Do 2025 r. trzeba będzie zbudować do siedmiu razy więcej masztów - mówi Marcin Cichy, prezes UKE.
Wprowadzenie technologii 5G przyjmujemy jako oczywisty, kolejny etap rozwoju telekomunikacji w Polsce. Tylko czy słusznie? Jak to się może udać, skoro mamy jedne z najbardziej wyśrubowanych w Europie norm poziomów pól elektromagnetycznych?
Pierwsze regulacje PEM pojawiły się w Polsce w 1980 r. i do dziś obowiązują w praktycznie niezmienionej formie. 0,1 wata na metr kwadratowy to sto razy mniejsza dopuszczalna gęstość mocy nadajników niż w większości państw Unii Europejskiej. Dziś to nie tylko przeszkoda w budowie sieci 5G, ale też realne zagrożenie obsługi rosnącego ruchu w istniejących sieciach LTE. Jak wynika z danych Boston Consulting Group, do 2025 r. trzeba będzie zbudować do siedmiu razy więcej masztów, niż jest dzisiaj. W perspektywie najbliższych kilku lat mamy dwa wyjścia. Pierwszym jest masowe zagęszczanie sieci radiowych z obecną mocą nadajników i tym samym wzrost kosztów inwestycji. Drugie to standaryzacja norm PEM przez Ministerstwo Cyfryzacji i Ministerstwo Środowiska do europejskiego poziomu.
UKE może wpłynąć na oba resorty?
Resort cyfryzacji ma świadomość wagi problemu. Sprawa wymaga porozumienia na poziomie rządu oraz środowisk samorządowych i organizacji społecznych. Wiadomo, że zagadnienia norm emisyjnych budzą różne emocje.
Coś jak antyszczepionkowcy?
To pani powiedziała.
Przed polem elektromagnetycznym Polacy są chronieni bardziej niż większość Europejczyków.
Większość krajów Unii stosuje limity na poziomie 7 albo 10 W/mkw. Oczywiście potrzebne są dokładne analizy, ale już dziś możemy podpierać się wiedzą WHO, na poziomie krajowym mamy chociażby raport Collegium Medicum i Instytutu Łączności – Państwowego Instytutu Badawczego. Na zlecenie Ministerstwa Cyfryzacji Instytut buduje także system do monitoringu pola elektromagnetycznego, dzięki czemu państwo ma mieć wiedzę i kontrolę nad procesami sterowania gęstością mocy nadajników przez operatorów. To powinno przyspieszyć standaryzację norm z sąsiednimi krajami.
Oprócz nas ktoś jeszcze ma 0,1?
W Unii Europejskiej tylko Włochy i Bułgaria.
Próba podwyższenia tej normy pewnie napotka opór. Już dziś ludzie protestują przeciwko próbom stawiania nowych masztów.
To prawda. Bywa, że jesteśmy zapraszani na zebrania spółdzielni mieszkaniowych czy wspólnot, żeby mediować między nimi a operatorami.
I jak pan to ludziom wyjaśnia?
Na budynku urzędu mamy maszt sieci komórkowej, który emituje sygnał w promieniu kilku kilometrów. Stacja bazowa promieniuje sygnał o poziomie niezależnym od czynników zewnętrznych. To nasze telefony komórkowe muszą się dostroić do mocy sygnału z nadajnika, zależnie od tego, jak daleko od masztu jesteśmy. Moc, z jaką pracuje telefon, rośnie wprost proporcjonalnie do odległości od masztu. A więc jeśli mamy gdzieś szukać negatywnego wpływu na zdrowie, to raczej w telefonie. Bo im dalej od masztu, tym więcej energii poświęca, żeby się połączyć.
Za to w zasięgu masztu jesteśmy narażeni na działanie pola elektromagnetycznego, nawet jak nie korzystamy z telefonu.
Te racje trzeba mądrze wyważyć i obiektywnie prowadzić komunikację z zainteresowanymi, w tym stroną społeczną. Wszyscy operatorzy mają trudności w negocjacjach w terenie, najtrudniejsza jest sytuacja w przypadku rozwoju sieci i stawiania nowych nadajników. Przez wiele lat patrzyliśmy na telefonię komórkową wyłącznie jako na dobrodziejstwo komunikacyjne. Dziś ludzie są bardziej świadomi, zadają pytania o wpływ nowych technologii na zdrowie i trzeba znaleźć na nie odpowiedzi.
Co robicie w razie sporu operator – mieszkańcy?
W zeszłym roku wysłaliśmy około trzech tysięcy pism do wójtów, burmistrzów, prezydentów i wojewodów z prośbą, aby wspierali rozwój infrastruktury. Jest odzew, a skoro wiele tych spraw do nas wraca, to znaczy, że problem jest poważny. Jednak normy PEM nie są jedyną przeszkodą we wprowadzaniu nowej technologii. Bez zmiany prawa telekomunikacyjnego nie możemy zacząć refarmingu, czyli przygotowania częstotliwości na 5G.
