Wydatki samorządowców na kampanię rosną wraz z pojawieniem się silnych kontrkandydatów. Najmniejsze koszty mają wieloletni wójtowie
Wymogi wobec wójta, burmistrza, prezydenta miasta / Dziennik Gazeta Prawna
Wybory samorządowe 2014
W gminach Wierzchowo (woj. zachodniopomorskie), Brudzew, Brzeziny, Budzyń (woj. wielkopolskie), Raków (woj. świętokrzyskie), Spytkowice (woj. małopolskie) kandydaci mają już wygraną w kieszeni, bo tylko jedna osoba ubiega się tam o stanowisko wójta. Takich samorządów jest ok. 200. Najczęściej startują w nich urzędujący od lat wójtowie czy burmistrzowie.
– Chętnych na to stanowisko z pewnością by nie brakowało, ale odbyła się chłodna kalkulacja, że trudno będzie ze mną wygrać, i dlatego nie mam kontrkandydata. Mieszkańcy docenili moją pracę i to, że zrealizowałem 11 punktów zapowiedzianych w poprzedniej kampanii – mówi Mariusz Krystian, wójt gminy Spytkowice. Przyznaje, że pojawienie się kilku kandydatów na fotel wójta mobilizuje do bardziej aktywnej kampanii.
Koszty kandydujących
Z sondy DGP wynika, że samorządowcy, którzy mają duże poparcie społeczne i za sobą kilka kadencji na stanowisku wójta, burmistrza lub prezydenta miasta, nie muszą wydawać na kampanię zbyt wiele pieniędzy.
– Przeznaczę maksymalnie 500 zł, bo trzeba wydrukować trochę plakatów i ulotek – szacuje Andrzej Kowara, od trzech kadencji wójt gminy Głuchów (woj. łódzkie). W tej kampanii ma tylko jednego kontrkandydata i wszystko wskazuje na to, że jest faworytem.
Burmistrz Imielina (woj. śląskie) zamierza wydać na kampanię jeszcze mniej – tylko 200 zł. Nie ma jednak konkurencji. Wygranie poprzednich wyborów w 2010 r. kosztowało go 500 zł. Stanowisko piastuje od 20 lat.
Wydatki na kampanię automatycznie rosną, jeśli pojawiają się przeciwnicy, którzy mogą zagrozić obecnemu włodarzowi. Burmistrz Kolna (dwie kadencje na stanowisku) na kampanię wyborczą w 2010 r. przeznaczył ok. 8 tys. zł, w tym roku planuje wydać ok. 7 tys. zł. Burmistrz Chojnic (od 1998 r.) cztery lata temu wydał 14 tys. zł, a obecnie – 20 tys. zł.
Pełna dyspozycyjność
Nasza sonda potwierdza również, że są samorządowcy, którzy nawet od kilkudziesięciu lat piastują wysokie stanowiska w gminach. Przykładowo obecny wójt Chrząstowic (woj. opolskie) pracuje w jednostce już 38 lat, przy czym jej kierownikiem jest nieprzerwanie od 1998 r. W nadchodzących wyborach nie ma kontrkandydata.
O reelekcję ubiega się też Marek Zdunek, który od 24 lat zajmuje stanowisko wójta gminy Gołuchów (woj. wielkopolskie). W poprzednich wyborach nie miał kontrkandydata, w tych ma jednego.
– Poświęcam się całkowicie pracy na rzecz mieszkańców. Odbieram każdy telefon, a jak nie mogę rozmawiać, to po pracy oddzwaniam. Ponadto jesteśmy jedną z pierwszych gmin, która została zwodociągowana w 1991 r. Atutem w wyborach będzie też moje doświadczenie w pozyskiwaniu środków z UE – twierdzi Marek Zdunek.
Dwukadencyjność
Każdy samorządowiec podkreśla właśnie, że jego przewagą nad nowymi kandydatami jest doświadczenie. Niemniej jednak przy okazji wyborów samorządowych powraca dyskusja na temat ograniczenia czasu zasiadania na stanowisku wójta (burmistrza, prezydenta). Ostatnio taki projekt przygotował Twój Ruch – postuluje, by możliwe były maksymalnie dwie kadencje.
Samorządowcy są sceptyczni. Według Franciszka Października, burmistrza Oławy, ograniczenie liczby kadencji jest zaprzeczeniem idei samorządności i demokracji.
– W ciągu pierwszych lat urzędowania bardzo trudno coś zrobić. Trzeba poznać mechanizmy funkcjonowania samorządu, a przygotowanie i realizacja wielu, zwłaszcza dużych, inwestycji zajmuje zwykle więcej niż cztery lata. Poza tym trudno odmawiać ludziom prawa do wyboru gospodarza miasta – uważa Andrzej Dziuba, prezydent Tych. Podkreśla, że istnieją procedury, które pozwalają odwołać prezydenta czy wójta w trakcie trwania kadencji.
– Zgadzam się na kadencyjność pod warunkiem, że obejmie wszystkich, począwszy od posłów i senatorów, poprzez radnych województwa, powiatu i gminy, starostów powiatowych, marszałków województwa i członków zarządów powiatu i województwa – zastrzega Krzysztof Hildebrandt, prezydent Wejherowa.
– Pod pomysłem ograniczenia zajmowania stanowiska wójta lub burmistrza do dwóch kadencji podpisuję się obiema rękami. Przez te osiem lat można przecież wiele zrobić – uważa dr Stefan Płażek, adwokat, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tłumaczy, że samorządowcy z długoletnim stażem wrastają w lokalne układy, które wcale nie są dobre dla gminy.