"Nasze rejsy odbywają się zgodnie z planem. W siedzibie LOT ma miejsce pikieta, ale ona oczywiście w żaden sposób nie przekłada się na sytuację pasażerów. Ich podróże odbywają się w sposób niezakłócony" - powiedział Kubicki.
Rano, po godzinie 5., w siedzibie LOT w Warszawie zebrało się na pikiecie kilkadziesiąt osób. W ten sposób związkowcy rozpoczęli strajk, który zapowiadają "do skutku".
Jak przekazał Kubicki, poranna fala odlotów między 7. a 10. rano odbyła się bez zakłóceń.
"Ta nasza mobilizacja przełożyła się na naszą punktualność, można powiedzieć, że niemalże pobiliśmy naszą punktualność, jeśli chodzi o poranne odloty samolotów. Kolejne rejsy w ciągu dnia obsługiwane są przez nasze załogi również bez jakiegokolwiek najmniejszego kłopotu. Do końca dnia nie powinniśmy się spodziewać odwołanych lotów z powodu strajku związkowców" - powiedział Kubicki.
Jak dodał, "największa manifestacja odbywa się dziś na lotnisku, gdzie do pracy stawiło się normalnie prawie tysiąc naszych pracowników, a w pikiecie uczestniczy kilkadziesiąt, około 50 osób".
Pytany, czy spółka ma informacje, ile osób nie stawiło się do pracy, powiedział, że na bieżąco jest to weryfikowane i z zebranych informacji na teraz, wynika, że 10 osób przyznało, iż nie stawiło się do pracy z powodu strajku.
"Jedna z protestujących dziś pań powiedział mi wprost, że nie podjęła się wykonywania swoich obowiązków. Trudno powiedzieć, czy takich osób jest więcej na ten moment. Widzimy, ze są pracownicy, którzy przyszli na pikietę, a następnie udają się do pracy. Weryfikujemy to na bieżąco. Oczywiście pełną weryfikację przeprowadzimy po zakończeniu pikiety" - powiedział.
Przypomniał, że pracownikom, którzy zdecydują się na strajk, nie należy się wynagrodzenie. "Ta odpowiedzialność wykracza poza kwestię wynagrodzenia. Kodeks pracy przewiduje sankcje za nieusprawiedliwione niestawienie się do pracy. To nie jest kwestia tego, czy my będziemy przesądzać, czy osoby, które nie stawiły się do pracy zostaną zwolnione, czy też nie. Ale jeśli mówimy, że ten strajk jest nielegalny, to musimy zachować pełną stanowczość wobec tego, czy to prawo jest przestrzegane, czy też nie" - wyjaśnił.
Międzyzwiązkowy Komitet Strajkowy podjął w ubiegły piątek decyzję o strajku w czwartek od godziny 5 rano. Strajk miał polegać na dobrowolnym, powszechnym powstrzymaniu się od pracy przez protestujących pracowników. Międzyzwiązkowy Komitet Strajkowy został wybrany spośród zarządów dwóch reprezentatywnych związków zawodowych: Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego (ZZPPiL) na czele z Moniką Żelazik oraz Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych PLL LOT, którego przewodniczącym jest Adam Rzeszot.
Przewodnicząca Monika Żelazik mówiła w środę dziennikarzom, iż około 300 osób zadeklarowało udział w czwartkowym strajku związków zawodowych działających w PLL LOT.
Związkowcy domagają się przede wszystkim przywrócenia do pracy przewodniczącej ZZPPiL Monika Żelazik, która została dyscyplinarnie zwolniona z pracy.
W czwartek powiedziała dziennikarzom, że związkowcy domagają się przede wszystkim przywrócenia jej do pracy. A także "zdjęcia represji z ludzi, normalnej polityki społecznej w spółce - bo to jest spółka Skarbu Państwa".
Jak tłumaczył w czwartek Kubicki, Żelazik została zwolniona z pracy "nie ze względu na swoją działalność związkową, ale z tytułu nawoływania innych osób do stanowienia zagrożenia w przestrzeni publicznej. "Branża lotnicza nie zna tego typu żartów, jak zapraszanie innych członków personelu do tego, żeby przychodzili z butelkami z benzyną".
Chodzi o wypowiedź Żelazik, którą 30 kwietnia zacytował jeden z portali internetowych. Według niego, szefowa największego w LOT Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego Monika Żelazik miała napisać w piśmie do pracowników spółki: "My zakupiliśmy kilka rac, dwa wozy opancerzone, starą wyrzutnię rakiet, kilka granatów ręcznych i niech każdy weźmie z domu, co po dziadach zostało oraz butlę z benzyną! Ostatecznie Powstańcy Warszawscy, byli gorzej przygotowani, byli rozproszeni, a trzymali się tyle dni… Czy naprawdę ktoś jeszcze wątpi, że jesteśmy prawdziwą siłą, zresztą zawsze byliśmy, ale duch w nas jakoś podupadł. Trzeba w życiu pozostawić po sobie jakiś ślad, zbudować fragment historii, być dumnym z tego, kim się jest i żyć tak, aby nikogo nie krzywdzić. Nie zaginamy tu czasoprzestrzeni, po prostu walczymy o swoją godność".
Głównym punktem sporu między związkami zawodowymi działającymi w LOT a władzami spółki jest wypowiedziany w 2013 roku regulamin wynagradzania z 2010 roku. LOT wówczas stanął na krawędzi bankructwa i musiał przeprowadzić restrukturyzację. Spółka otrzymała pomoc publiczną, którą notyfikowała Komisja Europejska. Stare zasady dot. wynagrodzeń zostały zastąpione nowymi, ramowymi - zdaniem związków - mniej korzystnymi dla pracowników. Obecnie płace zależą m.in. od wylatanych godzin. Związki zawodowe krytykują też władze spółki, że nowi pracownicy, np. stewardesy nie są zatrudniani na umowy o pracę, tylko na umowy cywilnoprawne lub prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą.