W ubiegłym roku specjaliści zarobili kilkaset złotych więcej niż w 2020 r. Największe podwyżki trafiły do dyrektorów departamentów podległych ministrom i premierowi. To nie zachęca do pracy w administracji.

DGP dotarł do sprawozdania szefa służby cywilnej za 2021 r. Trafiło ono już do premiera Mateusza Morawieckiego. Z dokumentu wynika, że w ubiegłym roku nastąpił wyraźny wzrost wynagrodzeń podległych mu urzędników - średnio z 6,9 tys. zł brutto do 7,4 tys. zł brutto. Na największe podwyżki mogli jednak liczyć dyrektorzy ministerstw i kancelarii premiera. Ich średnia płaca zwiększyła się aż o 2,3 tys. zł brutto w porównaniu do poprzedniego roku. Z kolei specjaliści dostali kilkuset złotowe podwyżki.
Trudny rok z wyjątkami
Mimo zamrożenia funduszu nagród na wzrost płac wpłynęły z pewnością dodatki zadaniowe, które są swojego rodzaju bonusem, a także kolejny spadek zatrudnienia w niektórych urzędach. W ubiegłym roku przeciętne wynagrodzenie w służbie cywilnej zostało zwiększone o 7,8 proc. w porównaniu do 2020 r. Biorąc jednak pod uwagę wskaźnik inflacji (5,1 proc.) w 2021 r., realny poziom podwyżek był niższy - 2,6 proc. Dla porównania w gospodarce narodowej wyniósł on nominalnie 9,6 proc., a realnie 4,3 proc.
- Dla dyrektorów w ministerstwach i kancelarii premiera znalazły się pieniądze na wyższe uposażenia, i to znaczące. Nie ma się co dziwić, że ta grupa najlepiej zarabia, skoro od 2016 r. jest powoływana bez konkursu i to często z polecenia samego ministra - mówi Tomasz Ludwiński, przewodniczący NSZZ „Solidarność” pracowników skarbówki.
- Takie sytuacje frustrują i powodują, że pozostali urzędnicy najzwyczajniej w świecie odchodzą - dodaje.
Dobrosław Dowiat-Urbański, szef służby cywilnej, w przygotowanym przez siebie sprawozdaniu podkreśla, że aż w 65 proc. decyzja o odejściu z urzędu wychodzi ze strony pracowników. Główną przyczyną są właśnie relatywnie niskie zarobki i możliwość podjęcia pracy na prywatnym rynku.
- Fakt, że dotyczy to także ministerstw i KPRM, wskazuje na to, że nawet urzędy z najwyższymi wynagrodzeniami w służbie cywilnej nie zawsze są w stanie zapewnić płace na takim poziomie, aby zatrzymać w urzędzie najlepszych pracowników - podkreśla Dobrosław Dowiat-Urbański.
Obawa paraliżu
Odejścia z urzędów to zdaniem autorów sprawozdania realne zagrożenie dla realizacji powierzonych im zadań. Najczęściej wskazywanym działaniem systemowym, które mogłoby ograniczyć skalę odejść, jest zwiększenie funduszu wynagrodzeń. Tu jednak barierę stanowi brak pieniędzy. W efekcie urzędy starają się zatrzymać pracowników bez ponoszenia kosztów - np. wprowadzając elastyczny czas pracy oraz zwiększając możliwości rozwoju zawodowego, proponując szkolenia, kursy, a nawet studia.
- Podwyżki powinny być znaczące, ale powiązane ze zwiększeniem funduszy wynagrodzeń. Jak będzie zwiększona kwota bazowa, od której wielokrotności naliczane są pensje, to znów dojdzie do sytuacji, że najwięcej na podwyżkach zyskają dyrektorzy, a najmniej pozostali urzędnicy, którzy są trzonem administracji - twierdzi prof. Stefan Płażek, adwokat i adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do tego dochodzi zły system awansów.
- Po osiągnięciu stanowisk głównych specjalistów, przy obecnym systemie powoływania dyrektorów bez konkursów, mają oni niewielkie szanse na zostanie kierownikami - podkreśla.
Zapracowany jak urzędnik
Kolejnym powodem odejść z urzędów jest nadmiar pracy. - Przeciążeni są pracownicy np. wydziałów paszportowych czy do spraw cudzoziemców. A jeszcze namawia się ich do pracy w soboty i po godzinach. To patologia, dlatego powiadomiłem o tym Państwową Inspekcję Pracy - wskazuje Robert Barabasz, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w Łódzkim Urzędzie Wojewódzkim.
- Ten rok wcale nie zapowiada się lepiej. Z deklarowanej 12-procentowej podwyżki zrobiło się dużo mniej. Do tego przy wypłacie trzynastki wskutek Polskiego Ładu straciliśmy od 200 zł do 1 tys. zł - podkreśla Barabasz.
Wielce niepokojące jest to, że wśród odchodzących z urzędów fachowców są urzędnicy mianowani, w tym absolwenci Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Z pewnością do takiego stanu przyczyniła się sytuacja, że w 2020 r. i 2021 r. nie było postępowania kwalifikacyjnego na urzędników mianowanych. W efekcie tylko w ubiegłym roku z administracji odeszły 244 osoby z potwierdzonymi państwowym egzaminem kompetencjami.
- Samo przywrócenie postępowania kwalifikacyjnego to za mało. Muszą zwiększyć się limity przyjęć, bo są za niskie. W efekcie trudno będzie kiedykolwiek osiągnąć poziom 10 proc. urzędników mianowanych w całym korpusie. A przecież takie osoby wpływają na profesjonalne funkcjonowanie administracji rządowej - mówi prof. Józefa Hrynkiewicz, była dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej.
Zainteresowanie spada
Odejścia z administracji to niejedyny problem. Ze sprawozdania szefa służby cywilnej wynika również, że liczba chętnych ubiegających się o pracę w urzędach spada i jest kilkakrotnie niższa niż przed dekadą. Obecnie ponad 900 ofert pracy w administracji rządowej czeka na kandydatów. Takiej liczby wolnych stanowisk nie było od lat. Dobrosław Dowiat-Urbański przekonuje, że ten impas ma przełamać nowa platforma z ofertami pracy w administracji rządowej, która jest w fazie testów. Wciąż też wierzy, że sytuację w służbie cywilnej może naprawić nowelizacja pragmatyki urzędniczej. Jej projekt ma trafić pod obrady Sejmu jeszcze w tym roku.
- Zatrudnienie w administracji rządowej nie jest atrakcyjne. Ze sprawozdania wynika, że liczba pracowników spada, a ofert pracy przybywa. To efekt właśnie wadliwego systemu wynagradzania - konkluduje dr Jakub Szmit, ekspert ds. administracji publicznej z Uniwersytetu Gdańskiego.
ikona lupy />
Służba cywilna - wynagrodzenie i zatrudnienie / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe