Już tylko miesiąc dzieli nas od wielkiego wydarzenia. W połowie grudnia na polskie tory wyruszą lśniące nowością, pachnące fabryką, szybkie jak światło pociągi Pendolino. Będą nas wozić z Warszawy m.in. do Gdańska i Krakowa. Wygodne i komfortowe. Dopasowane do naszych potrzeb, ale niedopasowane do naszych torów.
Nie chcę, by zarzucono mi czystą złośliwość w stosunku do PKP, mogę się zgodzić z argumentem, że choć infrastruktura idealna nie jest, to szybkie pociągi popychają nas w kierunku Europy. Lepiej je mieć, niż ich nie mieć.
Dlaczego jednak PKP wciąż dostarczają nam tylu powodów do krytyki? Bo za taki trudno nie uznać faktu urywających się torów, po których szybkie pociągi mają już za miesiąc jeździć. Jakkolwiek doskonałe by były, nie wyposażono ich w skrzydła, które pozwolą na przefrunięcie brakujących fragmentów.
Można by przymknąć oko, gdyby ten problem był jedynym. O wielu innych jednak już pisaliśmy miesiąc temu, na 60 dni przed premierą pociągów. I choć start lada moment, wstyd jak był, tak pozostaje. A szkoda, bo to naprawdę mogło być duże wydarzenie.