Projekt dużej ustawy reprywatyzacyjnej PO dotyczy jedynie gruntów warszawskich. Inne samorządy nie kryją rozgoryczenia.
Skala roszczeń w Warszawie sięga 20 mld zł. Ale w całym kraju jest to już ok. 70 mld zł. Nic dziwnego, że na kompleksowe rozwiązania czekają nie tylko mieszkańcy Warszawy, lecz także inne miasta. – Wobec braku ustawy reprywatyzacyjnej problem jest powszechny – przyznaje Arkadiusz Nahuluk, dyrektor wydziału gospodarowania mieniem z lubelskiego magistratu. Tymczasem projekt tzw. dużej ustawy, zapowiadany od dawna przez PO, dotyczy jedynie stolicy. – Ale na bazie tej ustawy można byłoby szybko przygotować ustawę na cały kraj – zapewniał w piątek poseł PO Andrzej Halicki.
Szybko to nie nastąpi. Po pierwsze, PiS może nie poprzeć ustawy w takim kształcie, tym bardziej że ma swoje propozycje (np. wypłata odszkodowań w formie obligacji). Po drugie, zwroty poza Warszawą odbywają się na podstawie innych niż dekret Bieruta aktów władzy ludowej (np. dekretu z 8 marca 1946 r. o majątkach opuszczonych i poniemieckich). Po trzecie, nie wszędzie skala roszczeń została dokładnie oszacowana.
Główne założenia tzw. Dużej ustawy reprywatyzacyjnej PO: / Dziennik Gazeta Prawna
W Lublinie toczy się 108 postępowań o zwrot nieruchomości będących własnością miasta (w trybie ustawy z 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami). W latach 2014–2016 na podstawie decyzji starosty lubelskiego zwrócono 87 miejskich nieruchomości o łącznej powierzchni 12,5 ha. Do tego dochodzi 70 postępowań o stwierdzenie nieważności decyzji wywłaszczeniowych, w których stroną jest prezydent miasta. Kielce zmagają się ze sprawami, gdzie nie doszło do faktycznego nabycia nieruchomości przez Skarb Państwa, a jedynie przejęcia. – W takich przypadkach nie doszło do prawnego wyzucia osób prywatnych z własności i teraz borykamy się z próbami uzyskania tytułu własności Skarbu Państwa przez zasiedzenie – mówi Filip Pietrzyk z urzędu miasta. Jeśli miasto przegra zasiedzenia, może je to kosztować 20 mln zł, czyli 2 proc. tegorocznych dochodów budżetowych.
Z kolei w Krakowie postępowania dotyczą w głównej mierze nieruchomości znajdujących się na terenie Śródmieścia, Kazimierza oraz Podgórza. Z kolei w Łodzi doszło do sytuacji podobnej co w Warszawie w przypadku sprawy zwrotu nieruchomości przy Smolnej 17. Doszło tam do próby reaktywacji przedwojennej spółki Łódzkie Towarzystwo Elektryczne. Posiadała ona nieruchomości na obszarze dzisiejszego Nowego Centrum Łodzi (NCŁ). Ewentualny zwrot tych terenów oznaczałby dla miasta katastrofę. NCŁ to bowiem jeden z największych programów rewitalizacyjnych w kraju. W sumie przebudowanych zostanie ponad 100 ha w ścisłym centrum. W ramach programu prowadzonych jest ponad 50 różnego rodzaju projektów modernizacyjnych i infrastrukturalnych na łączną kwotę 4,4 mld zł.
Próby reaktywacji łódzkiej spółki podjęły się osoby fizyczne posiadające zaledwie 0,163 proc. kapitału zakładowego (niektóre z tych osób były zaangażowane w podobny proceder w Katowicach, Gdańsku i Częstochowie). Miejscy urzędnicy nie chcieli dopuścić do przerejestrowania spółki. Doszło do tego, że sami poszukiwali i skupowali jej akcje celem uczestniczenia w walnych zgromadzeniach i zaskarżania podejmowanych tam uchwał. Ostatecznie Sąd Najwyższy odmówił rejestracji spółki w KRS. Pomogło odnalezienie dokumentów archiwalnych świadczących, że spółka została wykreślona ze starego rejestru handlowego.
Zapytaliśmy kilka miast o ich doświadczenia ze współpracy z Ministerstwem Finansów. Od początku afery reprywatyzacyjnej w Warszawie prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz oskarża resort o niekompetencję i bałagan w dokumentach dotyczących układów indemnizacyjnych, co jej zdaniem doprowadziło do niesłusznego zwrotu działki przy dawnej Chmielnej 70. To z tych dokumentów wynika, czy dawny spadkobierca został już spłacony. – Nie podzielam zdania, jakoby panował tam bałagan w dokumentach, a przynajmniej my nie odnosimy takiego wrażenia – mówi Filip Pietrzyk z magistratu w Kielcach. – Od pięciu, sześciu lat prowadzimy regulację stanów prawnych nieruchomości w oparciu o układy indemnizacyjne i to MF pierwsze wystąpiło do nas z informacją, że posiada już dokładniejszą bazę danych do wykorzystania. Wielokrotnie korespondowaliśmy i nie odnotowałem żadnych problemów ze strony kolegów z MF – zapewnia.
Resort biorą też w obronę urzędnicy z Krakowa. Ich zdaniem braki w dokumentach MF, które potrafią wyjść na jaw już po fakcie (jak przy sprawie Chmielnej 70), nie wynikają z zaniedbań MF, lecz nastawienia innych państw, z którymi Polska niegdyś zawarła układy indemnizacyjne. – Państwa te niechętnie udostępniają znajdującą się w ich posiadaniu dokumentację, pomimo przynależności części z nich do UE. To dodatkowo utrudnia ustalenie, czy obywatel danego kraju otrzymał odszkodowanie – wskazuje Justyna Habrajska z krakowskiego ratusza.
Nie wszyscy jednak dobrze wspominają współpracę z resortem. Burmistrz Suchej Beskidzkiej Stanisław Lichosyt skarży się, że jeszcze w 2011 r. otrzymał od MF informację, że jeden z zagranicznych spadkobierców na podstawie umowy z Francją został już spłacony (przy zastrzeżeniu, że dokumentacja jest niepełna). To dawało nadzieję na zachowanie gminnego mienia. – Po dwóch latach korespondencji i prób pozyskania konkretnych dowodów na wypłatę odszkodowania okazało się, że ich nie ma, dokumentacja jest niekompletna, a teczka dotycząca dawnych właścicieli zawiera bardzo mało danych, a z tych, które są, wynika, że odmówiono im wypłaty odszkodowania – opowiada burmistrz. Jak dodaje, brak odpowiedniego zabezpieczenia dokumentacji i „totalny bałagan” doprowadziły do sytuacji, że prawdopodobnie już nigdy nie uda się dojść prawdy.
28 tys. budynków dotyczy dekret Bieruta