Możliwość paraliżu połączeń jest nieduża. Według spółki żądania związkowców są niemożliwe do spełnienia, a nieudany strajk stawia ich w fatalnym położeniu
Według działaczy związkowych strajk ma być zorganizowany przede wszystkim w obronie zwolnionej dyscyplinarnie w maju Moniki Żelazik, szefowej związku zawodowego zrzeszającego stewardesy. Zarząd LOT-u podkreśla jednak, że zwolnił Żelazik nie za działalność związkową, lecz za głoszone przez nią treści.
Według spółki zagrożeniem dla bezpieczeństwa był e-mail skierowany przez działaczkę do pracowników, w którym m.in. tak zachęcała do strajku pod koniec kwietnia: „My zakupiliśmy kilka rac, dwa wozy opancerzone, starą wyrzutnię rakiet, kilka granatów ręcznych i niech każdy weźmie z domu, co po dziadach zostało oraz butlę z benzyną!”.
Rzecznik spółki Adrian Kubicki podkreślał wczoraj przed południem, że wstrzymanie się od pracy przez pilotów i stewardesy będzie bezprawne. – Polskie prawo nie przewiduje możliwości strajkowania bez przeprowadzonego ważnego i wiążącego referendum.
Związki zawodowe dysponują jednym referendum, z którego nie mogą skorzystać do organizacji strajku, dlatego że jest ono zabezpieczone sądownie. I na jego podstawie nie można strajkować – mówił Kubicki. – Gdyby związki chciały strajkować z powodu samego zwolnienia pani Żelazik, to konieczne byłoby do tego przeprowadzenie kolejnego referendum. A zatem bez referendum jakakolwiek akcja strajkowa jest nielegalna – wyjaśnił Kubicki.
LOT powołuje się na kolejną już opinię sądu, w której co prawda odmówił po raz trzeci zabezpieczenia powództwa i zakazania strajku, ale jednocześnie stwierdził, że w mocy pozostaje poprzednie postanowienie o zakazie protestu z 21 września. Tym samym dzisiejszy ewentualny strajk jest, w ocenie sądu, pozbawiony podstaw prawnych.
Związkowcy nie chcieli się zgodzić z tą argumentacją i twierdzili, że mogą strajkować. – Postanowienie sądu z 21 września o zakazie strajku zostało zaskarżone. Dlatego do czasu rozpatrzenia przez sąd apelacyjny nie obowiązuje – stwierdziła w rozmowie z DGP Agnieszka Szelągowska, wiceprzewodnicząca związku personelu pokładowego.
Związkowcy liczyli wczoraj, że do strajku przystąpi nawet 60 proc. pracowników na etatach. W przypadku pilotów chodziłoby o 200 osób. Tłumaczyli też, że część osób boi się zwolnienia z pracy i dlatego nie weźmie udziału w proteście.
LOT wątpi w szacunki na temat skali strajku i spodziewa się, że od pracy odstąpi najwyżej kilka osób. Michał Fijoł z zarządu spółki zdradza, że na wszelki wypadek powołano sztab kryzysowy. Na czwartek w gotowości ma być grupa pilotów, którzy zastąpią strajkujących.
Spór zaczął się w 2010 r. kiedy w obliczu bankructwa spółka zmieniła regulacje dotyczące wynagradzania pracowników i bardziej uzależniła wysokość płacy od liczby wylatanych godzin. Tegoroczne referendum strajkowe dotyczyło właśnie powrotu do sposobu wynagradzania sprzed ośmiu lat. Szefowie LOT-u w ciągu trzech ostatnich lat przedstawiali kilkanaście nowych projektów regulaminu wynagradzania, ale wszystkie były odrzucane przez związki.
Michał Fijoł mówi DGP, że nie do zaakceptowania są propozycje związkowców, zwłaszcza ostatnia, która kosztowałaby rocznie dodatkowe 108 mln zł. Wiceprezes spółki podkreśla, że na to nie można się zgodzić, zwłaszcza w sytuacji spodziewanych dużych podwyżek cen paliwa. Dodaje jednocześnie, że zarobki pilotów czy stewardes są atrakcyjne, o czym świadczy m.in. ogromne zainteresowanie nowymi naborami do pracy w spółce. W ramach ostatniego letniego naboru do pracy w Locie zgłosiło się około tysiąca chętnych pilotów z całego świata.