Piękny jest. Ten kolor, ta moc. Jedna ryska na bagażniku. Nic tylko brać. Po dziadku lub po żonie, co jeździła tylko do sklepu.
Gdy pytam Marka, co w życiu najbardziej mu dopiekło, mówi, że ludzka głupota i naiwność. Stracił przez nie żonę, nerwy i zdrowie. Firmy, której poświęcił całe życie, też o mało nie stracił. Ale w porę zabezpieczył się przed, jak to mówi, próbą wrogiego przejęcia.
Wprawdzie tej firmy nie ma na giełdzie, a jego samego ciężko porównać do rekinów światowego biznesu, jednak Marek z dumą podkreśla, że interesy robi iście międzynarodowe. Od ponad 20 lat w Niemczech, Szwajcarii i Luksemburgu. Często jeździ w delegacje. Bo sam lubi wszystkiego dopilnować. Jak mówi, przez wszystkie te lata wielokrotnie stawał twarzą w twarz z gangsterami, politykami i twarzami z serwisów plotkarskich. Zawsze uprzejmy i profesjonalny. Nie wnika, skąd klient ma pieniądze i co zamierza zrobić z kupionym od niego towarem. W ostrzejszych sytuacjach też potrafi sobie poradzić. To właśnie po to były mu te treningi izraelskiej krav magi, których żona nigdy nie mogła zrozumieć. – Po co ci to? – pytała. – Przecież nie prowadzisz kantoru, nie jesteś konwojentem. Ty, na litość boską, tylko sprowadzasz samochody!
Nie rozumiała, że świat używanych samochodów rządzi się własnymi prawami.
Rok 1996. Józef Oleksy składa dymisję z funkcji premiera po aferze szpiegowskiej ze swoim udziałem – aferze Olina. Na stacji Shell przy Ostrobramskiej w wyniku wybuchu bomby pułapki ginie st. asp. Piotr Molak z Wydziału Antyterrorystycznego Komendy Stołecznej Policji. Telewizja Polsat emituje premierowy odcinek programu „Disco Polo Love”. Premierem zostaje Włodzimierz Cimoszewicz.
Polacy jeżdżą wtedy w większości polskimi samochodami. Fiatami i polonezami. Zresztą w latach 90. marzeniem był polonez caro, który wszedł na rynek w 1991 r. A potem pojawił się nowoczesny mały fiat, czyli cinquecento. Zapanował też szał na daewoo. Najpierw nexię, a od 1997 r. na lanosa, który o utrzymanie się na rynku będzie dzielnie walczył przez dziesięć najbliższych lat. Ale w końcu i tak Koreańczycy przegrają z zachodnimi markami.
– Sam jeździłem wtedy polonezem, od dobrych paru lat prowadziłem z ojcem warsztat samochodowy. Jednak pamiętam, że w latach 80. miał więcej klientów z zachodnimi wozami niż z polskimi. Bo łatwiej było sprowadzić mercedesa czy volkswagena, niż kupić w kraju fiata – wspomina Marek. – A sprowadzano głównie z Niemiec, bo było najbliżej, niemiecki człowiek znał. Jechało się we dwóch, normalnie, na paszport. Na początku trzeba było tylko wyrobić kontakty. Wypić parę setek, urządzić kilka grilli, urobić niemieckiego sprzedawcę. Byłem młodziakiem, ale ojciec chciał pokazać mi wszystko. Chciał, żebym wrósł w środowisko. Bo wtedy też wszystko opierało się na kontaktach. I zaufaniu. Zaufanie było ważne.
– Jak był problem na granicy, to zawsze miało się pod ręką słodycze z Niemiec i dolary – kontynuuje Marek. – Klient musiał co prawda zapłacić za sprowadzane auto więcej, ale takie były czasy. Zawsze musiał być zapas na nieprzewidziane trudności. To były lata 80. Były obostrzenia. W latach 90. to już była totalna wolna amerykanka. Znało się celników, wszyscy szli sobie na rękę.
W 1996 r. liczba chętnych na używane samochody z Zachodu rosła z miesiąca na miesiąc. Polacy chętnie przesiadali się do oplów astra, fordów escortów, renault lagun, a co bardziej majętni do audi 80. Więc jak grzyby po deszczu pojawiali się kolejni dilerzy proponujący coraz bardziej luksusowe auta będące do tej pory tylko w sferze marzeń.
