścicieli placówek medycznych – mówi dr Dobrawa Biadun, radca prawny i ekspertka Konfederacji Lewiatan. To może spowodować wzrost zadłużenia szpitali (już teraz mają ponad 11 mld zł zobowiązań).
Więcej też dla wojskowych
W nowej wersji rządowego projektu wprowadzono też zmiany poszerzające grupę uprawnionych do podwyżek. Ustawa obejmie wszystkich pracowników wykonujących zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych, podczas gdy wcześniej w przypadku jednostek podległych resortowi obrony miała objąć tylko pracowników Wojskowej Inspekcji Sanitarnej.
Związkowcy (m.in. OPZZ) jak i NFZ uważają jednak, że placówki medyczne mogą próbować ograniczać grono uprawnionych, zmieniając część umów etatowych na inne formy, nieobjęte nową ustawą.
Etap legislacyjny
Projekt czeka na przyjęcie przez rząd