Ktoś musi pójść po rozum do głowy. Bo orzeczenie SN to absurd, który jest największym ciosem w branżę transportową od wielu lat
/>
/>
/>
Kiedy po raz ostatni siedział pan za kierownicą tira?
W tym roku siedziałem. Robię to dwa, trzy razy w roku dla przyjemności.
Jak się zmieniły warunki w szoferce? Od 20 lat prowadzi pan firmę transportową, ale zaczynał pan jako kierowca.
Technika posunęła się tak bardzo do przodu, że dziś ciężarówka jest na tyle nowoczesnym miejscem pracy, że wielu ludzi w autach średniej klasy nie ma takiego komfortu.
Ale kabina tira ma także służyć kierowcom do odpoczynku. Zdaniem Sądu Najwyższego właściciel firmy przewozowej musi kierowcy zapewnić nocleg w hotelu lub wypłacić mu ryczałt za spanie w kabinie, który zrekompensuje mu niewygody.
To kompletny absurd, który jest największym ciosem w branżę od wielu lat. Za moich czasów łóżko w kabinie było niebywałym komfortem. Jelcz, który miał leżankę, był szczytem marzeń. A dziś oprócz wygodnego łóżka jest lodówka i klimatyzacja. Ja jeszcze prowadziłem auta, które nie miały wspomagania, teraz mamy wspomaganie wszystkiego. Skrzynie biegów? Były niezsynchronizowane, a dziś są automatyczne. Zmierzam do tego, że nowoczesne ciągniki zostały zaprojektowane pod człowieka, by zapewnić mu maksymalny komfort i bezpieczeństwo.
Mam wrażenie, że warunki pracy kierowcy widziane oczami pracodawców i pracowników to alternatywne rzeczywistości. Ci pierwsi mówią, że kabiny są tak luksusowo wyposażone, że niejeden kierowca w domu takich wygód nie ma. Ci drudzy twierdzą z kolei, że „kierowca jest traktowany jak pies, który w budzie śpi, z michy zje i odleje się na koło”.
Prawda jest po środku. Kierowca pracujący w transporcie międzynarodowym nie pracuje w luksusach, ale otrzymuje ok. 6 tys. zł miesięcznie, podczas gdy jego kolega jeżdżący po Polsce ok. 2,5 tys. zł. Różnica w komforcie względem kolegi częściej nocującego w domu jest więc znacząco rekompensowana. Dziś kierowcy płaczą i narzekają na to, jak jest im ciężko, ale nie robili tego przez ostatnie lata. Ten lament podsycany przez związki, które nie mają realnego kontaktu z rynkiem pracy – podniósł się dopiero na kilka tygodni przed decyzją SN. Tak na marginesie to Solidarność już raz przyłożyła się do tego, że firmy transportowe zostały bez kierowców. To na jej wniosek zmieniono zasady naliczania diet w transporcie międzynarodowym, przez co branża stanęła przed widmem bankructwa. Większość firm zwalniała kierowców i zaraz przyjmowała ich na warunkach samozatrudnienia.
Pan też pozwalniał?
Nie. Przyszli i zaproponowali, że wszyscy przymykamy oko na rozporządzenie, które miało ich uszczęśliwić. Oni zostają na etatach, ja rozliczam diety na starych zasadach. A wracając do związków – ich działacze mają tak samo odległą wiedzę na temat tego, co się dzieje w gospodarce rynkowej, jak politycy. Choćby wiceminister transportu Zbigniew Rynasiewicz, który stwierdził, że skoro argumentacje i interesy strony związkowej i pracodawców są rozbieżne, to oni sami muszą się dogadać. Absurd, to świadczy o tym, że ten facet nie nadaje się do tego, by być...
...ministrem?
Skoro nie potrafi podejmować decyzji, niech zrezygnuje z funkcji albo przekaże uprawnienia dyrektorowi departamentu. Likwidacja miejsc pracy, bezrobocie, bankructwo firm i tak staną się jego problemami, jeśli sądy zaczną stosować się do orzeczenia SN. I jeszcze jedno: choć polska branża transportowa stanowi potęgę w Europie, to jednak należymy do grupy tanich przewoźników. By przetrwać na rynku, dzień w dzień gryziemy trawę. I on do nas mówi, że musimy się dogadać, a on potem podejmie decyzję. To przecież czysty absurd. Władze traktują transport jak zło wcielone, a przecież jesteśmy ważnym elementem gospodarki. Traktuje się nas jak zawalidrogi, które rozjeżdżają autostrady i zanieczyszczają środowisko. Ale to my wozimy to mięso, jabłka, owoce i meble, które wy wszyscy kupujecie. To my jesteśmy krwiobiegiem europejskiej gospodarki. Poza tym minister nie gapa i powinien wiedzieć, że w sprawie noclegów kierowców są unijne dyrektywy. I prawo UE jest w tej kwestii jasne: jeśli kabina tira spełnia odpowiednie warunki, jest bezpłatnym miejscem noclegu. Dziwi mnie to, że Janusz Piechociński, minister gospodarki, który dobrze rozumie transport, nie huknie na wszystkich. Myślę, że on akurat ma świadomość, że 7 sędziów zabija właśnie jedną z ważniejszych w Polsce gałęzi gospodarki. Dlaczego nic nie robi?
Czy w którymś z innych unijnych państw przewoźnicy muszą płacić kierowcom za nocleg, choć ci śpią w kabinach?
Z tego, co wiem, nigdzie nie obowiązują takie przepisy. Orzeczenie SN oznacza dla mojej branży wielkie kłopoty. Współpracuję z firmą, w której właściciel sam jest jednym z kierowców i zatrudnia 11 innych. Wszyscy oni poszli już do sądu. Jeśli ten orzeknie, że należy im się ekwiwalent za noclegi w kabinach, to tej firmy nie ma. Bo pozew jednego kierowcy opiewa na 60–80 tys. zł. A takich firm są tysiące i jeśli nikt w naszym państwie się nie opamięta, to większość z nich upadnie, rujnując dorobek całego życia wielu ludzi.
Kierowcy podcinają gałąź, na której sami siedzą?
To sąd dał sygnał do skoku na kasę. Więcej, to orzeczenie wprowadza w przedsiębiorstwach fatalną atmosferę. Bo kierowcy się zastanawiają: pójść do sądu czy nie. Opłaca się czy nie. A dzięki otwarciu do zawodów prawniczych, mamy już nadprodukcję adwokatów, którzy chodzą po parkingach i namawiają. Najczęściej do sądu idą ci kierowcy, którzy zostali zwolnieni bądź się zwolnili.
Bo roszczeń można dochodzić za trzy lata wstecz.
Nawet rozumiem tych ludzi. Dostać za friko 60 czy 80 tys. zł, dlaczego nie? Nawet jeśli adwokat weźmie lwią część tej sumy, to i tak będą do przodu. Brak jasnej interpretacji przepisów, o które transportowcy biją się od lat, sprawia, że branża znalazła się w dramatycznej atmosferze niepewności. Transport to nie jest skomplikowany biznes, liczą się pracowitość i dyspozycyjność. A teraz mamy nerwową atmosferę wyczekiwania. Nie bardzo wiadomo, jak zachowywać się w stosunku do kierowców, bo jedno niewłaściwe słowo ze strony dyspozytora spowoduje, że facet powie: a chrzańcie się, rzucam papierami, idę do sądu.
Pytanie, czy tak łatwo znajdzie pracę u drugiego pracodawcy?
Jak nie w kraju, to zawsze znajdzie robotę w Niemczech, Holandii czy Belgii. U nas brakuje kierowców, ale za granicą tak samo. Mamy poważny problem, bo na niemieckich parkingach nie tylko wiszą ogłoszenia z propozycjami pracy, lecz także pojawili się naganiacze, którzy rozmawiają z kierowcami i proponują im pracę w tamtejszych firmach. Według oficjalnych danych brakuje im aż 20 tys. kierowców. Zabiegają o europejskie pieniądze na szkolenia dla kierowców, dla obcokrajowców także, bo Niemcy już nie chcą tak ciężko pracować.
Bo wynagrodzenie nie jest adekwatne do trudów?
Nie, wolą pracować za mniejsze pieniądze, ale codziennie wracać do domu. To ciężka praca, cięższa niż praca górnika, bo ten przynajmniej codziennie widzi się z rodziną, a zagrożenie życia podobne. Ale to nie koniec naszych zmagań z kwadraturą koła. Rząd musi mieć świadomość, że my stoimy przed znacznie trudniejszym dylematem: jak odebrać cotygodniowy 45-godzinny odpoczynek. Zgodnie z przepisami o czasie pracy kierowca powinien mieć zapewniony hotel i nie może go spędzać w kabinie tira.
W Belgii i we Francji będą surowe sankcje za łamanie tego prawa.