– Pod koniec lat 90. to dopiero się auta sprowadzało. Do wyboru, do koloru. W Niemczech było kilku znajomych, którzy na miejscu sprawdzali. Tak to działało. Nie trzeba było dużej firmy, wystarczała mała działalność. Klient wiedział, że na doskonałe auto musi poczekać. Że co nagle, to po diable. Pamiętam, że czekało się i po pół roku, czasem dłużej, ale jak autko w końcu się trafiło, to palce lizać. Takie było cacy – wspomina Marek.
Rok 2006. Od dwóch lat Polska jest członkiem UE. Wkrótce zostanie przyjęta do strefy Schengen. Zyta Gilowska zostaje wicepremierem. W marcu dochodzi do najtragiczniejszej w historii katastrofy budowlanej – w Katowicach zawaleniu ulega dach hali Międzynarodowych Targów Katowickich. Ginie 65 osób, a ponad 170 zostaje rannych. W telewizji – premiera serialu „Ranczo”, który będzie emitowany nieprzerwanie przez dziesięć najbliższych lat.
– Początek roku dwutysięcznego to była posucha. Bardzo mało się sprowadzało. Dużo osób mówiło już o wejściu do Unii, o tym, że warto poczekać, bo ceny aut będą lepsze i łatwiej będzie je sprowadzić. Znowu więcej działo się u mnie w warsztacie niż w imporcie. I właśnie tak około 2006–2007 r. wszystko zaczęło znów nabierać rozpędu – opowiada Marek.
Liczba sprowadzanych aut zaczyna przekraczać granice wyobraźni. Są miesiące, w których do Polski przywożonych jest 100 tys. używanych samochodów. To zasługa korzystnego kursu walut w stosunku do złotówki, ale też zapowiedzi nowego sposobu naliczania akcyzy. To wszystko powoduje gigantyczny wzrost importu aut nie tylko z krajów Unii Europejskiej, lecz także z USA. Samochodowe szaleństwo sprawia, że Marek potrzebuje wspólnika. – Ojciec miał swoje lata, a potrzebowałem kogoś zaufanego. Zaproponowałem współpracę kumplowi ze szkoły – dodaje.
Wtedy też zaczynają się wizyty dziwnych gości. Różne niemoralne propozycje, o których Marek już nawet nie chce pamiętać. Potem w telewizji zobaczy, jak ten, co go odwiedzał i próbował przekonać do „opieki”, jest oskarżony o handel narkotykami i porwania. – Śmieję się, że to cud, że mnie nie spalili ani nie wywieźli do lasu. Przecież wtedy nie było biznesu, do którego nie próbowaliby się dostać. Mówiło się, że w samochodach zawsze robi mafia. Ja tam nigdy od nikogo pieniędzy nie brałem, nie kozakowałem, ale jak trzeba było, to pokazywałem w bardziej dosadny sposób, gdzie są drzwi. Potrafiłem i nadal potrafię zadbać sam o siebie, nie potrzebuję bandytów do ochrony – mówi.
Rok 2011. Wisława Szymborska zostaje odznaczona Orderem Orła Białego. Sąd rejonowy w Gdyni uznaje za niewinnego Adama Darskiego, lidera deathmetalowego zespołu Behemoth, oskarżonego o znieważenie uczuć religijnych. Po raz pierwszy obchodzone jest nowe święto państwowe: Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. 1 marca w Lesie Kabackim zostaje odnalezione spalone ciało Jolanty Brzeskiej, działaczki społecznej walczącej o prawa lokatorów. Z linii montażowej FSO zjeżdża ostatni samochód – chevrolet aveo.
Małżeństwo Marka zaczyna się psuć. Tak samo jak relacje ze wspólnikiem, który próbuje dominować w firmie. Potem się okaże, że dominował także w domu Marka. – Postanowiłem, że już nigdy z nikim w żadne układy wchodzić nie będę. Sam siebie nie oszukam.
Psuje się też rynek. Przez cwaniaków. Którzy sprowadzają na potęgę skasowane auta z Niemiec, wciskając je jak nówki sztuki. Marek przegrywa i z serwisami aukcyjnymi, i ogłoszeniami na internetowych portalach. – Dopiero jak ktoś się przejedzie na ofercie, zrozumie, że wszystko musi swoje kosztować. Że nie ma cudów w spadku po dziadku z Niemiec. Nie ma idealnie zachowanych siedmiolatków z 30 tys. przebiegu. Że nawet niemieckie drogi, gładkie niczym jedwab, nie uchronią dziesięciolatka przed koniecznością wymiany klocków hamulcowych – denerwuje się na samo wspomnienie.
