Warszawa wyda w tym roku na komunikację miejską rekordowe 2,8 mld zł. Władze wielu miast mają dylemat, jak gospodarować pieniędzmi na przewozy, żeby było tanio i ekologicznie.
Wydatki na komunikację podsumowywała niedawno firma Mobilis, jeden z większych przewoźników miejskich i regionalnych w Polsce. Rozszerzony ranking przygotował też branżowy portal Transport-publiczny.pl. Z zebranych danych wynika, że wydatki na funkcjonowanie komunikacji w stolicy systematycznie rosną. Jeszcze w 2010 r. wynosiły niecałe 1,7 mld zł. W ciągu ośmiu lat wzrosły zatem o niemal 65 proc. Przyczyniła się do tego m.in. rozbudowa metra, sieci tramwajowej czy tworzenie kolejnych linii Szybkiej Kolei Miejskiej.
Warszawa jest liderem nie tylko pod względem kwoty wydatków, lecz także ich udziału w całym budżecie miasta. W 2018 r. wyniesie on 16 proc. Na drugim miejscu z 12-proc. udziałem i kwotą 478 mln zł znalazł się Poznań. Potem mamy kilka miast z 10-proc. udziałem – to Gdańsk (315 mln zł na komunikację), Łódź (420 mln zł), Tychy (95 mln zł), Gdynia (162 mln zł).
Czy te pieniądze zawsze są efektywnie wydawane? Od dawna pojawiają się głosy, że wydatki na komunikację można by obniżyć, gdyby bardziej otworzyć rynek przewozów autobusowych. Chodzi o to, by przynajmniej część z nich zlecać w przetargach, a nie miejskiej spółce przewozowej (w przypadku Warszawy – Miejskim Zakładom Autobusowym). W tym pierwszym przypadku stawki za przejazd jednego kilometra przez autobusy (tzw. wozokilometr) są niższe o kilkanaście procent. Do tej pory władze tylko części miast zdecydowały się na choćby częściowe otworzenie rynku autobusowego. W Warszawie ok. 25 proc. przewozów zlecanych jest w przetargach. W Katowicach ten odsetek wynosi 40 proc., w Gdańsku – 15 proc. a w Krakowie – 13 proc. Na całkowite uwolnienie rynku przewozów autobusowych zdecydowano się w Kielcach i Wałbrzychu. Monopol spółki miejskiej wciąż za to istnieje w ponad 20 miastach, m.in. w Poznaniu, Szczecinie i Toruniu. Zamiar organizacji przetargów ogłosiła właśnie Łódź.
Z drugiej strony od władz miast wymaga się jednak, by coraz bardziej stawiać na ekologię, co też ma spory wpływ na poziom wydatków. Autobusy elektryczne są zwykle dwa razy droższe od tradycyjnych, ale za to chętniej do ich zakupu dokłada się Unia Europejska. W niektórych miastach wolą zatem postawić na pojazdy napędzane gazem (najczęściej CNG), bo są znacznie tańsze od elektrycznych. Koszty eksploatacji są zbliżone do autobusów na olej napędowy, ale w porównaniu z tymi ostatnimi są bardziej przyjazne dla środowiska.
Między innymi o efektywności wydawania środków na transport publiczny będą dyskutować uczestnicy jednej z debat w czasie Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach. Wezmą w niej udział eksperci i samorządowcy z różnych miast.
Tematem dyskusji ma być również rosnąca rola tzw. transportu współdzielonego. Jako pierwsze do Polski już kilka lat temu weszły systemy rowerów publicznych, które coraz częściej uważane są za element komunikacji miejskiej. Teraz kolejne miasta zaczynają zaś stawiać na car sharing, czyli współużytkowanie samochodów. Coraz częściej tworzenie takich systemów inicjują lokalne samorządy. Od zeszłego roku we Wrocławiu działa Vozilla, czyli system samochodów elektrycznych. W Warszawie car sharing uruchomiły w ostatnich miesiącach trzy prywatne firmy. Jedna z nich niedawno wygrała przetarg miejski. Dzięki temu od połowy roku będzie mogła płacić ryczałtem za parkowanie, co przełoży się na niższe stawki za wypożyczenie. Z założenia rozwój car sharingu ma zachęcać część mieszkańców do rezygnacji z własnych aut. W dłuższym czasie miałoby to zmniejszyć korki i ograniczyć kłopoty z parkowaniem.