W zasadzie w każdym kraju jest to zabronione, tutaj przepisy są jasne, tylko że
nie wiadomo, jak niby spełnić takie wymagania. Problem polega na tym, że nie
ma infrastruktury hotelowej przy parkingach. Podam panu przykład z zeszłego tygodnia, kiedy załatwiliśmy kierowcy hotel. Przecież nie może podjechać pod hotel w mieście ciężarówką, więc trzeba było wynająć taksówkę. Rachunek za kurs był wyższy niż za nocleg. Zresztą po jednym dniu kierowca i tak wrócił do kabiny, bo warunki w nim były fatalne. Ponadto kierowcy nie chcą opuszczać ciężarówek, bo to przewoźnik ponosi odpowiedzialność za ładunek. Na dodatek ubezpieczyciele wymagają, by zostawiać ciężarówki wyłącznie na parkingach z monitoringiem. Jak takiego nie ma, to znów mamy problem, bo takiego na trasie może nie być. Z Hiszpanii, to potwierdzą wszyscy przewoźnicy, zawsze wraca się z pociętą plandeką. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte, bo albo zginie paliwo, albo włamią się do kabiny. Żeby było jasne, kierowcy nie dlatego nie chcą opuszczać samochodów, by bronić przewożonego ładunku, ale dlatego, że ciężarówka jest ich narzędziem pracy. Jeśli ktoś się włamie do kabiny i uszkodzi, zniszczy dokumenty czy ukradnie samochód, to oni przez parę dni, tygodni nie są w stanie wykonywać zawodu, więc nie zarabiają.
A może trzeba dać im wybór, czy chcą spać w kabinie, czy wolą w hotelu?
Jeśli przewoźnicy zostaną zmuszeni, by wypłacać ryczałty za noclegi, to na 100 przypadków 100 kierowców zostanie w kabinie. Mogę to panu zagwarantować. A skąd mamy wziąć te pieniądze na ryczałty? Żeby stworzyć nowe miejsce pracy, przewoźnik musi zainwestować ok. 100 tys. euro. To koszt ciągnika i naczepy. Rozpychamy się na rynku skutecznie, bo jesteśmy nowocześni, solidni i tani. Nieustannie patrzymy na koszty. Dam panu przykład. Mój kolega w Szwajcarii chciał zatrudnić polskich kierowców, tamtejszy urząd pracy wydał mu zgodę, ale pod warunkiem że będzie jeździł na trasie Szwajcaria – Polska. Gdy zaproponowali mu frachty na Europę Środkową, zadzwonił i zapytał: „Władek, z czego ty żyjesz? Przecież to niemożliwe, żeby za takie pieniądze jeździć”. Tego pewnie nie wiedzieli SN, związki zawodowe czy minister, który powinien być naszym partnerem. Nasze usługi są średnio o 30 proc. tańsze niż u zagranicznej konkurencji.
Transportowcy mówią o widmie bankructw i upadłości. Straszą?
Jestem pełen podziwu dla firm, które żyją wyłącznie z transportu. Bo dla nich decyzja SN w sprawie ryczałtów jest katastrofą. Ja też w zależności od tego, jak będą orzekały sądy, nie wykluczam pozbywania się ciężarówek. Nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, że Frasyniuk twierdzi, że kierowcy nie mają prawa się skarżyć. To we współczesnym świecie galernicza praca, a nawet najlepsza kabina nie zastąpi hotelu z basenem czy masażem. No, ale na końcu tego wszystkiego jest rynek i to on ostatecznie decyduje o płacach.
Pytanie, czy taka galernicza praca jest w odpowiedni sposób wynagradzana? Co prawda dostają duże pieniądze, jednak 70 proc. kierowców jest zatrudnionych za 1670 zł brutto, czyli minimalną płacę. Resztę stanowią diety, które nie są wynagrodzeniem, nie są nawet składnikiem wynagrodzenia. To są pieniądze, które kierowca dostaje na pokrycie wydatków w podróży: na jedzenie, prysznic itp. Im więcej sobie odmówi, tym więcej przyniesie do domu.
To prawda. Kierowcy zarabiają między 5,5–6,5 tys. włącznie z dietami. Ci sami kierowcy mogą pójść na samozatrudnienie i dostać większe pieniądze, ale tego nie robią. Wolą mieć większe bezpieczeństwo pracy.
Czyli jest to układ, który się wszystkim opłaca?
Przy tych obciążeniach związanych z kosztami pracy to nawet nauczyciel powinien iść na samozatrudnienie i będzie mu się to bardziej opłacało.
Tym bardziej nie dziwi, że chcą zarabiać więcej.
Zna pan człowieka, który nie chciałby więcej zarabiać? Prezes w mojej firmie też pewnie jest przekonany, że słabo zarabia. Ja też chciałbym więcej zarabiać. To naturalne. Spójrzmy na pensję nauczycielki – mało zarabia. Na pensję policjanta – mało zarabia. Na pensję kierowcy – mało. Naprawdę! Bo koszty życia są u nas bardzo wysokie w proporcji do zarobków.