Cudów w motoryzacji nie ma. Są za to blizny po mniejszych lub większych wypadkach, cofnięte mniej lub bardziej liczniki. – Nawet jeśli ktoś podkreśla, że posiada rękojmię, to zazwyczaj jest fałszywa. Bo pośrednik nie może uzyskać takiej rękojmi, ale jedynie prywatna osoba kupująca auto z niemieckiego salonu czy outletu. Wielu młodych skupuje niemieckie auta na siebie za grosze, a następnie po liftingu, a niekiedy wypukaniu blachy sprzedaje takie auto polskiemu klientowi – tłumaczy Marek. A wtedy rękojmia już nie działa. Oczywiście nikt o tym nie mówi, bo mało kto sprawdza działanie niemieckiej rękojmi w polskich warunkach. A ta nie działa ani w przypadku kupna auta od polskiego pośrednika, ani jeśli kupujemy auto prosto od Niemca. Jedyne, na co można liczyć, to na gwarancję producenta. Podobnie wygląda sprawa książek serwisowych i wszystkich innych dokumentów. Tylko papiery auta kupowanego bezpośrednio z niemieckiego salonu są wiarygodne. – Mało kto w Niemczech posługuje się fałszywymi dokumentami, bo policja jest na nie wyczulona, chociaż po fali migracyjnej i na nie trzeba bardzo uważać. Tablic nigdy nie należy brać, bo w outletach wciskają zazwyczaj plastikowe podróbki. Żaden Niemiec nie sprzeda auta z ważnymi tablicami. Nawet jeśli są, to mają zdrapane nalepki legalizacyjne – tłumaczy Marek.
W 2011 r. coraz bardziej zuchwała staje się cofka na legalu. – 200 tys. km na liczniku to magiczna granica. Powyżej nie sprzeda się już nic. Nawet gdyby auto miało tapicerkę wyszywaną złotem, mało kto je weźmie, jeśli ma 200 tys. z hakiem – wyjaśnia Marek. I od tego jest właśnie korekta. Żeby zrobić cofkę. O 50 tys., o 100 tys. km. Niemiec rzadko kiedy cofa, bo jeśli wpadnie, grozi mu sprawa karna. W Niemczech cofanie liczników jest uznawane za przestępstwo. W Polsce karalne jest dopiero sprzedanie samochodu z celowo cofniętym licznikiem. – Mniej lub bardziej delikatna korekta to już norma – przyznaje Marek. – Ale nawet korektę trzeba robić z głową. Starsi wyjadacze wiedzą, co można zrobić, żeby zarobić i zachować przyzwoitość. Młodzi robią to na chama, nierzadko tuż po przekroczeniu granicy.
Dlatego coraz głośniej mówi się o tym, żeby w Polsce, podobnie jak w innych krajach UE, cofanie licznika było przestępstwem. Na razie jednak jedyną zmianą będzie dopisanie w 2014 r. do kodeksu drogowego obowiązku rejestrowania informacji o stanie licznika podczas badania technicznego.
Masowo sprowadzane są auta z metką totalschaden, czyli uznane w Niemczech za szkodę całkowitą. Co z tego, że tam poszłyby do kasacji. Polak potrafi. Polak naprawi. Wyklepie, wyprostuje, polakieruje. – Wszystko się da naprawić. Tylko że to jeżdżąca trumna. Jak w coś uderzy, pójdzie w drobny mak. Bo wszystko w takim aucie jest pozszywane, jak u Frankensteina. Owszem, robiłem kilka takich aut. Właściciele sprowadzili sobie trupy z Niemiec, płacili za postawienie je na kołach. No to się robiło noc. Miałem gdzieś nawet kilka zdjęć zachowanych na pamiątkę. Takich przed i po. Takiej metamorfozy to jeszcze nie widziałaś. Nikt by nie uwierzył, że to jedno i to samo auto. A potem trafia na aukcje lub ogłoszenia internetowe. I ludzie się o nie zabijają – opowiada Marek. – Czy to uczciwe? Na pewno nie. Ale z drugiej strony ktoś, kto kupuje auto za pół ceny w necie, powinien ruszyć głową. A potem ktoś taki przyjeżdża do mnie w popłochu i mówi: „panie ratuj”. A co ja mam zrobić, jak tam nie ma co ratować?
Rok 2016. Marek idzie na rekord sprowadzonych samochodów. Bo zgodnie z danymi Polskiego Związku Motorowego w tym roku zostanie wwieziona do kraju rekordowa liczba aut z zagranicy. Podczas gdy w latach 2013–2015 było to średnio 700 tys. rocznie (w ubiegłym roku nieco mniej, bo 638 tys.), to tylko w tegorocznym sierpniu zarejestrowano ponad 80 tys. Jak szacują eksperci z Instytutu Rynku Motoryzacyjnego Samar – do 31 grudnia sprowadzonych zostanie na pewno ponad 900 tys. samochodów.
