Samorządowcy nie gęsi, swój język mają. Wchodząca na ostatnią prostą kampania kwietniowych wyborów samorządowych ma częściej przekaz pozytywny niż negatywny. Kandydaci mówią językiem swoich wyborców i jest to zdecydowanie dialog. Co jeszcze zaobserwowali eksperci analizujący trwającą właśnie kampanię? Jak samorządowi kandydaci wypadają w porównaniu z kandydatami startującymi w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych?
Wybory samorządowe 2024 – z dala od Wiejskiej
To już ostatnia prosta w wyścigu o samorządowe mandaty. A jest o co walczyć. W kwietniowych wyborach wybierzemy blisko 2,5 tysiąca samorządowych włodarzy. Będzie to aż 1464 wójtów, 906 burmistrzów, 107 prezydentów miast oraz 46 558 radnych. I choć w całej Polsce o mandat powalczy ponad 183 tys. kandydatów, to kampanie są zdecydowanie inne niż te, które mieliśmy okazję obserwować przy okazji zeszłorocznych wyborów.
– Wszyscy doskonale pamiętamy październikowe wybory parlamentarne, gorącą atmosferę tamtego czasu i styl, w jakim prowadzone były jesienne kampanie wyborcze. Myślę, że ta aktualna, samorządowa jest nieco inna. Po pierwsze ze względu na zasięg – zmienił się bowiem odbiorca formułowanych komunikatów. Kandydaci starają się koncentrować na sprawach lokalnych, stąd też w ich wypowiedziach mnóstwo nazw miejscowych, pojawiają się regionalizmy i określenia znane tylko mieszkańcom danego regionu. Startujący w wyborach samorządowych pokazują swoje osobiste zaangażowanie w sprawy regionu, świadomość problemów oraz potrzeb, by móc zaproponować konkretne rozwiązania, zwykle stawiają na innowacje i postęp. Bliskość wyborców sprawia, że wybierają dialog, bezpośrednie spotkania z ludźmi – wyjaśnia, w rozmowie z Gazetą Prawną, prof. UAM dr hab. Joanna Smól, Instytut Filologii Polskiej UAM.
Jaki jest język tegorocznych kampanii wyborów samorządowych?
W przypadku samego języka kampanii samorządowej nie będzie zaskoczenia. Po pierwsze, zdecydowanie różny od tego, jakim posługują się kandydaci w kampaniach parlamentarnych, a po drugie nie zmienia się od lat. Zwraca na to uwagę, w rozmowie z Gazetą Prawną, obserwator sceny politycznej, językoznawca i kulturoznawca doktor Sebastian Surendra.
– Język kampanii samorządowej – i dotyczy to w zasadzie wszystkich ugrupowań (z poprawką na to, że jedne istnieją dłużej, a inne krócej) – nie zmienia się generalnie od lat. Kandydaci podkreślają swoją lokalność: że są z tej ulicy, z tego osiedla, z tego miasta; że doświadczają problemów mieszkańców. Politycy samorządowi, którzy już pełnili daną funkcję, stosują przede wszystkim dwie – całkowicie skrajne – strategie językowe: "Byłem i jestem" i "No jestem!". Pierwsza z nich polega na dość szczegółowym (np. na ulotce) wyliczaniu osiągnięć z przeszłości bliższej i dalszej. Logika jest oczywista: wiele zrobiłem, jestem gotowy, by robić to dalej. Drugą strategię, minimalistyczną, obserwuję zaskakująco często. Dotyczy to np. radnych wielu kadencji czy osób, które burmistrzami czy prezydentami miasta były wiele lat – bardziej przypominają, że kandydują, niż prowadzą intensywną kampanię. Przyjmują najwyraźniej, że prawdziwa cnota broni się sama, bez słowa– mówi dr Sebastian Surendra.
Ekspert: "Daleko od polityki, blisko mieszkańców – to wiodący slogan"
Hasła i programy wyborcze ponad 183 tys. kandydatów na samorządowych włodarzy różnią się od siebie jakością komunikatów, które z zależne są od językowej gibkości tworzących je sloganistów i kreatywności PR-owców, jednak na poziomie merytorycznym mają zdecydowanie wspólny mianownik – wyrażony troską o lokalną "owczarnię".
– Hasła i programy wyborcze obfitują w konkrety oraz skupiają się na lokalnych problemach, np. "będę zabiegać o rozbudowę dróg powiatowych i gminnych oraz dostęp do ścieżek rowerowych", "zamierzam wspierać wykorzystanie walorów turystycznych Puszczy Zielonki", "będę zabiegać o łatwiejszy dostęp do profilaktyki zdrowotnej", "wzmocnimy system monitoringu, aby zwiększyć bezpieczeństwo". Komunikaty są bardziej spersonalizowane niż te, które znaliśmy z kampanii parlamentarnej. Sami kandydaci w swoich biogramach podkreślają związek z danym regionem, np. "jestem rodowitym gdańszczaninem", "urodziłem się w Łodzi", "od 24 mieszkanka gminy Czerwonak". Na ulotkach wyborczych umieszczają informacje o swojej rodzinie, np. "od 25 lat szczęśliwy mąż, dumny ojciec 7 dzieci", o własnym doświadczeniu zawodowym, a nade wszystko o działaniach na rzecz lokalnej społeczności. Wiodącym sloganem stają się słowa "daleko od polityki, blisko mieszkańców", związek z partiami politycznymi staje się mniej ważny, nieraz nawet szkodliwy, a za najistotniejsze uznawane są związki z tym, co lokalne– zauważa prof. Joanna Smól.
Quiz
Wybory samorządowe 2024 – pozytywne kampanie
Pozytywne kampanie? Aż trudno w to uwierzyć, słuchając agresywnego i bezpardonowego języka parlamentarzystów. Tymczasem, analitycy samorządowych kampanii wyborczych zaobserwowali spokojniejszy, bardziej merytoryczny, a przede wszystkim zdecydowanie bardziej pozytywny przekaz zawarty w kampaniach kandydatów walczących o mandaty w kwietniowych wyborach.
– Częściej mamy tu do czynienia z przekazem pozytywnym niż z negatywnym, który w złym świetle przedstawia dokonania poprzedników. Choć oczywiście, jak w każdej kampanii, również krytyka dotychczasowych władz, emocjonalizacja oraz hiperbolizacje odgrywają pewną rolę. Dla nas jako wyborców ważne jest, abyśmy umieli oddzielić konkretne i możliwe do realizacji rozwiązania od personalnych ataków, manipulowania emocjami oraz dezinformacji – podkreśla prof. Joanna Smól.
Nie tylko same kampanie są zdecydowanie bardziej pozytywne niż te, które pamiętamy z jesiennych wyborów parlamentarnych. Zdaniem doktora Surendry mniejsze emocje z reguły podnoszą poziom kultury debaty.
– Kampanii samorządowej z reguły towarzyszą mniejsze emocje niż tej parlamentarnej – i w tegorocznych wyborach jest tak samo. Mniejsze emocje z reguły podnoszą poziom kultury debaty, tej językowej przede wszystkim. Z drugiej strony, w tak spolaryzowanym świecie (bo polaryzacja nie jest wyłącznie polską domeną – spójrzmy choćby na Stany Zjednoczone) obniżenie temperatury politycznej, nawet niewielkie, może skutkować niższą – i to sporo, jak podpowiada mi intuicja badawcza – frekwencją wyborczą w porównaniu z październikiem 2023 r. – zauważa dr Sebastian Surendra.