Pośpiech jest złym doradcą. Co nagle, to po diable. Przysłowia i powiedzenia, które wskazują, że nieprzemyślane działania mogą wyrządzić więcej szkód niż pożytku, można mnożyć w nieskończoność. Niestety nie pamiętano o tym w latach 90., gdy często na siłę prywatyzowano budynki z mieszkaniami zakładowymi.

Mamy rok 2015, okazuje się, że tysiące osób zamieszkujących tego typu lokale, będące obecnie w prywatnych rękach, nie ma z czego zapłacić czynszu. Problem jest na tyle poważny, że od kilku lat rząd zastanawia się, jak go rozwiązać. Inną kwestią jest stan techniczny niektórych budynków – często zabytkowych – wiele z nich popada w ruinę. Teraz pojawił się pomysł, by wykupem sprywatyzowanych budynków zajął się samorząd, przy czym rząd dołoży im połowę kwoty potrzebnej na przeprowadzenie transakcji. Posłowie proponując tego typu rozwiązanie – jest aprobowane przez rząd – wzorowali się na Zabrzu, który wykupił familioki. Obecnie w każdym z tych budynków są wspólnoty mieszkańców, które dobrze sobie radzą z zarządzaniem obiektami.
Niestety, takie proste przełożenie doświadczeń górniczej gminy na inne samorządy bynajmniej nie oznacza, że to rozwiązanie sprawdzi się w całej Polsce. Po pierwsze na sprzedaż budynków samorządom muszą się zgodzić obecni właściciele, po drugie nie wszystkie jednostki będą w stanie wygospodarować w swoich budżetach potrzebne środki na wkład własny. Co więcej, do tej pory tak naprawdę nie wiadomo, jakie będą dokładne koszty rozwiązania problemu lokatorów sprzedanych z mieszkaniami zakładowymi. Powód? Nikt nie wie, ile dokładnie jest takich lokali.
W szale gospodarki rynkowej popełniono wiele błędów. Teraz poszukuje się pomysłów, co zrobić, by wyprostować sytuację. Niestety prace idą jak po grudzie i wszystko wskazuje na to, że osoby zamieszkujące mieszkania zakładowe nadal będą mog ły liczyć tyko na siebie.
Bo nawet jeśli parlament zdąży przegłosować w tej kadencji nowelizację przepisów, to tak naprawdę nikogo ona do niczego nie obliguje.