Sprowadzamy auta coraz starsze. Zawsze największym wzięciem cieszyły się auta w wieku dziesięciu lat, jednak w tym roku Polacy coraz mniej wybrzydzają. 12+ to średni wiek samochodów z importu, a zainteresowaniem cieszą się nawet starsze. W 2015 r. nie sprowadzono auta starszego niż 11 lat, podczas gdy w tym roku według danych IRM zdarzają się coraz częściej nawet auta w wieku 20+. Największym wzięciem cieszą się samochody z pojemością nie mniejszą niż 1,6 l. A marki? Niezmiennie na pierwszym miejscu plasuje się volkswagen, na drugim opel, a dalej audi, ford i renault.
Marek zaś, niezmiennie, od 20 lat, musi studzić zapał klientów. W tym roku – podwójnie. Bo chociaż czytają, słyszą i wiedzą, z czym wiąże się ryzyko kupna używanego auta z zagranicy, nadal są zszokowani, że coś, co sobie upatrzyli, okazuje się złomem. Albo, co gorsza, zostanie im sprzątnięte sprzed nosa. I co z tego, że Niemcy się popsuły. Że niemiecki rynek się popsuł. I tak z Niemiec najchętniej biorą.
– Dziś już nie wiadomo, czy auto kupione po niemieckim emerycie, nie jest w rzeczywistości zajeżdżone przez emigrantów, których w Niemczech jest teraz mnóstwo. A oni mają totalnie inny styl jazdy. Szarpią, niszczą, nie szanują. Niejeden raz ktoś wciskał mi samochód, jechałem na miejsce, a okazywało się, że tapicerka pokryta jest zaschniętymi wymiocinami, wszędzie dziury po niedopałkach. Jeden wielki syf. I co z tego, że samochód był sprawny. Poza stanem technicznym liczy się też wnętrze. Mało który klient przymknie oko na przepalone zagłówki, powyrywane uchwyty na kubki i dziwne udoskonalenia w środku. A emigranci słyną z gadżetów. Takich własnego wyrobu, np. plastikowe koraliki przyklejone do kokpitu albo, co gorsza, powbijane w boczne obudowy drzwi. Światełka i inne duperele to norma. Dlatego, jak mogę, namawiam na samochody z Francji czy z Belgii, gdzie też przez lata wyrobiłem kontakty. Mam jednak wrażenie, że ludzie przed zmianami w akcyzie poszaleli i chcą na szybko byle co. Byleby kupić. A przecież po Nowym Roku mogliby kupić coś zdecydowanie lepszego, niedużo drożej. Ale nie, wolą teraz i wolą chłam. Jak dzieci – opowiada Marek.
Obecnie stawka akcyzy wynosi 3,1 proc. wartości samochodu (silniki do 2000 ccm) oraz 18,6 proc. (z silnikami powyżej 2000 ccm). Jeszcze. Bo wszystko wskazuje na to, że od stycznia 2017 r. drastycznie wzrośnie: ma być naliczana nie tylko od pojemności silnika, lecz przede wszystkim od wieku samochodu. I to zarówno w przypadku aut osobowych, jak i dostawczych. Obowiązywać mają cztery stawki akcyzy w zależności od roku produkcji samochodu i pojemności skokowej silników. W ten sposób rząd chce zniechęcić do sprowadzania starych samochodów i zachęcić do kupna nowych. Przy okazji chce zwiększyć wpływy do budżetu.
To dlatego od kilku miesięcy Marek prawie nie sypia, a pracuje na okrągło. Ma kilkudziesięciu klientów dziennie. – Wszyscy chcą sprowadzić auta do końca roku. Są tacy, którzy już sobie coś tam upatrzyli na serwisach internetowych i napalili się na konkretny samochód. W 90 proc. auta okazują się mniej lub bardziej trefne. Nie oszukujmy się, te najlepsze schodzą na pniu, a jak tylko trafiają do niemieckiego salonu, natychmiast dostają cynk zaznajomieni sprzedawcy. Ja jestem jednym z nich. Dzięki temu jako pierwszy dostaję info, że trafił do nich taki a taki rocznik, z takimi wadami. Jestem mechanikiem, więc wiem, na co patrzeć. Wystarczy obejrzeć dokładnie auto z zewnątrz, nie trzeba rozbierać go na części. Trupa widać od razu. Zamalowanego trupa tym bardziej – kończy.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej