Wielkie odliczanie do niedzielnych wyborów samorządowych na finiszu. Tymczasem warto spojrzeć wstecz i przypomnieć sobie, jak przebiegały pierwsze kampanie wyborcze w III RP. Jak walczono o samorządowe mandaty? Jak kształtowały się wyniki poprzednich wyborów samorządowych?

Wybory samorządowe w III RP – fakty i liczby

Pierwsze wybory do samorządu terytorialnego odbyły się 27 maja 1990 r. Wybrano wówczas skład do 2383 rad gmin, do obsadzenia było 52 037 mandatów, o które ubiegało się wtedy 147 389 kandydatów. Radnych wybierano w 47 997 okręgach wyborczych, a ostatecznie wybrano 51 987 radnych. Uprawnionych do głosowania było 26 925 267 obywateli. Najwyższą frekwencję, ponad 47 proc. odnotowano w gminach do 2 tys. mieszkańców, w gminach powyżej 100 tys. mieszkańców do urn poszło tylko 39,8 proc. uprawnionych. Ogólna frekwencja wyniosła 42,27 proc. Zdecydowanym liderem tych pierwszych wyborów samorządowych był obóz "Solidarności", który uzyskał 47 proc. mandatów, kandydaci niezrzeszeni zdobyli 39 proc. mandatów, a PSL 6,5 proc. Warto dodać, że wybory te były pierwszymi po przywróceniu samorządu terytorialnego, który został zniesiony w 1950 r. i na cztery dekady zastąpiony przez rady narodowe. Od 2002 r. wybieramy wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, czyli jednoosobowe organy wykonawcze gmin, a od 2018 r. wybory te odbywają się co pięć lat. Do tej pory wybory samorządowe odbyły się w następujących latach:

  • w 1990 r.,
  • w 1994 r.,
  • w 1998 r.,
  • w 2002 r.,
  • w 2006 r.,
  • w 2010 r.,
  • w 2014 r.,
  • w 2018 r.

Wybory samorządowe w III RP – samorządowa ewolucja

Zdaniem politologa prof. Szymona Ossowskiego wybory samorządowe przeszły ewolucję, także na poziomie prowadzenia kampanii.

Demokracja lokalna rozwijała się na przestrzeni ostatnich lat i widać postępującą profesjonalizację kampanii. Dziś, prowadzone w dużych miastach samorządowe kampanie, nie odbiegają znacznie pod względem przygotowania od tych, które organizowane są przy okazji wyborów parlamentarnych czy prezydenckich. Również wójtowie i burmistrzowie coraz lepiej zaczynają stosować różnego rodzaju narzędzia marketingu politycznego. Nastąpił także znaczący rozwój mediów. To wykorzystanie mediów jest z kampanii na kampanię coraz bardziej widoczne. Aktualnie, nawet w mniejszych miejscowościach kampania samorządowa toczy się także w mediach społecznościowych – wskazuje, w rozmowie z Gazetą Prawną, prof. UAM Szymon Ossowski z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM.

Wybory samorządowe w III RP – kartonowa kampania i językowe wpadki

Batalia o samorządowe mandaty rozpoczęła się w Polsce lat 90. XX w. Stawiane wówczas pierwsze kroki w przygotowaniu i przebiegu kampanii wyborczej miały swój charakterystyczny siermiężny styl.

Kampania wyborcza z lat dziewięćdziesiątych XX w., która poprzedzała pierwsze wolne wybory samorządowe, bazowała na powielaczach. Nie było bilbordów, bannerów, a przede wszystkim social mediów. Kandydaci zabiegali, aby ich papierowe podobizny wydrukowane na najprostszych urządzeniach poligraficznych, znalazły się w witrynach sklepów. To właśnie sklepowe witryny, obok słupów ogłoszeniowych, były wówczas głównym nośnikiem informacji wyborczej. W latach 90. XX w. pełniłem funkcję prezesa Jarocińskiej Izby Przemysłowo-Handlowej, która zrzeszała kilkaset okolicznych sklepów. Ich właściciele odegrali w tamtym okresie niepośrednią rolę w lokalnej polityce. Można nawet powiedzieć, że w ówczesnym czasie jarocińscy kupcy, właściciele lokalnych witryn sklepowych mieli ogromny wpływ na wynik wyborów samorządowych. Kampanie lat 90. XX w. były więc kampaniami witrynowymi, zaś materiały wyborcze przygotowywane przez kandydatów reprezentowały często poziom gazetki szkolnej. Pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że były wręcz toporne, a same kampanie po prostu siermiężne, ale za to bardzo prawdziwe, przede wszystkim dlatego, że relacje międzyludzkie w lokalnych społecznościach były wówczas zupełnie inne. Uczyliśmy się wówczas demokracji i zasad funkcjonowania samorządu – wspomina, w rozmowie z Gazetą Prawną, Stanisław Martuzalski, samorządowiec i społecznik.

Według doktora Surendy jest jednak element, który pozostał niezmienny od czasów pierwszych samorządowych kampanii.

Niezmiennie teksty promujące danego kandydata nie są pozbawione błędów językowych, nawet tych elementarnych. Ciągły brak dbałości w tym wymiarze dziwi coraz bardziej, jeśli wziąć pod uwagę, że znalezienie korektora, a przynajmniej programu do poprawy błędów jest z każdym rokiem łatwiejsze, a nie trudniejsze. Wyborcy wpadki językowe komentują i w internecie, i "na żywo", czyli nie jest tak, że ta tematyka nikogo nie interesuje poza wąskim gronem specjalistów. Dlaczego wielu kandydatów nie zwraca uwagi na ten aspekt – trudno powiedzieć – zauważa, w rozmowie z Gazetą Prawną, dr Sebastian Surendra, językoznawca i kulturoznawca.

Wybory samorządowe w III RP– walka na "zaklejanie"

Nocne zrywanie plakatów wyborczych i walka na "zaklejanie" – tak w dużym uproszczeniu można podsumować przedwyborcze batalie o samorządowe mandaty.

Dochodziło do spięć i walk na tzw. zaklejanie słupów ogłoszeniowych, które w tamtym czasie, obok witryn sklepowych były główną przestrzenią do prezentacji kandydatów. Na czym polegała walka na "zaklejanie"? Oczywiście na zaklejeniu plakatów wyborczych kontrkandydata. Gdy tylko jakaś grupa dochodziła do miejscowego słupa ogłoszeniowego, na którym umieszczała podobiznę swego kandydata, następna, reprezentująca innego kandydata, już zza rogu obserwowała sytuację i przystępowała do ataku, jak tylko pierwsza grupa odeszła. Atak polegał na dokładnym zaklejeniu plakatów kontrkandydata, plakatem własnego kandydata. Poszczególne grupy za punkt honoru brały sobie to, żeby o godzinie 23:59, czyli na chwilę przed ciszą wyborczą, nakleić na słup ostatni plakat, zaklejając podobizny wszystkich innych kandydatów. Potem grupy te spotykały się razem na lokalnym rynku i wymieniały anegdotami. Walki wyborcze oraz polityczne antagonizmy odchodziły w tym momencie w zapomnienie i wszyscy czekali na wyniki– wspomina Stanisław Martuzalski.