Zaostrzone normy bezpieczeństwa spowodują, że koszt przewozu pasażerów wzrośnie. Miasta stoją przed wizją cięcia wydatków.
Zaostrzone normy bezpieczeństwa spowodują, że koszt przewozu pasażerów wzrośnie. Miasta stoją przed wizją cięcia wydatków.
/>
Po pandemii trzeba będzie na nowo opracować systemy komunikacji. Pasażerowie nie będą chcieli jeździć zatłoczonymi autobusami, tramwajami i metrem. Część z nich przesiądzie się do samochodów, część po odwołaniu stanu epidemicznego pozostanie w trybie pracy zdalnej. Włodarze muszą się liczyć także z tym, że po epidemii wpływy z biletów będą spadać.
Straty liczą już teraz. W Warszawie w marcu sprzedano o 3,5 mln mniej biletów niż w tym samym miesiącu rok temu, to spadek o 53 proc. Ze sprzedaży biletów uzyskano o blisko 37 mln zł mniej niż w porównywalnym okresie, to spadek o ponad 44 proc. Jednocześnie, jak informuje rzeczniczka prasowa urzędu Karolina Gałecka, ZTM działa według elastycznych rozkładów, a do ruchu kierowanych jest maksimum pojazdów. – Koszty są więc takie same jak przed epidemią – dodaje. To ok. 9 mln zł dziennie. Nie kursują jedynie autobusy linii szkolnych i wykonujące kursy szkolne – dziennie to oszczędność 50 tys. zł.
Sumy na stałe zapisane w budżecie samorządów na komunikację miejską stanowią co prawda wentyl bezpieczeństwa, ale – jak zaznaczają eksperci – wystarczy on tylko na jakiś czas. W Warszawie wpływy z biletów oraz dofinansowania gmin aglomeracji do zakupu usług komunikacyjnych pokrywają ok. 37 proc. kosztów (średnio przychody ze sprzedaży biletów stanowią ok. 30 proc. źródła finansowania komunikacji miejskiej).
Doktor Michał Wolański z SGH podkreśla, że miasta jeszcze przed pandemią zamierzały wprowadzić cięcia w komunikacji miejskiej. – W średniej wielkości miejscowościach planowano ograniczenia wielkości 20 proc. – dodaje. Powodem były straty z wpływów do budżetów JST spowodowane obniżeniem podatku PIT i zwolnieniem z płacenia tego podatku osób do 26. roku życia.
I jak zaznacza, odpływ po epidemii nawet ok. 15 proc. pasażerów spowoduje, że przewiezienie reszty osób przy zachowanych standardach bezpieczeństwa będzie jeszcze trudniejsze.
Straty obliczył też Kraków. Liczba pasażerów zmniejszyła się o 90 proc. Tygodniowe wpływy z biletów z 8 mln zł spadły do 600 tys. zł (miasto dopłaca 4,6 mln zł). Dlatego stolica Małopolski ograniczyła regularne kursy do godzin szczytów i zawiesiła komunikację nocną. Część mieszkańców narzeka, że nie ma czym dojechać do pracy. Niektórzy żądają zwrotów kosztów biletów miesięcznych. W weekend władze krakowskiego magistratu zareagowały na protesty i zapowiedziały, że godziny szczytu będą dłuższe.
Wiadomo jednak, że nie będzie powrotu do organizacji komunikacji miejskiej sprzed pandemii. – Tramwaje nie będą kursować co pięć minut. Nie będzie nas na to stać i nie będzie tylu pasażerów – mówił niedawno Łukasz Franek, dyrektor krakowskich zakładów Transportu Publicznego.
Eksperci obawiają się, że zbyt duże cięcia w komunikacji miejskiej: likwidacja połączeń i zmiana częstotliwości kursowania, nakręcą tylko spiralę odpływu pasażerów. Ci albo zostaną wykluczeni komunikacyjnie, albo jeśli będzie ich stać, przesiądą się do własnego samochodu.
– Powiedzenie: „Korzystajcie z samochodów” na dłuższą metę nie jest ani dobrym, ani realnym rozwiązaniem – zaznacza dr Michał Wolański. – W miastach fizycznie nie będzie gdzie zaparkować. Już teraz mamy wąskie gardło parkingowe – podkreśla. Jego zdaniem działania powinny iść w odwrotnym kierunku. Ze względu na konieczność utrzymania dystansu w przestrzeni publicznej miejsca na chodnikach powinno być więcej dla pieszych, by mogli się mijać w bezpiecznej odległości.
Do tego dochodzi kwestia zanieczyszczenia powietrza. I bezpieczeństwa. Niektórzy kupią stare samochody. Jeśli ruch zwiększy się o 15–20 proc., liczba wypadków wzrośnie jeszcze bardziej, bo za kierownicą usiądą osoby, które robić tego nie powinny, a obecnie wybierają transport publiczny.
Nie chodzi o utrzymanie atrakcyjnej siatki połączeń dla niej samej, użytkownicy komunikacji miejskiej powinni mieć pewność dostępu do swoich połączeń.
Dlatego według ekspertów priorytetem dla władz miejskich powinno być utrzymanie zatrudnienia i funkcjonowania transportu publicznego nawet kosztem wydatków inwestycyjnych. Te – jak mówi ekonomista Polskiego Instytutu Ekonomicznego i członek stowarzyszenia Miasto Jest Nasze Jacek Grzeszak – w części miast nawet z dotacjami unijnymi stanowią gro wydatków.
Nowe linie tramwajowe i nowy niskoemisyjny tabor musiałyby zaczekać na lepsze czasy. To jednak mogłoby uderzyć w realizujących zlecenia samorządów przedsiębiorców.
Jacek Grzeszak zwraca uwagę, że w ubiegłym tygodniu rząd zatwierdził listę zadań do sfinansowania z Funduszu Dróg Samorządowych. – To moment, by zastanowić się, jak przez inwestycje drogowe wspierać transport publiczny – dodaje. – Jeśli rząd chce z budżetu centralnego stymulować inwestycje, to może powinien przejąć na siebie część wydatków samorządowych. Forma jest do ustalenia i przemyślenia – podkreśla. Wówczas cięcia wydatków inwestycyjnych samorządów nie wpłynęłyby na przedsiębiorców realizujących dla nich zamówienia.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama