Trwająca pięć i pół roku kadencja była za długa. Istotą demokracji jest wymiana elit, także tych lokalnych i po to jest kadencyjność, aby do takiej rotacji dochodziło. To przedłużenie kadencji uśpiło radnych i nie wpłynęło pozytywnie na ich zaangażowanie. Nie było też dobre dla wyborców, którzy zbyt długo nie szli do urn– mówi prof. UAM dr hab. Szymon Ossowski z Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM.

Począwszy od 1990 roku, wybory samorządowe w Polsce odbywały się osiem razy. Efektem kończącej się właśnie kampanii będzie dziewiąta samorządowa kadencja. Czy wcześniejsze kampanie do samorządów różniły się od siebie?
ikona lupy />
prof. UAM dr hab. Szymon Ossowski, Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM / DGP / Adrian Wykrota

Momentem przełomowym był rok 2002 i wprowadzenie wyborów bezpośrednich na wójtów, burmistrzów i prezydentów. To w sposób diametralny zmieniło samorządowe kampanie wyborcze. Wcześniej, kiedy wójtów, burmistrzów i prezydentów wybierała rady gmin, ich pozycja była słabsza, a w związku z tym same wybory oraz poprzedzające je kampanie samorządowe były mniej interesujące. W momencie wprowadzania wyborów bezpośrednich sytuacja się zmieniła, ponieważ głosujemy już na konkretną osobę, rządzącą w praktyce gminą, a to oznacza, że samorządowe kampanie stały się ciekawsze, przede wszystkim dlatego, że znacząco wzrosła pozycja organu władzy wykonawczej. Możemy także zaobserwować profesjonalizację tych wyborów. Ponadto zwiększyła się medialna aktywność samych wójtów, burmistrzów i prezydentów w trakcie trwania ich kadencji. Wzrosły środki na promocję, a co za tym idzie, zwiększyła się ilość urzędników zajmujących się tym obszarem. Oczywiście ma to związek z rozwojem marketingu terytorialnego, ale on łączy się z marketingiem politycznym. Dawniej cztery, a teraz pięć lat dobrej komunikacji ze społeczeństwem wpływa znacząco na pozycję samorządowego włodarza. Widać zatem profesjonalizację.

Czy to znaczy, że profesjonalne kampanie zawitały już pod samorządowe strzechy?

Demokracja lokalna rozwijała się na przestrzeni ostatnich lat i widać postępującą profesjonalizację kampanii. Dziś, prowadzone w dużych miastach samorządowe kampanie, nie odbiegają znacznie pod względem przygotowania od tych, które organizowane są przy okazji wyborów parlamentarnych czy prezydenckich. Również wójtowie i burmistrzowie coraz lepiej zaczynają stosować różnego rodzaju narzędzia marketingu politycznego. Nastąpił także znaczący rozwój mediów. To wykorzystanie mediów jest z kampanii na kampanię coraz bardziej widoczne. Aktualnie, nawet w mniejszych miejscowościach kampania samorządowa toczy się także w mediach społecznościowych.

Można jednak odnieść wrażenie, że ta kampania jest mniej emocjonująca. Dlaczego, przecież decydujemy o losach samorządów?

Przede wszystkim trzeba zauważyć, oczywiście w pewnym uproszczeniu, że w przypadku wyborów parlamentarnych decydujemy o systemie prawnym, a wyborach samorządowych o kierunkach lokalnych inwestycji, czyli o tym, co jest najbliżej nas. Zatem i kampania samorządowa będzie prowadzona inaczej, ponieważ dotyczy ona bardzo konkretnych problemów oraz rozwiązań, tak różnych, jak różne są potrzeby danej gminy. Sprawy lokalne, odgrywają, zwłaszcza w małych gminach, kluczową rolę, lecz często nie są medialne, szczególnie na poziomie ogólnopolskim. Te wybory są oczywiście mniej emocjonujące. Jednak prawda jest taka, że wszędzie tam, gdzie występuje bezpośrednia rywalizacja osób, czyli związana z tym personalizacja polityki, wybory są bardziej medialne, a co za tym idzie bardziej interesujące.

Jacy kandydaci i jakie komitety dominują w tych wyborach?

W małych miejscowościach dominują małe, lokalne komitety, natomiast im większe miasto, tym większe znaczenie mają komitety partyjne. W przypadku sejmików jest to już typowe głosowanie na konkretną partię. Również w tej kampanii samorządowej widoczne jest zaangażowanie w nią ogólnopolskich polityków, szczególnie w kampanie prezydentów miast. PiS w swoich spotach wyborczych uderza głównie w niezrealizowane "100 obietnic", czyli temat ewidentnie ogólnopolski, a KO podkreśla, że 15 października był tylko pierwszym krokiem, a następny są wybory samorządowe, żeby odzyskać kolejne samorządy i przejąć w nich władzę. Wskazuje tym samym na pewną ciągłość: zrobiliśmy pierwszy krok, to teraz zróbmy drugi.

Jaki wpływ na kampanie miało przesunięcie terminu wyborów samorządowych?

Należy rozpocząć od tego, że przesunięcie to było związane z terminem wyborów parlamentarnych. PiS liczył wtedy, że taka strategia mu pomoże. Nie pomogła. Przy okazji pokazał, jak samorząd był przez ówczesną władzę traktowany i jaka była wobec niego strategia partii rządzącej. Dla wielu samorządowców przesunięcie terminu wyborów było czymś pozytywnym – mieli dłużej spokój. W niektórych miastach np. w Poznaniu włodarze miejscy dostali dodatkowy czas na dokończenie ważnych inwestycji czy remontów. Tyle że każda władza się zużywa. Trwająca pięć i pół roku kadencja była za długa. Istotą demokracji jest wymiana elit, także tych lokalnych i po to jest kadencyjność, aby do aby do takiej rotacji dochodziło. To przedłużenie kadencji uśpiło radnych i nie wpłynęło pozytywnie na ich zaangażowanie. Nie było też dobre dla wyborców, którzy zbyt długo nie szli do urn. Czy przedłużenie samorządowych kadencji wpłynie na frekwencję, zobaczymy niebawem.

Jaka zatem będzie frekwencja w tegorocznych wyborach samorządowych?

W Polsce widoczny jest w ostatnich latach ogólny wzrost frekwencji. Tyle że nie jest to efektem rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, tylko politycznej polaryzacji i głosowania "przeciwko". Jeśli zaś chodzi o niedzielne wybory, to nie wierzę, aby frekwencja w skali kraju przekroczyła tą parlamentarną, choć niektóre sondaże wskazują, że deklarowana jest dość wysoka. Są jednak również takie badania, w których deklaracje udziału tylko nieznacznie przekraczają 50 proc. Wydaje mi się, że będzie wyraźnie niższa, niż w wyborach parlamentarnych, choć trudno w tej chwili przewidzieć, o ile dokładnie.

Dziękuję za rozmowę.
Beata Anna Święcicka