Nowa władza nie wykryła większych nieprawidłowości w urzędach administracji rządowej. Zapowiadane szumnie audyty ograniczyły się do kilku instytucji. Największe zastrzeżenia ma do zatrudniania przez poprzednich rządzących tzw. ekspertów z pominięciem konkursów i przepisów o służbie cywilnej.
Tylko część urzędów zdecydowała się na zwolnienie tych pracowników, a pozostali eksperci zatrzymali posady. Sprawy jednak nie odpuszcza szefowa służby cywilnej, która postanowiła drążyć ten temat i zbierać informacje o wszelkich nieprawidłowościach w tym zakresie. Na podstawie przygotowanego raportu dyrektorzy generalni będą musieli podjąć odpowiednie decyzje o ewentualnych zwolnieniach.
Szefowa mówi: „sprawdzam”
Do końca lipca br. dyrektorzy generalni z 1741 urzędów muszą odpowiedzieć szefowej służb cywilnej na pytania dotyczące m.in. zatrudnienia ekspertów poza korpusem. Z ostatniego sprawozdania o stanie służby cywilnej za 2023 r. wynika, że takich osób na tym stanowisku było ok. 1,5 tys.
– Szefowa służby cywilnej w piśmie do urzędów poprosiła, aby te przysłały dane do 31 lipca tego roku. Ma to związek z pracochłonnością zadania – zbieramy dane zarówno jakościowe, jak i ilościowe. Po tym terminie departament służby cywilnej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów będzie je analizował, co – uwzględniając liczbę urzędów, z których będziemy je mieli (1741) – również będzie wymagało czasu – informuje Mateusz Pawelec, naczelnik wydziału komunikacji i organizacji departamentu służby cywilnej KPRM. Zapowiada, że analiza będzie gotowa we wrześniu.
Dyrektorzy generalni z terenu uważają, że stanowiska eksperckie nie są u nich plagą. Niezależnie od tych argumentów szefowa służby cywilnej co pewien czas pyta ich o liczbę osób, które pozostają na tych posadach.
– Eksperci to jest głównie problem ministerstwa, a nie nasz. Mamy tylko trzech ekspertów, jeden z nich jest doradcą wicewojewodów, a dwóch kolejnych doradza wojewodzie. Ich zarobki są na żenującym poziomie, bo u nas stosujemy do nich kwotę bazową taką samą, jaka jest przewidziana dla osób zajmujących kierownicze stanowiska w państwie, czyli nieco ponad 1,7 tys. zł, a w służbie cywilnej ta kwota wynosi ponad 2,6 tys. zł. Od ich wielokrotności naliczane jest uposażenie – wyjaśnia Aleksandra Sowińska-Banaszkiewicz, dyrektor generalny Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego. – W naszym przypadku stanowiska eksperckie mają uzasadnienie, ale w innych placówkach, jeśli zadania są urzędnicze, to osoby te nie powinny być zatrudniane poza korpusem służby cywilnej – uważa Aleksandra Sowińska-Banaszkiewicz.
Szybkie zatrudnienie
Osoby, które pracowały za poprzedniej ekipy w ministerstwach, przyznają, że stanowisko eksperckie można utworzyć z dnia na dzień. Tymczasem zatrudnienie w korpusie służby cywilnej jest pracochłonne, a procedura potrafi trwać kilka miesięcy.
– U nas zatrudniano na takich stanowiskach eksperckich, a później pod te osoby rozpisywano konkursy – przyznaje jeden z byłych pracowników Ministerstwa Zdrowia (dane do wiadomości redakcji).
Zanim rozpoczęła się walka ze śmieciówkami, wcześniej praktyka była nieco inna. Zatrudniano specjalistę na umowę zlecenia, a w tym czasie przygotowano pod tę osobę konkurs, do którego przystępował kandydat, który nieformalnie już był członkiem korpusu służby cywilnej właśnie jako ekspert.
– Z jednej strony mamy do czynienia w wielu przypadkach z fikcją konkursów w administracji, a z drugiej – dyrektorzy często szukają specjalistów do określonych zadań, a jeśli już się pojawiają, to chcą ich szybko przyjąć. Konkursy są żmudne, a w obecnych czasach kandydaci do pracy w administracji nie chcą czekać przez kilka miesięcy na jej podjęcie – mówi prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Przy okazji pracy nad zmianami w pragmatyce zawodowej korpusu trzeba się poważnie zastanowić nad uproszczeniem procedur naboru, aby nie było tych niepotrzebnych ruchów z ekspertami. Nawet prowadzony przez szefową służby cywilnej audyt nie wyeliminuje całkowicie takich praktyk, zwłaszcza jeśli minister sobie zażyczy, aby potrzebny mu specjalista rozpoczął pracę natychmiast – zauważa profesor.
Nabory wracają do normy
Okazuje się też, że dyrektorzy generalni coraz częściej sięgają po konkursy. O ile tuż po przejęciu władzy przez nowy rząd ofert pracy było jak na lekarstwo, to obecnie średnio w ciągu tygodnia potrafi się ich ukazać ok. 600. Co więcej, kancelaria premiera w wyszukiwarce wolnych stanowisk wprowadziła dodatkowe opcje, jak np. możliwość wpisania przez kandydata pensji, jakiej oczekuje od potencjalnego pracodawcy. Obecnie maksymalna kwota podstawowego wynagrodzenia brutto, jaką może zaproponować służba cywilna w ofertach, wynosi nieco ponad 11 tys. zł – zaledwie 3 na 551 ogłoszeń spełniają takie kryterium. Takie zarobki proponuje kierownik oddziału w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim (sekcja remontów i inwestycji). Na podobne wynagrodzenie może liczyć radca w Ministerstwie Cyfryzacji, a także naczelnik w resorcie kultury. Z kolei płaca na poziomie średniej krajowej – 8,1 tys. zł brutto jest oferowana na 38 stanowiskach i część z nich dotyczy pracy w nowym Ministerstwie Przemysłu w Katowicach. Z kolei dla osób, które chciałyby pracować w administracji za 7 tys. zł brutto, ofert jest już więcej – 86. Natomiast dla osób zainteresowanych pracą za 6 tys. zł brutto są 174 ogłoszenia.
– Problemem jest to, że często nie mam takich pieniędzy, jakich oczekują kandydaci i dobrzy fachowcy. Gdybym miała więcej funduszy na wynagrodzenia, niemal na każde stanowisko pojawiałaby się lawina chętnych – mówi Aleksandra Sowińska-Banaszkiewicz. – U nas próg proponowanego wynagrodzenia często jest niższy niż 6 tys. zł, a i tak nie ma chętnych. Musimy przez to powtarzać konkursy, bo nie możemy wyłonić odpowiedniego kandydata, który chciałby pracować za te pieniądze. Trudno jest nam konkurować o specjalistów na rynku – dodaje.©℗