Moim zdaniem wszyscy zostaliśmy wprowadzeni w błąd, że receptą na wszelkie niedomogi systemowe jest ustawa podwyżkowa. Z prostych rachunków jasno wynika, że oszczędność na pracownikach nie załata w pełni finansów NFZ. To sprawa pierwsza.
Sprawa druga, mamy do czynienia z patologicznym systemem, w którym nie tylko brakuje pieniędzy, ale są one wydawane w sposób niecelowy. Nie ma pieniędzy, więc Ministerstwo stara się coś na szybko zrobić i znaleźć kozła ofiarnego. Najprościej znaleźć lekarzy i pielęgniarki i na nas cedować odpowiedzialność. Buduje się narrację, że zabrakło pieniędzy na leczenie Polaków, bo zjedli je lekarze i pielęgniarki. A pieniędzy zabrakło, dlatego, że wycena procedur jest zupełnie wadliwa, świadczenia są nieoptymalnie rozłożone, a ich ilość w województwach nie jest powiązana z żadną mapą potrzeb zdrowotnych.
Stanowisko powinno być jasne siadamy do stołu, wyceniamy procedury, likwidujemy te przeszacowane, ale tam, gdzie są niedoszacowane, stawiamy na realizm. To by może nie uzdrowiło finansów, bo i tak wydajemy na zdrowie niemal najmniej w całej UE, ale poprawiłoby sytuację. Trzeba przyjrzeć się szpitalnictwu. Poza tym jeśli słyszymy o ablacjoniście zarabiającym 300 tys. zł miesięcznie, trzeba przejrzeć procedury z kardiologii interwencyjnej. Jeśli słyszymy o radiologii, że wyceny są niezgodne z rzeczywistością, a szpitalowi się to nadal opłaca, to coś jest nie tak. Z drugiej strony widzimy wyludniające się oddziały chorób wewnętrznych. Ciągle mówimy, że interna zadłuża szpital, że jest skazana na straty finansowe.
Zdecydowanie tak. Na całym tym dysfunkcyjnym systemie traci pacjent. Proszę zobaczyć, jakie proponuje się leczenie: na SOR-ze zaoferowano 100 tys. zł i nikt się nie zgłosił. Myślenie jest takie: zabrońmy tyle zarabiać. Nikt nie mówi: poprawmy warunki pracy, skierujmy tam asystentów medycznych, udrożnijmy system, poprawmy koordynację. Słyszymy tylko: za dużo pieniędzy, zabrać. Od tego ani nie przybędzie personelu na tym SOR-ze, ani pacjenci nie będą lepiej zaopiekowani. Ministerstwo idzie po linii najmniejszego oporu, bo nad wyceną procedur trzeba by spędzić kilka miesięcy i zmierzyć się merytorycznie ze środowiskiem. Na tę pracę widać nie jest gotowe, więc stara się pokazywać nas jako pazernych.
Cały wywiad w czwartkowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej.