Reforma systemu wynagradzania w sferze budżetowej musi być połączona z dodatkowymi pieniędzmi, do tego dużymi. Na pomoc społeczną wydajemy już ponad 100 mld zł, może lepiej część tej kwoty przeznaczyć na wzrost wynagrodzeń, tak aby ludzie nie musieli otrzymywać wsparcia od państwa - mówi Andrzej Radzikowski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.

Premier, posłowie, ministrowie i inne najważniejsze osoby w państwie otrzymały podwyżki. Samorządowcy, radni i prezydent też lada dzień będą się nimi cieszyć. Należało im się?
Te podwyżki to jest skandal. Oczywiście OPZZ nie neguje potrzeby zwiększania wynagrodzeń najważniejszych osób w państwie, ale nie w ten sposób i nie teraz. Na sukces tych pań i panów pracują tysiące urzędników, którym w tym samym czasie zamraża się płace na kolejny rok.
Może rządzący jeszcze się opamiętają i zapewnią całej budżetówce podwyżkę, a nie tylko sobie. O ile powinny wzrosnąć płace w tej grupie w 2022 r.?
Wszystkie trzy centrale związkowe jednomyślnie zaproponowały, aby wzrost był na poziomie 12 proc.
A dlaczego 12 proc., a nie np. 20 proc.?
Według naszych wyliczeń te 12 proc. zrekompensowałoby brak podwyżek o wskaźnik inflacji za poprzednie lata i przywróciłoby realny poziom wynagrodzeń sprzed kilku lat. Oczywiście te nasze żądania nie uwzględniają galopującej tegorocznej 5-proc. inflacji.
Narzekacie na niskie zarobki, a wychodzi jeden czy drugi minister i mówi, że w ciągu ostatnich pięciu lat średnia płaca w służbie cywilnej wzrosła o 38,5 proc. I okazuje się, że średnio w administracji zarabia się 7 tys. zł brutto.
W służbie cywilnej średnia płaca tyle wynosi, chociaż wysokie zarobki dotyczą przede wszystkim wyższych urzędników, czyli dyrektorów. Tymczasem według raportu resortu finansów średnie zarobki w sferze budżetowej są o 900 zł brutto niższe od średniej krajowej i wynoszą ok. 4,3 tys. zł brutto. Podobna średnia jest wśród nauczycieli. To prawda, że są w budżetówce grupy trochę lepiej opłacane, ale np. pracownicy domów opieki społecznej już się do nich nie zaliczają. Trzeba patrzeć także na tych najmniej zarabiających, a nie tylko na średnią w administracji rządowej, gdzie urzędnicy na wysokich szczeblach zarabiają kilkakrotnie więcej od pozostałych.
Dlaczego tak się dzieje?
Bo mamy do czynienia ze zbyt dużą rozpiętością płacową. Dodatkowo za obecnych rządów te rozpiętości wzrastają. Przeanalizowaliśmy wykonanie budżetu i okazało się, że w 2019 r. rozpiętość między 10-proc. grupą najmniej zarabiających a 10-proc. grupą najwięcej zarabiających wynosiła pięciokrotność tego najniższego wynagrodzenia, a rok później już sześciokrotność. To znaczy, że najlepiej zarabiający dostaje sześć razy tyle, ile wynosi pensja najniżej wynagradzanego. Dlatego ludzie się tak się frustrują, gdy słyszą o wysokich średnich zarobkach, bo w rzeczywistości zarabiają na poziomie płacy minimalnej lub nieco tylko lepiej.
Jakie są nastroje w budżetówce?
Dziś mamy zebranie szeroko rozumianych związków zawodowych sfery finansów publicznych. Rząd obiecuje rozpoczęcie rozmów z nami we wrześniu.
To chyba gra na czas, bo we wrześniu będzie już przyjęty przez rząd projekt ustawy budżetowej i z podwyżek dla budżetówki nic nie wyjdzie…
Zgadzam się, bo rząd w zasadzie do 1 września powinien przedstawić wszystkie wskaźniki do budżetu na 2022 r. Dlatego protestujemy. Ochrona zdrowia nie jest zadowolona z podwyżek. W poniedziałek otrzymaliśmy pismo o akcji protestacyjnej pracowników prokuratur. Mamy też rozpoczęty spór zbiorowy w ZUS.
A nauczyciele?
Jest wrzenie, ale nauczyciele dopiero zwierają szeregi po wakacyjnej przerwie od trudnego pandemicznego roku szkolnego. Są jednak oburzeni na zapowiedzi zmian w Karcie nauczyciela przedstawione przez ministra Czarnka i potwierdzone przez premiera na Radzie Dialogu Społecznego, sprowadzające się do tego, że jeśli chcą więcej zarabiać, to muszą więcej pracować. Dążyliśmy do 8-godzinnego dnia pracy, a nie do tego, by ludzie pracowali po 12 godzin na dobę. Poza tym co to za podwyżka, gdy masz więcej pracować?