Analitycy wyliczyli, że każdy z głównych operatorów wyda na nie co najmniej 2 mld zł. Ta kwota jest realna?
Nie szacujemy wartości pasm ad hoc. W ostatniej aukcji LTE operatorzy zdecydowali się zapłacić w sumie 9,2 mld zł, chociaż wcześniej takich kwot nie prognozowano. Tak naprawdę dopiero przetarg lub aukcja jest realną oceną tego, ile operatorzy są skłonni zapłacić za tak rzadkie i wartościowe dobro, jakim są częstotliwości radiowe. Spectrum jest dziś najważniejszym elementem przewagi konkurencyjnej na rynku telekomunikacyjnym.
Sieć 5G ma powstać m.in. w paśmie, które zajmuje dziś telewizja naziemna.
Przygotowanie tych częstotliwości odbędzie się w dwóch krokach. Najpierw cztery multipleksy naziemnej telewizji cyfrowej przejdą na niższe pasmo. Kolejny etap to udostępnienie zwolnionego miejsca na usługi szerokopasmowe, poprzedzone uzgodnieniami międzynarodowymi, m.in. z Rosją, Ukrainą i Białorusią. O zaangażowanie w negocjacje z Rosją poprosiliśmy Ministerstwo Cyfryzacji. Czasu jest niewiele, a problem wykracza poza kompetencje regulatora.
Czyli pasmo po telewizji jeszcze długo nie będzie gotowe. Inne?
W marcu br. wskazywałem, że analizujemy możliwości w pasmach 3,4–3,8 GHz i 26 GHz. To częstotliwości, które zajmują dziś operatorzy telekomunikacyjni i samorząd terytorialny. W sumie to kilkaset rezerwacji. W przeprowadzonych przez UKE konsultacjach rynkowych operatorzy potwierdzili słuszność tego podejścia. Szukamy sposobów wygospodarowania wystarczająco szerokich bloków widma radiowego.
Operatorzy mający częstotliwości w paśmie 3 GHz – czyli Play i Netia – są niezadowoleni, że chcecie im je zabrać.
Nie ma takiego pomysłu w UKE, żeby zabierać operatorom częstotliwości.
Ale nie przedłużycie im rezerwacji, na co mogliby liczyć.
Nie da się zjeść ciastka i mieć je. Jeżeli chcemy zgromadzić zasoby częstotliwości niezbędne do budowy 5G w Polsce, trzeba kumulować pasmo w blokach odpowiedniej szerokości. A więc stosować refarming, który oznacza przesuwanie operatorów w inny zakres częstotliwości oraz nieprzedłużanie licencji na kolejne okresy. Mówimy o tym uczciwie, z wyprzedzeniem.
Nie zdziwiło pana, że w tych samych konsultacjach Orange, T-Mobile i Play stwierdziły, iż chcą działać solo, a jedynie Plus opowiedział się za wspólną budową sieci 5G?
Orange i T-Mobile to firmy międzynarodowe. Budują sieć w tym samym modelu we wszystkich krajach, w których działają. Poza tym niska skłonność do współpracy to specyfika polskiego rynku. Operatorzy sobie nie ufają, wolą konkurować.
Wspólna sieć mniej by ich kosztowała.
Z pewnością, ale ktoś musiałby nią zarządzać. W konsorcjach problemem jest zawsze zachowanie wpływu na proces decyzyjny, a w Polsce wszystkie cztery sieci dzielą rynek praktycznie po 25 proc.
5G przemodeluje rynek? Zostaną tylko najsilniejsi?
W Polsce działa ok. 6 tys. firm telekomunikacyjnych, które regulator traktuje jednakowo. Jednak faktem jest, że największe podmioty napędzają postęp technologiczny w makroskali, co potwierdzają także zachodzące w Europie procesy konsolidacyjne. Także na poziomie unijnej legislacji pojawiają się ułatwienia dla dużych graczy, jak np. opcje dłuższego okresu rezerwacji częstotliwości.
Tu akurat byliście przeciwni.
I nie byliśmy w tym odosobnieni. Ostatecznie PE przyjął projekt kodeksu łączności przewidujący wydawanie rezerwacji na 15 lat z możliwością przedłużenia o 5 lat.
Według Ministerstwa Cyfryzacji budowa sieci 5G będzie kosztowała 10–20 mld zł. Może telekomy powinny mieć częstotliwości na dłużej, żeby doczekać zwrotu z inwestycji?
Nie można gwarantować pasma na zbyt długi okres: nie wiadomo, jak w tym czasie zmieni się rynek. Ale opcja przedłużenia daje w sumie 20 lat. To rozsądny kompromis.
Tylko czy to będzie przedłużenie automatyczne, czy zależne od łaski regulatora?
W przypadku częstotliwości nie może być mowy o jednostkowych decyzjach. Do problemu trzeba podchodzić systemowo, zwłaszcza gdy w okresie trwania jednej rezerwacji operator ma okazję współpracować z kilkoma prezesami UKE.
Cały wywiad na dziennik.pl