Urzędnikom Funduszu wciąż nie udało się podjąć rozmów z dyrekcją na temat indeksacji wynagrodzeń na ten rok. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle do nich dojdzie. Niektóre z oddziałów wojewódzkich zaczynają mówić o sporze zbiorowym.

Początek napięcia w relacjach pracowników i kierownictwa Narodowego Funduszu Zdrowia to 1 grudnia ubiegłego roku – wtedy miały rozpocząć się negocjacje ze związkami zawodowymi na temat wzrostu płac. Takie uprawnienie wynika z obowiązującego Układu zbiorowego pracy. Do rozmów jednak nie doszło. Dlaczego? – Kierownictwo tłumaczy swoją bierność czekaniem na decyzję ministra finansów, by w ogóle znalazły się środki na podniesienie wynagrodzeń. Nie było jednak żadnego wewnętrznego spotkania, na którym ktoś zechciałby nam wytłumaczyć, co konkretnie się dzieje i jakie są dalsze plany. Wszystkie informacje, które posiadamy, pochodzą z jednego ze spotkań zespołu trójstronnego – wyjaśnia Bronisława Czarska-Marchelewicz, przewodnicząca komisji zakładowej NSZZ „Solidarność” działającej przy NFZ. Wskazuje, że z taką sytuacją pracownicy NFZ mają do czynienia pierwszy raz, bowiem dotychczasowi prezesi NFZ starali się nie przekraczać wyznaczonego terminu.
Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że obecne wynagrodzenia w NFZ to te ustalone w grudniu 2018 r. na 2019 r. Po tym doszło bowiem do zamrożenia pensji w budżetówce. W tym roku pieniądze na podwyższenie płac pracowników tego sektora się znalazły, ale nie dla NFZ. – Docierają do nas informacje, że część jednostek sektora finansów publicznych (m.in. pracownicy ZUS czy organów samorządowych) uzyskała pieniądze na podwyżki. My nawet nie rozpoczęliśmy rozmów. Jesteśmy tym zbulwersowani, bo nie wiemy, na czym stoimy. Nikt nas nie poinformował, czy dodatkowe pieniądze na wynagrodzenia będą, a jeśli tak, to w jakiej wysokości – argumentuje przewodnicząca związku zawodowego.
Podkreśla, że w trakcie pandemii przez ręce urzędników NFZ przeszło ok. 27 mld zł w postaci dodatków covidowych, wyrównań itd. Wiązało się to z dodatkowymi zadaniami, które na nich nałożono, co jednak nie znalazło odzwierciedlenia w zarobkach pracowników. Czarę goryczy przelał jednak brak porozumienia w sposobie rozdysponowania pieniędzy zaoszczędzonych w wyniku pandemii. W efekcie m.in. zawieszenia szkoleń, mniejszego zużycia służbowych aut na kontach NFZ są niewykorzystane środki. Zostały one przesłane z oddziałów wojewódzkich funduszu do centrali, uzyskano również pozwolenie na ich przesunięcie w planie finansowym jednostki. – Kierownictwo chciało podzielić pieniądze między oddziały uznaniowo, na co my, jako związek zawodowy, nie wyrażaliśmy zgody. W tej sprawie odbyły się dwa spotkania, a koniec końców i tak prezes sam podjął decyzję – podkreśla Bronisława Czarska-Marchelewicz. W efekcie każdy pracownik uzyskał jednorazowe świadczenie, którego skutki nie przechodzą na następny rok.
Sytuacja – jak wskazuje związek zawodowy – jest napięta. Część pracowników odchodzi na emerytury, rezygnują także ci z kilkuletnim stażem. Z informacji, które udało się nam uzyskać, wynika, że obecnie fluktuacja kadr w funduszu wynosi 13 proc. i ma tendencję wzrostową.
O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy centralę NFZ, pytaliśmy też, czy w najbliższym czasie pracownicy mogą liczyć na podwyżki. „Należy przypomnieć, że w planie finansowym na 2022 r. nie określono wskaźnika wzrostu kosztów wynagrodzeń, o którym mowa w par. 57 ust. 1 Zakładowego Układu Zbiorowego Pracy dla Pracowników Zatrudnionych w Narodowym Funduszu Zdrowia. Strona społeczna została poinformowana, że rozmowy zostaną niezwłocznie wznowione w sytuacji zwiększenia funduszu wynagrodzeń” – czytamy w przesłanym do nas stanowisku.
Czy to oznacza, że można się spodziewać bardziej radykalnych kroków? – Wzburzenie jest silne. Naprawdę jesteśmy na progu sporu zbiorowego. Nie chcemy podejmować takich kroków, ale zdecydujemy się na nie, jeśli sytuacja nas zmusi – deklaruje szefowa związku.
ok. 5,5 tys. liczba osób zatrudnionych w NFZ