Nauczyciele tablicowi mają 18 godzin pensum, to chyba nie jest dużo?
W 2013 r. rządowy Instytut Badań Edukacyjnych przeprowadził badania, z których wynikało, że nauczyciele już wtedy pracowali ok. 47 godzin tygodniowo.
Te badania były bardzo wątpliwe, bo jeśli ktoś pyta pracownika, ile czasu poświęca na wypełnianie swoich obowiązków, to oczywiście zawsze powie, że pracuje za dwóch…
Sam kiedyś byłem nauczycielem i nikt mi nie powie, że nauczyciel pracuje 18 godzin tygodniowo. Przecież musi się przygotować do lekcji.
Ale nie wszyscy się przygotowują, bo mają już wypracowane scenariusze lekcji…
W każdym zawodzie są czarne owce. Jeśli jednak chcemy dobrej jakości usług publicznych, trzeba tych pracowników dobrze opłacać. U nas urzędnicy są słabo opłacani i usługi są na niskim poziomie, a petenci się frustrują.
Ma pan jeszcze nadzieję na przyszłoroczne podwyżki w budżetówce, czy dopiero przed wyborami znajdą się pieniądze?
Wciąż wierzę, bo premier ogłosił, że po pierwszym półroczu mamy 28 mld zł nadwyżki budżetowej, a na zrealizowanie naszych postulatów potrzeba zaledwie 14 mld zł. Polskie państwo stać na te 12 proc.
Trzeba się trochę potargować i ponegocjować. Wy mówicie 12 proc., a rząd proponuje 6 proc. Wtedy wszyscy wychodzą z twarzą.
Przy 5-proc. inflacji płaca wzrosłaby zaledwie o 1 proc., a to żadna podwyżka. Na to nie ma naszej zgody.
Związki wysuwają żądania, urzędnicy narzekają, ale na tym się kończy. W służbie cywilnej nie wolno strajkować. To komfortowa sytuacja dla rządzących. Budżetówce nie trzeba zwiększać uposażeń, bo nie wychodzi na ulice i nie pali opon.
Zdajemy sobie sprawę z arogancji władzy wobec urzędników. Administracja była źle traktowana przez różne ekipy, bo negatywnych skutków tych działań nie widać na pierwszy rzut oka. Nie tak jak np. w przemyśle, gdzie strajk powoduje wymierne straty.
Poziom uzwiązkowienia urzędników wynosi zaledwie kilka procent, a są urzędy, w których nie ma ani jednego członka związku. Może w tym należy upatrywać tego, że urzędnikom tak łatwo zamraża się płace?
We Francji poziom uzwiązkowienia jest jeszcze niższy, ale gdy związki wychodzą na ulice, idą za nimi rzesze pracowników, którzy nie są członkami żadnej organizacji. W jednym zakładzie pracy we Florencji chciano ostatnio zlikwidować 500 etatów. I co się stało? Zaangażowały się władze regionu, na ulice wyszło manifestować kilka tysięcy osób, a kościół zarządził modły o ochronę miejsc pracy. Jeśli będziemy mieli zrozumienie społeczne dla roli miejsca pracy i wynagrodzenia, to w Polsce może być podobnie.
U nas jest tak, że dobrzy specjaliści odchodzą z urzędu, a pozostają przeciętni, bo np. mają niedługo do emerytury. Nikt z nich nie chce się wychylać i na tym się kończą protesty wśród urzędników.
To prawda, że urzędnicy to grupa zastraszana, która nie chce się wychylać. Dlatego są sfrustrowani, co przekłada się na jakość ich pracy.
Premierowi od lat się marzy, aby urzędnicy pracowali jak w korporacji. Może reforma systemu wynagradzania w sferze budżetowej do tego doprowadzi?
Na razie nie widziałem żadnych konkretnych propozycji.
Być może zabiorą wam trzynastkę i inne dodatki i zwiększą pensje zasadnicze…
I to jest podwyżka? Nie. Mieszanie w garnku nie jest podwyżką, to jest stwarzanie pozorów, że coś się robi. Reforma systemu wynagradzania w sferze budżetowej musi być połączona z dodatkowymi pieniędzmi, do tego dużymi. Na pomoc społeczną wydajemy już ponad 100 mld zł, może lepiej część tej kwoty przeznaczyć na wzrost wynagrodzeń, tak aby ludzie nie musieli otrzymywać wsparcia od państwa.
Ile według pana powinna zarabiać młoda wykształcona osoba po studiach rozpoczynająca karierę w urzędzie?
Około 5 tys. zł – z możliwością awansu i pod warunkiem brania odpowiedzialności za realizację swoich zadań.